środa, 20 czerwca 2012

O tłumaczeniu tytułów



Od dłuższego czasu przemyśliwaliśmy wraz z Bartkiem Paszylkiem (www.bpaszylk.com) nad wydawaniem literatury grozy. Przy okazji różnych spotkań systematycznie obgryzaliśmy kolejne aspekty takiej działalności, aż wreszcie w styczniu tego roku uznaliśmy, że trzeba spróbować. Dość szybko ustaliła się koncepcja pierwszej publikacji: wydamy dziesięć genialnych, zajebistych opowiadań autorów polskich i zagranicznych, a książka będzie miała tytuł... „Najlepsze horrory A.D. 2012”. Bartek, z racji swojego doświadczenia redaktorskiego, miał zająć się pozyskaniem autorów. Ja miałem zająć się tłumaczeniem opowiadań i wynalezieniem materiału na okładkę. Zaczęliśmy działać i teraz można już powiedzieć: udało się!

W antologii znajdzie się pięć opowiadań zagranicznych autorstwa Petera Strauba, Morta Castle'a, Michaela Slade'a, Briana Evensona i Kaaron Warren, oraz pięć tekstów polskich. Jedno z nich – opowiadanie Dariusza Zientalaka Jr – znane jest już z wcześniejszej publikacji, natomiast cztery to premiery. Specjalnie dla nas napisali opowiadania Dawid Kain, Kazimierz Kyrcz Jr, Jarosław Moździoch oraz Aleksandra Zielińska. Bardzo się też ucieszyłem, kiedy znakomity fotograf, Wiktor Franko (wiktorfranko.com), udzielił zgody na wykorzystanie swojego zdjęcia Ani Wawszczak na okładce. Samą okładkę wydziergał członek grabarzowej ekipy, Wojtek Pawlik (Grabarz Polski).

Jak wspominałem wyżej, moim głównym zadaniem było przetłumaczenie opowiadań na język polski. Bartek postawił przede mną trudne zadanie, ponieważ każdy tekst był inny: opowiadania Evensona i Slade'a to kilkustronicowe miniatury, teksty Warren i Castle'a są już solidniejszych rozmiarów, natomiast opowieść Strauba ociera się już rozmiarem o mikropowieść. Każdy z autorów pisze też innym stylem. Evenson w wyważony sposób opowiada historię przygody miłosnej, jaką pewna kobieta doświadczyła... z mimem. Rezultat tej przygody jest dość nieoczekiwany. Slade – przy pomocy mocno ekspresywnego języka – opisuje konsekwencje sikania do Amazonki. Miłośnicy ohydy i obrzydliwości będą naprawdę usatysfakcjonowani po lekturze. Warren z kolei wyciszonym, spokojnym tonem opowiada fascynującą historię człowieka, który przeżył zawał kopalniany. Opowiadania Castle'a i Strauba poświęcone są temu samemu tematowi; obydwaj autorzy wzięli na warsztat przedstawienie procesu kształtowania się seryjnego mordercy. Castle podąża w stronę biblijnych klimatów i przy okazji przedstawia nam wizję postapokaliptycznego świata. Straub koncentruje się na pokazaniu psychiki dziecka, którego doświadczenia życiowe przepychają w sferę szaleństwa i mordu.

Tłumaczenie rozpocząłem od opowiadań najkrótszych, gdyż chciałem stopniowo się rozkręcić. O ile byłem nastawiony na to, że przy tłumaczeniu beletrystyki napotkam wiele problemów, zaskoczyło mnie to, że nadspodziewanie złożonym okazało się tłumaczenie tytułów. Wyszło przy okazji, że kierujemy się z Bartkiem zupełnie odmienną filozofią tłumaczenia tytułów: ja stawiam na brzmienie, natomiast Bartek chce, aby tytuł odpowiadał długością oryginałowi. Nie będę ukrywał, boksowaliśmy się przy każdym opowiadaniu.

