Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkoła podstawowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szkoła podstawowa. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 10 lutego 2014

Jak będzie wyglądał sprawdzian z języka obcego w szóstej klasie?



Od roku szkolnego 2014/2015 będzie obwiązywała nowa formuła sprawdzianu w szóstej klasie. Istotnym nowum jest wprowadzenie obowiązkowej drugiej części egzaminu z języka obcego nowożytnego. Na stronie CKE w grudniu został opublikowany przykładowy zestaw zadań z języka angielskiego, który obejmuje arkusz egzaminacyjny, nagranie w postaci pliku MP3, transkrypcję oraz model odpowiedzi. Na pewno wielu rodziców chciałoby wiedzieć, co czeka ich dzieci w przyszłym roku, przyjrzyjmy się więc tym zadaniom.

Zestaw składa się z 11 zadań, które obejmują słuchanie (4 zadania), znajomość funkcji językowych, znajomość środków językowych oraz rozumienie tekstów pisanych. Czas trwania egzaminu to 45 minut. Należy jednak pamiętać, że nagrania będą trwały ok. 17 minut (przykładowy zestaw trwa niecałe 15 minut), co oznacza, że na rozwiązanie pozostałych siedmiu zadań pozostanie uczniom niecałe pół godziny. Zakres słownictwa jest bardzo prosty, a gramatyka "kręci się" wokół kilku czasów i struktur (Present Simple, Present Continuous, Past Simple, czasowniki modalne, konstrukcja there is/are itp.). Zastanawiające jest napakowanie zestawu ikonami i obrazkami. Czyżbyśmy komunikacja językowa miała według autorów przybrać taką postać?

Jak wspomniałem, materiał zawarty w zadaniach nie jest trudny jeśli chodzi o gramatykę i słownictwo, jednak paradoksalnie sama formuła zadań może stanowić problem dla uczniów, gdyż wszystkie zadania w tej części sprawdzianu to zadania zamknięte. O ile nie jest problemem rozwiązanie zadań typu PRAWDA/FAŁSZ, czy dobranie podpisu do obrazka, zadania na rozumienie tekstów pisanych – szczególnie zadanie 10 – można określić mianem “zamotane”. Myślę, że autorzy opracowujący wytyczne i przykłady zawarte w “Informatorze o sprawdzianie” wzorowali się na egzaminie gimnazjalnym i maturalnym, czego skutkiem było opracowanie takich a nie innych zadań. Czy te zadania są odpowiednio dopasowane do możliwości intelektualnych dzieci z klasy szóstej pokażą nam wyniki pierwszego sprawdzianu, który w nowej formule zostanie po raz pierwszy przeprowadzony w 2015 roku.

Sądzę jednak, że wyniki będą dramatycznie niskie. Nie stanie się tak ze względu na poziom językowy uczniów, lecz będziemy mieli do czynienia ze splotem kilku czynników. Po pierwsze, uczniowie klasy szóstej bardzo mocno przeżywają sprawdzian. W relacjach gimnazjalistów, jakie niekiedy wysłuchuję, przewija się ten sam motyw: „Ale się bałam”. Strach ma to do siebie, że działa otępiająco i paraliżująco, więc już sam ten czynnik wpłynie na obniżenie wyników. Po drugie, nauczyciele pracują z uczniami w szkołach podstawowych bez presji dobrych wyników. Do tej pory nie musieli konfrontować swoich osiągnięć z innymi, więc nie wiedzą, czym to grozi. Egzamin gimnazjalny bezlitośnie obnażył dwa lata temu zadufanie nauczycieli, dyrekcji i rodziców w swoje osiągnięcia. Dokładnie ten sam scenariusz powtórzy się w przyszłym roku w szkołach podstawowych, gdyż nauczyciele mają po prostu zawyżony obraz poziomu swoich uczniów. Trzeci czynnik jest poniekąd konsekwencją drugiego: ponieważ nauczyciele nie wiedzą, czym jest egzamin zewnętrzny, nie przyłożą się do wyćwiczenia z uczniami strategii rozwiązywania testu. Prawdopodobnie część nauczycieli najzwyczajniej w świecie oleje jakiekolwiek rozwiązywanie testów „na sucho”, a zdecydowana większość zadowoli się zrobieniem sprawdzianu próbnego raz (no dobrze, może dwa albo trzy).

