środa, 2 lipca 2014

Medżik, czyli jak zmienić podejście uczniów do matury


Wyniki tegorocznej matury zaskoczyły wszystkich. Jak podaje CKE odsetek osób, które oblały przynajmniej jeden obowiązkowy egzamin maturalny wynosi 29%. Nie będziemy się zagłębiać w analizowanie, dlaczego tak się stało, gdyż przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Zamiast tego proponuję wykonanie pewnego eksperymentu myślowego, który nam pokaże, jak niewiele trzeba zmienić, aby nagle młodzież ze szkół ponadgimnazjalnych nagle zabrała się do pracy.

Jak jest?
Przypomnijmy najpierw dwa fakty:
FAKT 1 Aby zdać maturę, należy uzyskać 30% punktów możliwych do zdobycia z każdego z obowiązkowych przedmiotów.
FAKT 2 Co roku maturę oblewa pewien odsetek abiturientów i nigdy się tak nie zdarzyło, aby zdało 100% przystępujących do niej.

Co zrobić?
Próg 30% jest uważany za śmiesznie niski, dlatego proponuję go… zlikwidować. Nie musimy go podwyższać do 50% czy nawet 60%, gdyż bardzo łatwo manipulować zawartością samego egzaminu. Można przecież ułożyć tak trudne i nieczytelne zdania, że nawet próg 10% będzie zbyt wysoki dla zdających. Można też ustanowić próg zaliczenia na poziomie 80%, lecz przygotować tak banalne zadania, że większość zdających rozwiąże je w pół godziny i uzyska znakomite wyniki.
Zamiast tego należy wprowadzić listę rankingową w obrębie kraju lub województwa, a samym uczniom powiedzieć tak: Jeśli znajdziesz się w dolnych 10%, odpadasz, nie zdałeś matury. Czyli po prostu odcinamy 10% najsłabszych wyników i po sprawie. Kto powyżej kreski, zdał. Kto poniżej kreski, nie zdał.

Co nam to da?
Taka modyfikacja zasad zdawania matury sprawi, że to uczeń będzie zainteresowany uzyskaniem jak najlepszego wyniku z każdego przedmiotu, gdyż jedynym wynikiem, jaki pozwoli mu spać spokojnie będzie 100%. Wprowadzamy bowiem element niepewności: nikt nie wie, jak wysoko zdadzą pozostali kandydaci. Taka zmiana podejścia jest bardzo pożyteczna społecznie; uczeń przestaje być demoralizowany progiem 30% (Wyobrażacie sobie chirurga wykonującego 30% operacji?), a zamiast kombinować, jak się prześlizgnąć przez oczka sieci, nagle zaczyna się zastanawiać, w jaki sposób zdać jak najwyżej wszystkie egzaminy.
Nikomu nie dzieje się krzywda – skoro co roku każdy egzamin jest oblewany przez kilka bądź kilkanaście procent zdających, możemy uznać, że i tak ktoś by go nie zdał. Niech to będą ci najmniej pracowici. Piszę tak, gdyż przygotowanie do matury na obecnych zasadach to jedynie kwestia pracowitości. Założenia i forma egzaminu maturalnego są znane, informatory są powszechnie dostępne, a książek, z których można się przygotowywać, jest mnóstwo. Oblany egzamin można by powtarzać za rok.

Proste? Proste :)