Oryginalny tytuł opowiadania Briana Evensona to „Invisible Box”. W pierwszym odruchu – tak, człowiek tłumaczy odruchowo – wcisnęło mi się do głowy „Niewidzialne pudełko”, gdyż prototypowym ekwiwalentem dla „box” jest oczywiście „pudło, pudełko”. Przeczytałem opowiadanie i uznałem, że skoro bohaterka mieści się cała w tytułowym „boxie”, lepiej użyć określenia „skrzynia”. Czyli mamy już gotową rybkę (tj. roboczą wersję przekładu): „Niewidzialna skrzynia”. Oczywiście, można by szarżować dalej i zastanawiać się nad „niedostrzegalną skrzynią” albo „niezauważalną skrzynią”, lecz po co komplikować rzeczy proste? Bohaterka zresztą skrzynię zauważyła i dostrzegła. Nie byłem jednak do końca zadowolony z „Niewidzialnej skrzyni” z prozaicznego powodu. Tytuł nie brzmi dobrze, ponieważ w pierwszym wyrazie jest tylko jedna mocna spółgłoska („d”), a całość nie ma tego mocnego, dobitnego wydźwięku, kiedy wypowiadamy tytuł na głos. Zaraz, zaraz... a może by coś dostawić? Jakoś dookreślić z czym mamy do czynienia? „Bajka o niewidzialnej skrzyni”? „Baśń o niewidzialnej skrzyni”? „Opowieść o niewidzialnej skrzyni”? I wtedy strzeliło mi do głowy, że można przecież wykorzystać wyraz „rzecz”. „Rzecz o niewidzialnej skrzyni”. O to właśnie chodziło. Słaby i długi wyraz „niewidzialnej” zamknięty jest między dwoma chrzęszczącymi i chroboczącymi „rz”, co doskonale buduje klimat osaczenia i uwięzienia. Bartek pokręcił mi tu co prawda nosem, że trochę archaiczne, że trochę za długie, że kłóci się z zasadą zachowania tej samej długości co oryginał, ale dał się wreszcie przekonać moim argumentom.

Drugim opowiadaniem, jakie tłumaczyłem, było „All You Can Do Is Breathe”. Uważam co prawda, że Warren mogła wymyśleć lepszy i krótszy tytuł dla swojego utworu, jednak jako tłumacz nie mam w tej sprawie nic do gadania i muszę po prostu dobrze wykonać swoją robotę. W przypadku tego tytułu ujawnia się cała piekielność języka angielskiego, która pozwala w sześciu słowach elegancko przekazać treść, którą na potrzeby języka polskiego trzeba zdekompresować i wypakować, uzyskując.... no właśnie? Ile słów uzyskamy po rozpakowaniu tej angielskiej konstrukcji? Sporządźmy sobie roboczy przekład tytułu: „Wszystkim, co możesz/można (teraz) robić, jest (jedynie/tylko) oddychać”. Nie jest jeszcze źle pod względem długości, ale tytuł zmienił się nam w mikropowieść. W takim razie trzeba przeczytać dokładnie opowiadanie i zastanowić się, co tak naprawdę chciała przekazać Warren. Po dwukrotnej lekturze uznałem, że najważniejsze jest to, iż bohater stopniowo traci siły życiowe i popada w depresję, czyli nie ma na nic ochoty, siedzi i jeszcze oddycha, ale długo już nie pociągnie (dlaczego tak się stało, dowiecie się z lektury). Wyłoniła mi się kolejna wersja przekładu: „Możesz/można jedynie/tylko oddychać”. Nadal źle. "Można" jest zbyt bezosobowe, więc decyduję się na „możesz”; niech czytelnik poczuje się od początku związany z bohaterem. Ponieważ zdecydowałem się wprowadzić do tytułu „już”, uznałem, że lepiej będzie brzmiało „tylko” (dwa dźwięki "j" po sobie brzmią fatalnie). Mamy więc „Możesz już tylko oddychać”. Nadal źle. Tytuł Warren pokazuje efekt finalny wszystkich perypetii naszego bohatera, chciałem więc w jakiś sposób zasygnalizować, że jest to koniec opowieści, a potem nie ma już nic. Zdecydowałem się rozbudować tytuł o „i”. Wreszcie jest dobrze, wreszcie jest finalność i beznadzieja: „I możesz już tylko oddychać”. Bartek łyknął bez większych oporów.