Rok 2015 będzie więc rokiem wylania kubła zimnej wody na anglistów z podstawówek. Wyniki rzecz jasna poprawią się znacząco w roku 2016, gdyż dyrekcje i angliści natychmiast przestawią się na tą samą strategię, którą wykorzystują nauczyciele gimnazjalni i licealni. Streścić ją można jednym zdaniem: „Nie ucz angielskiego, ucz testu”. Szósta klasa podstawówki będzie więc przeznaczona na ustawiczne rozwiązywanie przykładowych zadań (pamiętajmy, że sprawdzian odbywa się z początkiem kwietnia, więc do dyspozycji jest raptem siedem miesięcy). Długoterminową konsekwencją wprowadzenia sprawdzianu z języka obcego nowożytnego będzie więc tak naprawdę skrócenie nauki angielskiego o rok, gdyż w klasie szóstej zamiast zwykłego uczenia będzie odbywać się tresura przedegzaminacyjna. Sprzymierzeńcem dyrekcji i anglistów będą… sami rodzice, gdyż to oni będą się domagali jak najlepszych wyników (szkoła podstawowa to jeszcze etap, kiedy rodzic interesuje się na bieżąco postępami dziecka).

Jak podejść do sprawdzianu z angielskiego w przyszłym roku? Jeśli jesteś anglistą uczącym w szkole podstawowej, doradzałbym zdiagnozowanie dzieciaków już we wrześniu przy pomocy przykładowych zdań zamieszczonych przez CKE. Sprawdzian trwa 45 minut, więc jedna lekcja wystarczy, by przekonać się, co uczniowie TAK NAPRAWDĘ umieją ("tak naprawdę", czyli pod kątem egzaminu). A potem? Mówi się trudno i uczy się klasę strategii egzaminacyjnej. Tak, dobrze myślisz; raz na tydzień, albo co dwa tygodnie poświęcasz zajęcia na test. Podbicie wyników o 10-15% można osiągnąć właśnie poprzez wyćwiczenie strategii rozwiązywania testów. Jeśli twoi uczniowie rozwiążą test powiedzmy 10 czy 12 razy, będą wiedzieli, jak radzić sobie z zadaniami i podejdą do sprawdzianu bez stresu.

Co robić jako rodzic szóstoklasisty? Jeszcze w TYM roku szkolnym należy zażądać obecności anglisty na wywiadówce w kwietniu albo maju. Zadajemy wtedy angliście dwa pytania: czy może nam wyjaśnić formułę nowej części sprawdzianu oraz czy może podać nam, co konkretnie planuje przerobić z naszym dzieciakiem w roku szkolnym 2014/15. I proszę nie dać się zbyć banałami w rodzaju: „To przecież za rok. Będziemy się przygotowywać w drugiem semestrze klasy VI”. Drugi semestr klasy szóstej to raptem dwa miesiące. Trochę mało, no nie? Proszę również uważać na odpowiedzi typu: „Podręcznik do angielskiego ćwiczy tego typu zadania, więc dzieci będą dobrze przygotowane”. Nie będą. Proszę mi wierzyć, nauczyciele gimnazjalni również myśleli, że ich uczniowie są świetnie do egzaminu przygotowani…

Podejdźmy więc do tego egzaminu spokojnie i na trzeźwo. Doświadczenia gimnazjalne pokazały, że trzeba dzieciaki przede wszystkim dobrze uczyć, lecz w ostatniej klasie warto się systematycznie do egzaminu przygotowywać. Jeśli więc rodzicom i nauczycielom naprawdę zależy na wynikach, wypadałoby więc zainteresować się egzaminem już dzisiaj.

środa, 16 listopada 2011

Konsekwencje, czyli jak ta żaba będzie smakować



Niedawno zamieściłem na tym blogu wpis, w którym poświęciłem też trochę miejsca na temat nauczania języka angielskiego w przedszkolach i klasach I-III szkoły podstawowej (Kiedy zacząć się uczyć angielskiego? ). Temat nurtował mnie jednak dalej i zacząłem się zastanawiać, jakie konsekwencje będzie miało wprowadzenie obowiązkowego nauczania języka angielskiego w tej grupie wiekowej.

Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że na naszych oczach odbywa się gigantyczny eksperyment edukacyjny. Do tej pory nie praktykowano w naszym pięknym, nadwiślańskim kraju masowego nauczania języka obcego w tym przedziale wiekowym. Język obcy – a był to język rosyjski – wkraczał dopiero w klasie piątej, kiedy dziecko już zaliczyło okres "przestawiania zwrotnicy edukacyjnej", czyli klasę IV, gdzie nauczanie zintegrowane ustępowało miejsca osobnym przedmiotom w rodzaju polskiego, matematyki, historii itp. Obecnie jesteśmy świadkami prawdziwego przełomu: instytucjonalnemu nauczaniu języka obcego podlegać zaczął siedmiolatek.

Na co przekłada się taki stan rzeczy? Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, że nie mamy jeszcze żadnych opracowanych i usystematyzowanych doświadczeń nauczycielskich, na podstawie których dałoby się wypracować metodykę nauczania języka angielskiego w przedziale wiekowym 7-10 lat. Metody, którymi posługują się nauczyciele na lekcjach angielskiego, to prywatne eksperymenty pani Kasi czy pana Marka, którzy dopiero UCZĄ SIĘ, jak z takimi dziećmi pracować w grupie. Trzeba więc zdawać sobie sprawę z tego, że minie przynajmniej kilka lat zanim z indywidualnych dokonań zacznie się wyłaniać metodyka nauczania polskich dzieci języka obcego. Oby tylko była to metodyka sensowna i spójna, oparta na praktyce i refleksji.

Pamiętajmy, że kształcenie metodyczne nauczycieli języka angielskiego przeważnie nie obejmuje tzw. segmentu (Very) Young Learners (dzieci w wieku 4-12 lat). Owszem, wspomina się o nich niekiedy, lecz prowadzący zajęcia metodyczne koncentrują się przeważnie na segmentach Teenagers/Young Adults/Adults. Przeciętny absolwent kolegium czy filologii angielskiej ma więc raczej nikłe pojęcie, jak powinno wyglądać nauczanie języka angielskiego dzieci w wieku przedszkolnym czy wczesnoszkolnym. Zwróćmy uwagę na to, że nadal starannie oddziela się nauczanie w klasach I-III (nauczanie wczesnoszkolne) od nauczania w klasach starszych, co wiąże się z koniecznością ukończenia innych studiów oraz uzyskania przez nauczycieli osobnych uprawnień.

Nieprzypadkowo wspomniałem wyżej o instytucjonalnym nauczaniu. Dzieci były już uczone języków obcych w naszym kraju, lecz odbywało się to w formie dobrowolnych (!) kursów czy zajęć indywidualnych. Obecnie dziecko styka się z językiem obcym już w pierwszej klasie SP. Musimy sobie zadać pytanie: co przeżywa sześcio- czy siedmiolatek trafiający do szkoły? Takie dziecko jest z początku wystraszone nowym środowiskiem, więc musi stopniowo przyzwyczajać się do nowych koleżanek i kolegów, do nowego otoczenia, do nowej pani i jej wymagań. Dziecko musi nauczyć się radzić sobie z hałasem, starszymi dziećmi, życiem od dzwonka do dzwonka. Na etapie edukacji wczesnoszkolnej dziecko ma przede wszystkim nauczyć się czytać i pisać, a nie jest to zadanie łatwe, gdyż wyrobienie koordynacji ręka-oko oraz wykształcenie mikromotoryki to sprawa lat. Nasz pierwszoklasista już stoi przed sporym wyzwaniem, a nasze ministerstwo... dorzuca mu kolejny balast o nazwie "język obcy".

Dlaczego użyłem określenia "balast"? Już tłumaczę. Osobiście nie jestem przekonany, aby należało rozpoczynać naukę języka angielskiego tak wcześnie, gdyż niby gdzie nasz siedmiolatek miałby się tym językiem posługiwać? Oczywiście można wysunąć argument, że dzieci są chłonne i szybko przyswajają słownictwo i wymowę. A kto niby będzie tej wymowy uczył? Nie spotkałem się jeszcze z zatrudnianiem w szkołach państwowych anglojęzycznych nauczycieli. Możemy więc podejrzewać, że nauka angielskiego będzie odbywać się metodą "wiódł ślepy kulawego", tj. na etapie, kiedy można zadbać o prawidłową wymowę, naszego polskiego ucznia będzie uczył nasz polski nauczyciel wyedukowany w dużej mierze przez naszych polskich wykładowców akademickich. Można by zaryzykować nieśmiałe pytanie, czy to jeszcze nauka angielskiego, czy już ześlizgujemy się w uczenie Polglisha?