Michael Slade – tak naprawdę to dwie osoby, które piszą razem, ojciec i córka – zatytułował swoją miniaturę „Gross-out Contest”. Na początku sklęsłem trochę, gdyż roboczy przekład jakoś nie chciał mi się nawet wyświetlić w głowie. Przeczytałem opowiadanko, uśmiałem się, lecz to niewiele pomogło. „Konkurs, w którym będziemy się przelicytowywać na obrzydliwości”??? Przecież redaktor mnie za taki tytuł zabije. Potem zakopie. Potem wykopie i jeszcze raz zabije. I kto będzie tłumaczył resztę tekstów? Uznałem więc, że może najpierw zrobię tłumaczenie, a potem się zobaczy. O dziwo, ta strategia zadziała. Samoistnie przyplątał się do mnie prosty, zgrabny tytuł „Konkurs obrzydliwości”. Redaktor nie zaprotestował. Będę żył.

Po trzech krótkich opowiadaniach przyszła pora na zmierzenie się z dłuższym tekstem Morta Castle'a „And of Gideon”. Bartek podrzucił mi tomik „Zagłada” wydany przez poznański Rebis w 1991 roku, w którym znajdował się polski przekład tego opowiadania, lecz udzielił mi równocześnie ostrzeżenia, że przekład ten nie jest – delikatnie mówiąc – idealny. Zerknąłem tylko na polski tytuł – brzmiał on „Gedeon” i nie podobał mi się. Nauczony wcześniejszymi doświadczeniami najpierw dokonałem przekładu opowiadania, a potem zacząłem kombinować. Rybka brzmi: „I o Gedeonie”. „I o”, cudowne zestawienie samogłosek... Jakby osioł ryczał, iii-o! iii-o! iii-o! Trzeba iść w inną stronę. Zacząłem się zastanawiać nad możliwą interpretacją tytułu, a z opowiadania wynikało, że autor chce „jeszcze” poopowiadać o Gedeonie. Może więc „Jeszcze o Gedeonie”? Ale co jeszcze? W przypływie desperacji wrzuciłem więc „A teraz pora na Gedeona” i wysłałem Bartkowi, wiedząc, że dostanie apopleksji. Nie zawiodłem się. Tytuł był dla niego zbyt długi (z tym się zgadzam), ale Bartek pokazał, że jego myślenie idzie tym samym trybem, co moje. Sam pisze zresztą: Bardziej więc podobałoby mi się "Pora na Gedeona" ...choć tu znów zahacza mi to o "Porę na Telesfora" i przez to brzmi mało poważnie - no ale to już pewnie tylko mój problem bo Telesfora raczej mało kto poza mną będzie pamiętać. Rzecz w tym, iż ja miałem takie same skojarzenia, więc tytuł „Pora na Gedeona” odpadał (Tak przy okazji: Co je Miś Uszatek wieczorem? – Pora na dobranoc). Deliberowaliśmy więc dalej nad tytułem i zostaliśmy przy jednej z propozycji Bartka, stąd polski tytuł „Czas Gedeona”.

Peter Straub pokazał w swoim opowiadaniu prawdziwie mistrzowską klasę. Tylko skąd on wytrzasnął ten upiorny tytuł? „Bunny is Good Bread”? Rozumiem poszczególne słowa („Króliczek jest dobrym chlebem”), całość nie ma sensu za grosz... Opowiadanie Strauba przeczytałem wnikliwie, strasznie mnie zresztą wciągnęło. Na szczęście Straub nie wymyślił tytułu „od czapy”, lecz tytułowe zdanie pojawia się w pewnym miejscu i dla mnie stanowi ono moment przełomowy dla psychiki bohatera, a zarazem klucz do odczytania tekstu. Kiedy już wiedziałem, że tytuł ma sens, należało ten sens znaleźć. Bohater po pewnych wydarzeniach zaczyna popadać w obłęd, jego psychika wykrzywia się nieodwracalnie, wypiera część przeżyć ze świadomości i Straub w genialny sposób to oddaje. Jak zrozumieć tytuł, skoro to czyste szaleństwo? Odpowiedź jest banalnie prosta: trzeba na jakiś czas zwariować. Podróżując pociągiem do Katowic, czytałem te magiczne półtorej strony tekstu raz za razem i udało się. „Kicuś to smaczny chleb” – ten absurdalny przekład Bartek natychmiast kupił i chyba tym sposobem oddaliśmy Straubowi sprawiedliwość.

Oczywiście wszystkie teksty zagraniczne zawierały pułapki i każdemu z nich można by poświęcić osobny wpis. Równie ciekawe są opowiadania polskich autorów. Miałem przyjemność czytać wszystkie i zapewniam fanów literatury grozy, że antologia zawiera nadzwyczajny koktajl pomysłów i stylów!

Wydawnictwo Polonsky wstępnie określiło wydanie książki na drugą połowę lipca, więc zaglądajcie na ich stronę, która już już będzie czynna (www.polonsky.pl). Poniżej przedstawiam spis treści i okładkę.

Najlepsze Horrory A.D. 2012
Michael Slade KONKURS OBRZYDLIWOŚCI
Jarosław Moździoch KOLEKCJONER ZELÓWEK
Brian Evenson RZECZ O NIEWIDZIALNEJ SKRZYNI
Dawid Kain EKSTRAKCJA
Kaaron Warren I MOŻESZ JUŻ TYLKO ODDYCHAĆ
Aleksandra Zielińska NOCNY GOŚĆ
Peter Straub KICUŚ TO SMACZNY CHLEB
Kazimierz Kyrcz Jr RANDKA W CIEMNI
Mort Castle CZAS GEDEONA
Dariusz Zientalak Jr ROBAKI ZĘBOWE



wtorek, 10 kwietnia 2012

Maturalne świniobicie

Półtora roku temu, rzutem na taśmę, Centralna Komisja Egzaminacyjna (CKE) zmieniła zasady przeprowadzania egzaminu maturalnego z języka obcego nowożytnego w części ustnej. Można by zadać pytanie, czy moralnym jest zmiana reguł gry w trakcie cyklu kształcenia, jednak mleko już się wylało – chcąc nie chcąc, tegoroczni maturzyści muszą zdawać ten egzamin według nowej formuły.

Na czym owa formuła polega? Rewolucyjną zmianą było odstąpienie od podziału egzaminu na dwa poziomy. O ile w części pisemnej utrzymanu poziomy podstawowy i rozszerzony, w części ustnej mamy obecnie jeden egzamin, który nie ma określonego poziomu. Dotychczas uczeń przystępujący do egzaminu maturalnego musiał sam określić swój poziom i zdecydować, w jakiej kombinacji chce zdawać egzaminy pisemny i ustny. Większość wybierała egzamin pisemny na poziomie podstawowym, a naprawdę niewielu chętnych decydowało się na przystąpienie do egzaminu ustnego na poziomie rozszerzonym, ponieważ był to tylko zbędny wysiłek; uczelnie wyższe i tak przeprowadzały rekrutację uwzględniając wyłącznie wyniki egzaminów pisemnych. Teraz jednak egzamin ustny, który dla języka obcego jest obowiązkowy, ma zmienioną formułę: wszyscy zdają taki sam egzamin, a jego wynik pokaże, na jakim poziomie maturzysta się znajduje. Widać jasno, że formuła taka odpowiada już nie egzaminom typu PET czy FCE, a egzaminowi IELTS, dzięki czemu polska matura z języka obcego jest chyba pierwszym na świecie państwowym egzaminem o konstrukcji hybrydowej.