Z chłonnością kilkuletnich dzieci też jest nie do końca tak, jak się wydaje. Zalągł się w powszechnej świadomości mit, że dziecku można rzucić cokolwiek o dowolnej objętości, a ono materiał błyskawicznie przyswoi, gdyż "dzieci to chłonne są". Co gorsza, wyznawcami takiego mitu stali się też chyba pracownicy i eksperci MEN, co znalazło swoje odbicie w tzw. Nowej Podstawie Programowej. Możemy w niej wyczytać między innymi, jakie są wymagania szczegółowe na koniec klasy III szkoły podstawowej, jeśli chodzi o język obcy nowożytni. Zacytuję in extenso {źródło: Podstawa programowa. Tom 3. Języki obce w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum}:

Uczeń kończący klasę III:
1) wie, że ludzie posługują się różnymi językami i że chcąc się z nimi porozumieć, trzeba nauczyć się ich języka (motywacja do nauki języka obcego);
2) reaguje werbalnie i niewerbalnie na proste polecenia nauczyciela;
3) rozumie wypowiedzi ze słuchu:
a) rozróżnia znaczenie wyrazów  o podobnym brzmieniu,
b) rozpoznaje zwroty stosowane na co dzień i potrafi się nimi posługiwać,
c) rozumie ogólny sens krótkich opowiadań i baśni przedstawianych także za pomocą obrazów, gestów,
d) rozumie sens prostych dialogów w historyjkach obrazkowych (także w nagraniach audio i video);
4) czyta ze zrozumieniem wyrazy i proste zdania;
5) zadaje pytania i udziela odpowiedzi w ramach wyuczonych zwrotów, recytuje wiersze, rymowanki i śpiewa piosenki, nazywa obiekty z otoczenia i opisuje je, bierze udział w mini przedstawieniach teatralnych;
6) przepisuje wyrazy i zdania;
7) w nauce języka obcego nowożytnego potrafi korzystać ze słowników obrazkowych,
książeczek, środków multimedialnych;
8) współpracuje z rówieśnikami w trakcie nauki. 

Ciekawi mnie, jakim zasobem słownictwa trzeba dysponować, aby zrozumieć "ogólny sens krótkich opowiadań i baśni"...? Zwróćmy też uwagę na punkty 4 i 6. Dziecko, które dopiero uczy się czytać i pisać, ma również zapoznawać się z angielską ortografią, w której praktycznie nie istnieje związek między wymową a pisownią. Zapytam więc krótko: czy ktoś na łeb upadł? No, ale dzieci teraz "szybciej się rozwijają i są chłonne"... Z pewną dozą ironii można tu zacytować jedno z praw Murphy'ego, które głosi: Nic nie jest niemożliwe dla osoby, która sama nie musi danej rzeczy zrobić. Nic nie jest niemożliwe dla eksperta ministerialnego, który sam języka angielskiego nigdy nie musiał się uczyć.

Rodziców niewiele jednak obchodzą wszelkie dywagacje programowe i metodyczne, gdyż funkcjonują oni "tu i teraz" i przeważnie wolą skupiać się na konkretnych problemach. Czy wprowadzenie języka obcego nowożytnego do klas I-III będzie problemem? Wydaje mi się, że najważniejszą kwestią będzie dla rodziców to, kto ich dzieci będzie angielskiego nauczał. Jeśli trafi się osoba obdarzona dużą dozą zdrowego rozsądku, nauka języka obcego może być przyjemna i nieszkodliwa. Przechlapane mamy, jeśli trafimy na osobę, która nie przyjmie do wiadomości ograniczeń wynikających z wieku dziecka i zastosuje dorosłe środki nauczania w rodzaju kartkówek czy – nie daj boże – dyktand. Sceptycznie nastawiony czytelnik może zaprotestować, że to przecież ekstremum i większość nauczycieli nie będzie pracować przy pomocy takich metod. Wystarczy jednak, by nauczyciel podtykał dzieciom mnogość słówek, bądź żądał czytania i pisania po angielsku. Dzieci w takim wieku są nakierowane na zdobycie akceptacji u swojej "pani", więc przeważnie bardzo chcą ją zadowolić, lecz skonfrontowane z zawyżonymi wymaganiami zaczynają wpadać we frustrację. I to jest najgorsza rzecz, jaka może się w szkole przydarzyć: wpajanie uczniom od pierwszej klasy szkoły podstawowej przekonania, że angielski jest trudny i nieprzyjemny. I że nigdy się go nie nauczą.