Jakie zadania wchodzą w skład zestawu egzaminacyjnego? Jak CKE podaje w swoim informatorze najpierw przeprowadzana jest rozmowa wstępna, która trwa ok. 2 minut. Polega ona na tym, że egzaminator zadaje kilka pytań, a zdający ma na nie udzielić rozbudowanej odpowiedzi. Zdający nie jest oceniany za tę część egzaminu. Potem zdający przystępuje do wykonywania trzech zadań z zestawu egzaminacyjnego. Zdający może pominąć dowolne zadanie egzaminacyjne, lecz nie wolno mu potem wrócić do niego. Pełny egzamin ma trwać około 15 minut. Maksymalny wynik, jaki zdający może uzyskać, to 30 punktów; aby zdać egzamin ustny wystarczy zdobyć 30%, czyli 9 punktów. Jak łatwo się domyśleć, przeciętny uczeń przystępujący do matury pisemnej na poziomie podstawowym powinien uzyskać wynik rzędu 9-15 punktów. Dopiero pełna realizacja zadań egzaminacyjnych, poparta dobrą wymową, świetną znajomością słownictwa i gramatyki oraz płynnością wypowiedzi, ma pozwolić zdającemu na uzyskanie wyniku maksymalnego.

W teorii jak zawsze wszystko wygląda świetnie. Jak natomiast sprawdzi się taka formuła egzaminu w praktyce? Dotychczas egzamin ustny na poziomie podstawowym był prosty: zdający miał przeprowadzić z egzaminatorem trzy rozmowy, a następnie opisać obrazek i odpowiedzieć na dwa pytania. Przygotowanie ucznia do takiego egzaminu nie stanowiło problemu, a przygotowujący – nauczyciel szkoły ponadgimnazjalnej bądź korepetytor – mógł spać spokojnie. W rozmowach zdający musiał przede wszystkim przekazać wszystkie informacje (słynne kropki), a obrazek wystarczyło opisać w dwóch albo trzech prostych zdaniach. Teraz tak łatwo nie będzie...

W tym roku pierwsze zadanie egzaminacyjne będzie polegało co prawda polegało na przeprowadzeniu rozmowy, lecz jej treść nie jest z góry zaprogramowana. W zestawie egzaminacyjnym znajdują się cztery elipsy (Czyżby CKE dyskretnie dawało nam znak, że dostaniemy kołowacizny od tego egzaminu? Najpierw kropki, a teraz elipsy. Dlaczego nie kwadraty albo trójkąciki?), a zdający ma omówić w czasie rozmowy podane w nich kwestie. Poprzeczka jest podniesiona jeszcze wyżej, ponieważ egzaminator MUSI w tej części egzaminu poruszyć jakąś niespodziewaną kwestię albo zadać zdającemu przynajmniej jedno nieoczekiwane pytanie. Jeśli można zaufać przykładom podanym przez CKE w informatorze, takich pytań może paść nawet pięć. Jednak to nie wszystko... Zdający musi rozwinąć każdą z czterech wypowiedzi i dopiero wtedy może uzyskać maksymalną liczbę punktów (tj. sześć) za to zadanie. Na przeprowadzenie tej części egzaminu komisja ma trzy minuty.

Drugie zadanie egzaminacyjne zdaje się być na pozór łatwiejsze. Zdający opisuje obrazek i ma na to 1 minutę. Następnie egzaminator zadaje trzy pytania, które w luźny sposób nawiązują do treści obrazka. Jeśli zerkniemy do przykładowych zestawów egzaminacyjnych, zauważymy, że mogą to być pytania zachęcające do skomentowania treści obrazka, a także odwołujące się do przeszłości zdającego bądź jego planów. Taka konstrukcja pytań ma na celu sprawdzenie pełnego zakresu struktur gramatycznych, lecz pamiętajmy, że te pytania cechują się wysokim stopniem abstrakcji. Jak łatwo zauważyć, opis obrazka i trzy pytanie to razem cztery elementy, a maksymalna liczba punktów do zdobycia to sześć. Na przeprowadzenie tej części egzaminu komisja ma cztery minuty.