Istnieją na szczęście dwa czynniki, które mogą przynajmniej częściowo wyrównać szanse rodziców i dzieci w konfrontacji z językiem obcym. Pierwszym z nich są... sami rodzice. Poślizg, z jakim przeprowadzona została reforma szkolnictwa, doprowadził do tego, że obecni pierwszoklasiści mają rodziców w wieku ok. 25-40 lat, a to oznacza, że wielu z tych rodziców zna lepiej lub gorzej język angielski (Wiedzę swą wynieśli z liceum, z lektoratu, z kursów czy z wyjazdów zarobkowych). Rodzice dysponują więc odpowiednim narzędziem, aby pomagać dziecku w bieżącej nauce, oraz są w stanie wyłapać i skorygować błędy nauczyciela. A pomyśleć, że jeszcze dziesięć lat temu jednymi z najczęstszych słów, jakie słyszałem ze strony rodziców wysyłających dzieci na korepetycje z angielskiego było: "Panie, z angielskim to ja już mu nie pomogę". Teraz już rodzice są w stanie pomóc.

Drugim czynnikiem działającym na korzyść naszego dziecka jest obecność języka angielskiego w naszym codziennym życiu. Dzieciaki stykają się z nim w piosenkach, grach i filmach, obcują z nim w internecie, a także słyszą rodziców i innych członków rodziny mówiących po angielsku. Słownik, czy angielska książka w domu to już nie jest absolutna egzotyka. Inaczej było za poprzedniego systemu z językiem rosyjskim, który stanowił wówczas tak samo kosmiczny fenomen jak język marsjański. Obecność jednego i drugiego w codziennym życiu była na porównywalnym – czytaj przyzerowym – poziomie. Na szczęście angielski wplótł się w nasze życie i stał się jego mniej lub bardziej powszednim elementem, którego często już świadomie nie rejestrujemy.

Jak więc będzie smakować tytułowa żaba? Myślę, że podstawową konsekwencją wprowadzenia języka angielskiego do klas I-III szkoły podstawowej będzie jego dalsze "spowszednienie", gdyż od kilku(nastu) lat przekształca się on z egzotycznego obiektu pożądania w kolejny, stały element naszej rzeczywistości. Jednak dopiero za jakiś czas okaże się, czy nasze dzieci traktują angielski tylko jako kolejny, nudny przedmiot, czy też jako kolejną zmorę edukacyjną. Jeśli stanie się to ostatnie i usłyszymy kiedyś z ust gimnazjalisty czy licealisty "Mamo, Tato, ja tak nie znoooszę angielskiego", to winę za to będzie ponosić MEN, które dokonało reformy systemu edukacji w oparciu o mity i życzeniowe myślenie.

Dla rynku usług edukacyjnych taka sytuacja również oznacza sporą zmianę. Ponieważ dorośli już nauczyli się języka angielskiego, możemy zauważyć kurczące się zapotrzebowanie na kursy języka angielskiego. Jednak wiele dzieci nie będzie sobie radzić z angielskim w szkole, a część rodziców będzie chciała zapewnić swoim pociechom przewagą i zdecyduje się na dodatkowe zajęcia, czy to w formie korepetycji, czy też kursów. Taki trend można zresztą już zaobserwować – błyskawicznie wzrasta zapotrzebowanie na lektorów znających się na pracy z dziećmi w wieku 4-10 lat. 


Podstawa programowa. Tom 3. Języki obce w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum znajduje się tutaj