Trzecie zadanie egzaminacyjne również wykorzystuje elementy wizualne. Zdający otrzymuje opis sytuacji wraz z dwoma lub trzema obrazkami. Zadaniem zdającego jest wybranie jednego z obrazków i uzasadnienie wyboru. Musi też wytłumaczyć, dlaczego odrzucił pozostałe możliwości. Na wypowiedź przeznaczeone są 2 minuty. Następnie egzaminator zadaje dwa pytania (w zestawie egzaminatora jest ich cztery), a zdający ma po minucie na odpowiedź. Pytania są o wysokim stopniu abstrakcji. W tym zadaniu można również zdobyć sześć punktów: za wybór możliwości, za odrzucenie pozostałych oraz za udzielenie odpowiedzi na dwa pytania. Ponieważ zdający ma minutę na przygotowanie się do odpowiedzi, na przeprowadzenie tej części egzaminu komisja ma cztery minuty.

Podsumujmy, egzamin ustny stał się teraz swoistym biegiem na czas przez płotki. Zdający musi zdążyć wypowiedzieć się w przepisanym czasie, więc osoby, które mówią wolno lub muszą trochę pomyśleć są automatycznie karane. Jeśli zdający zmarnuje zbyt dużo czasu, egzaminujący każą mu przejść do następnego pytania, a to może oznaczać pominięcie elementu wypowiedzi i utratę punktów. Ale jest gorzej niż się może wydawać! Zdający nie tylko ściga się z czasem pokonując kolejne bramki, lecz musi równocześnie żonglować kilkoma zmiennymi w głowie: musi zadbać o pełną i rozbudowaną wypowiedź, musi dbać o słownictwo i struktury, musi wypowiadać się płynnie i poprawnie, musi zrozumieć abstrakcyjne pytania i udzielić na nie odpowiedzi. Można śmiało postawić tezę, że dla połowy zdających ten egzamin poprzeczka jest ustawiona zbyt wysoko, ponieważ te osoby poradzą sobie z kontrolą czasu, a także ze swoistym "multi-taskingiem" (dbaniem o różne elementy wypowiedzi). Nie poradzą też sobie ze zrozumieniem abstrakcyjnych pytań; bądźmy szczerzy – te osoby nie potrafiłby wyprodukować sensownej, kilkuzdaniowej wypowiedzi po polsku, a co dopiero w języku obcym.

Wielu zdających czeka jeszcze bardziej przykra niespodzianka. Tak się składa, że każdy egzamin jest poważnym stresem. A kiedy się denerwujemy, zachodzą dwa zjawiska. Pierwszym z nich jest znany wszystkim syndrom "zapomnieć języka w gębie": stres paraliżuje, stres czyści nam pamięć, stres sprawia, że nie potrafimy się odezwać. Można temu przeciwdziałać, ćwicząc techniki egzaminacyjne. Drugim zjawisko jest mniej znane, lecz może nam wyrządzić o wiele więcej szkody. Otóż w chwili stresu nasz mózg zaczyna pracować w trybie awaryjnym i rezygnuje z budowania długich zdań, a także ignoruje wyszukane słownictwo. Sam doświadczałem takiego syndromu w czasie egzaminów ustnych na studiach. Można to zjawisko przezwyciężyć, lecz potrzeba systematycznych ćwiczeń i ciężkiej pracy, aby to osiągnąć.

Jaki wyłania się z tego obrazek? Przeciętny maturzysta zaliczył kilka lat nauki angielskiego w gimnazjum i liceum. Nauka w gimnazjum była jaka była – nauczyciel przeważnie niezbyt wymagający, brak systematycznej pracy i brak jakichkolwiek wymagań (liceum przecież posprząta). W liceum zaczął się wyścig z maturą. Z relacji zaprzyjaźnionych nauczycieli wiem, że przede wszystkim starają się oni uporządkować słownictwo i powtórzyć gramatykę. A przecież trzeba nauczyć dzieciaki pisać, by poradziły sobie z wypowiedziami pisemnymi. A jeszcze trzeba poćwiczyć zadania z rozumienia tekstu czytanego i zadania z rozumienia tekstu słuchanego. Nauka w liceum zamienia się więc w kitowanie dziur albo zalepianie ich plastrem. Byle się jakoś trzymało.

Takie rozwiązania sprawdzały się jakoś przy poprzedniej formule egzaminu ustnego z języka obcego. Moje pierwsze spotkanie z każdym z korkowiczów (korkiem?) przeważnie zaczynało się od płaczu: "Przecież ja sobie z maturą ustną nie poradzę! Nic wiem, nic nie umiem, nie potrafię mówić" Wystarczyło jednak kilka godzin pracy, aby uczeń rozumiał formułę egzaminu i zaczął się czuć pewnie. Po przećwiczeniu kilku zestawów ton wypowiedzi zmieniał się na "ale to proste". Niestety, te czasy już nie wrócą. Egzamin ustny w zmienionej formule da gigantyczną premię osobom, które pracowały systematycznie nad angielskim, a jednocześnie ukarze okrutnie osoby, które tego nie robiły. Jeśli uczeń uczęszczał na dodatkowe lekcje, albo jeździł na kursy do Wielkiej Brytanii, albo po prostu miał dobrego i wymagającego nauczyciela w szkole (albo wszystko na raz), wówczas poradzi sobie śpiewająco. Jeśli natomiast uczeń nie przyswajał systematycznie zasobu słownictwa, nie budował znajomości gramatyki, nie ćwiczył się w prowadzeniu swobodnych rozmowach, wówczas rozwali się na egzaminie jak komar na szybie samochodu. Dołóżmy do tego nieumiejętność radzenie sobie ze stresem, dołóżmy też czynnik ilorazu inteligencji, uwzględnijmy również brak obycia i co nam z tego wychodzi?

Kryteria oceny wypowiedzi pod kątem formalnym również są wyśrubowane. Obecnie 4 punkty należą się za szeroki zakres struktur leksykalno-gramatycznych; kolejne 4 punkty za poprawność użytych struktur leksykalno-gramatycznych; kolejne 2 punkty za brak błędów w wymowie (!); a jeszcze 2 punkty za brak nienaturalnych pauz. Można się teraz zastanawiać, w jaki sposób CKE podejdzie do wdrożenia tych suchych kryteriów w życie. Jeśli egzaminatorzy będą faktycznie "urywać" punkty za popełniane błędy, może się okazać, że nasz przeciętny zdający – który już stracił punkty za pominięcie elementu wypowiedzi, nierozbudowanie jej czy po prostu za brak odpowiedzi na pytanie – straci tyle punktów, że egzamin ustny z angielskiego sromotnie obleje. Oczywiście możemy równie dobrze założyć, że kryteria oceniania pozostaną na papierze, a komisje dostaną cichą sugestię, by patrzeć – a raczej słuchać – przez palce i tymi błędami się nie przejmować.

Jeśli zdarzy się wariant pierwszy, czyli komisje egzaminacyjne podejdą do swojej pracy mniej-więcej rzetelnie, wówczas ok. 40% zdających egzamin ustny z języka angielskiego polegnie na nim. Tak, dobrze czytasz, Czytelniku – 40%. Kolejne 40% prześlizgnie się jakoś, uzyskując wyniki z zakresu 9-13 punktów. Natomiast pozostałe 20% zdających zbierze premię za lata ciężkiej nauki i uzyska wyniki rzędu 25-30 punktów. Ten wariant możemy więc nazwać "maturalnym świniobiciem".

Jeśli zdarzy się wariant drugi – komisje będą głuche i ślepe – wówczas trzeba będzie zadać pytanie: po jaką cholerę w ogóle przeprowadzać egzamin ustny z języka obcego? Dla dobrego samopoczucia rodziców? By nie niszczyć maturzystom wypielęgnowanego ego? By nie krzywdzić tysięcy anglistów, którzy w liceach gaszą pożary językowe naparstkiem wiedzy?

Pewnie spora grupa Czytelników puka się już po głowie i marudzi, że YEA znowu kracze, że czarnowidz, że "tak przecież nie będzie". Coś jednak jest na rzeczy. Ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, dowiedziałem się, że okoliczni angliści zatrudnieni po różnej maści szkołach ponadgimnazjalnych od kilku miesięcy z furkotem i przytupem... UCZĄ swoich maturzystów do egzaminu ustnego. Zwykle na przygotowaniu do matury ustnej kładli przysłowiową "lachę", a teraz chyba strach o wyniki zajrzał im w oczy, więc robią co mogą, aby jak najwięcej ich uczniów zdało egzamin ustny. Świadczyć to może o tym, że wyniki pilotażu egzaminu ustnego w zmienionej formule były tragiczne i szkoły dostały cichy przykaz, by "coś z tym zrobić". Równie dobrze sami nauczyciele mogli wyciągnąć wnioski ze szkoleń egzaminacyjnych (anglista to raczej niegłupie zwierzę) i uznali, że będzie naprawdę źle, jeśli nie zagonią uczniów do pracy.

Chciałbym tu napisać coś pozytywnego, jednak brutalne fakty nie pozwalają. CKE straciła już zupełnie łączność ze światem rzeczywistym, a nowa formuła egzaminu ustnego z języka obcego potwierdza tylko, że jej autorzy poruszają się w "wirtualu". Informatory o egzaminie maturalnym z języka obcego nowożytnego były poprawiane przez pięć lat najczęściej ze wszystkich przedmiotów. CKE poprawiła też poziomy określone w CEFR i umieściła w informatorach o egzaminie gimnazjalnym nowy poziom znajomości języka, tzw. A2+. Niestety, CKE nie uznała za stosowne, by ten poziom w jakiś sposób doprecyzować. Kiedy już zdawało się, że nic tych wyczynów nie przebije, CKE spuściła uczniom, nauczycielom i rodzicom bombę na głowę w samym środku cyklu kształcenia ponadgimnazjalnego – egzamin ustny w zmienionej formie. Pamiętajmy jednak, że możliwości radosnego hasania się tu nie kończą. Do końca sierpnia bieżącego roku powinny się ukazać nowe informatory o egzaminie maturalnym. Mogę iść już teraz o każdy zakład, że ich "rewolucyjna" zawartość przyprawi o ból głowy uczniów, nauczycieli i wydawców podręczników.

By zakończyć jednak pozytywnym akcentem, polecam osobom przygotowującym się do egzaminu ustnego książeczkę autorstwa Helen Q. Mitchell, Moniki Emanowicz oraz Agnieszki Szyrwańskiej "Zestawy do matury ustnej z języka angielskiego". Zawiera ona 25 pełnokolorowych zestawów egzaminacyjnych, a każdy składa się z tzw. warm-up questions (rozmowa wstępna) oraz trzech zadań wraz z uwagami i pytaniami dla egzaminującego. Książeczkę wydało wydawnictwo MM Publications i można ją obejrzeć tutaj.

Z wytycznymi CKE można zapoznać się tutaj 


piątek, 24 lutego 2012

III Edycja Konkursu Wiedzy o Krajach Anglosaskich

Zapraszam uczniów szkół ponadgimnazjalnych do wzięcia udziału w III Edycji Konkursu Wiedzy o Krajach Anglosaskich. Konkurs orgazniowany jest przez Wyższą Szkołę Zarządzania i Ochrony Pracy w Katowicach. KWoKA składa się z dwóch etapów: eliminacji szkolnych (zadania internetowe) oraz finału przeprowadzanego w siedzibie uczelni. Nagrodami głównymi są iPod oraz kurs języka angielskiego. Finaliści otrzymują również nagrody książkowe.

Termin eliminacji szkolnych: DO 10-go MARCA 2012

Więcej informacji o konkursie tutaj