Jednym z najbardziej rozpowszechnionych mitów w naszym społeczeństwie jest mit głoszący, że języka angielskiego należy zacząć się uczyć jak najwcześniej. Kiedy jeszcze nauczanie angielskiego ograniczało się do liceów i gimnazjów, wielu rodziców posyłało dzieci na kursy i zajęcia indywidualne z tego języka dużo, dużo wcześniej. Edukowanie kilkuletniego dziecka było na porządku dziennym, a obecnie tendencja do zaczynania jak najwcześniej tylko zwiększa się.
Ponieważ każda godzina języka angielskiego kosztuje i to wcale niemałe pieniądze, zadajmy sobie pytanie, czy w ogóle warto edukować dziecko poniżej 10-go roku życia. Czy warto posyłać dziecko na lekcje? Czy warto biegać na zajęcia organizowane przez różnego rodzaju Helen Doron? Czy warto domagać się, by w przedszkolu był angielski? Odpowiedź na te pytania jest prosta: nie, nie warto.
Jeśli chcemy edukować kilkuletnie dziecko, musimy przede wszystkim pamiętać, że przyswaja ono język obcy bardzo wolno. Zapamiętanie i utrwalenie kilkunastu czy kilkudziesięciu wyrazów zajmie kilka tygodni, gdyż dzieci muszą uczyć się języka obcego (tak samo jak rodzimego) w kontekście, tj. w powiązaniu z konkretnymi sytuacjami. Dzieci to w ogóle bardzo ciekawe istotki. Z jednej strony wystarcza im jednorazowe (sic!) zetknięcie się z wyrazem, by mogły go zapamiętać, a następnie przywołać w odpowiedniej sytuacji. Z drugiej strony, każdy rodzic pamięta wieloletnie boje z błędnie odmienianymi czy nieprawidłowo stosowanymi wyrazami. Paradoks polega na tym, że dzieci błyskawicznie "łapią" wyrazy i chętnie je stosują, pod warunkiem, że mają ku temu sposobność. Jednak równie szybko dzieci zapominają wyrazy, a nawet całe języki, czego dowodem są maluchy, które spędzają kilka miesięcy za granicą, nasiąkają obcym językiem jak gąbka, a po powrocie do swojego kraju... zapominają wszystko równie szybko jak się nauczyły. Nie ma więc sensu rozpoczynać nauki języka angielskiego, jeśli nie będziemy gotowi na kontynuowanie jej w kolejnych latach.
Dobrze, zdecydowaliśmy się więc na zapisanie naszego cztero- czy pięcioletniego malucha na lekcje angielskiego. Lekcje te będą odbywać się raz czy dwa razy w tygodniu w przedszkolu. Możemy też biegać do szkoły językowej Helen Doron, jeśli mamy szczęście takową posiadać w pobliżu. Możemy też zdecydować się na lekcje u osiedlowej Pani Anetki czy Pani Agnieszki, które za kilkanaście złotych zajmą się naszą pociechą raz w tygodniu. Pytanie jedynie, co daje nam nauka po jednej lub dwie godziny tygodniowo? Wiemy już, że kilkuletnie dziecko przyswaja język wolno, więc efekt skumulowany będzie... tak, niewielki. Z własnego doświadczenia wiem, że ilość materiału, jaką można przerobić i utrwalić na przestrzeni trzech lat z dzieckiem w wieku 7-9 lat (klasy I-III SP), odpowiada porcji, którą przerobi w rok dziesięciolatek (klasa IV SP). Po co więc męczyć malucha przez kilka lat, skoro odrobinę starsze dziecko zrobi to samo szybciej i lepiej?
Wielu rodziców podnosi argument, że dziecko powinno się "osłuchać" z językiem, czy też "oswoić" z nim stopniowo. Owszem, rodzice mają tu sporo racji, ale zapominają, że dla dziecka nauka języka obcego pozbawiona kontekstu to po prostu niezrozumiały obrządek. Nauczyciel musi komunikować się z dzieckiem wyłącznie w języku obcym oraz musi "podawać" język w formie gier i zabaw do wykonania "tu i teraz", inaczej cała nauka nie w ogóle sensu. Rodzice zapominają też, że dziecko może "osłuchiwać się" i "oswajać" z językiem obcym na codzień w domu (piosenki, bajki itp.), bez konieczności uczęszczania na drogie i czasochłonne zajęcia. Pamiętajmy też, że nie zawsze osoba ucząca nasze dziecko angielskiego uczy go dobrze. Ponieważ nauka odbywa się głównie drogą werbalną, wystarczy systematyczne przekręcać wymowę i po kilku latach mamy ogromny problem. Nasze dziecko co prawda będzie mówić po angielsku, ale będzie mówić źle. Czy warto więc za wszelką cenę zaczynać jak najwcześniej?
Niestey Ministerstwo Edukacji Narodowej po części odebrało rodzicom możliwość decydowania, kiedy rozpocząć naukę języka angielskiego, gdyż uznało go za język wiodący i wprowadziło nauczanie języka obcego (najczęściej właśnie angielskiego) do klas I-III szkoły podstawowej. Uważam taką decyzję MEN za błędną, gdyż – jak już wspominałem wyżej – na etapie edukacji wczesnoszkolnej uczenie dzieci języka obcego przynosi bardzo skromne rezultaty. Dzieje się tak, gdyż dzieci uczą się wolno (dzieci tak mają), a dwie godziny języka na tydzień to ilość zdecydowanie za mała, aby efektem skumulowania masy jęyzkowej pokonać bariery kognitywne. Dodatkowo dochodzi stres związany z rozpoczynaniem nauki w szkole: jakby mało było zmiany miejsca i sposobu uczenia, dzieciaki jeszcze muszą sobie poradzić z taką egzotyką jak język obcy. Czy aby nie za dużo tego wszystkiego na raz? Jeśli już ministrom zależy tak mocno na naszych dzieciach, lepszą decyzją byłoby dodanie godziny angielskiego tygodniowo w gimnazjach i liceach (3 x 2h w szkole podstawowej = 6 x 1h w gimnazjum i liceum).
Jeśli jednak zdecydujemy się, aby nasze kilkuletnie dziecko zaczęło się uczyć angielskiego, warto przemyśleć kilka spraw. Po pierwsze, może warto posłać dzieciaka do anglojęzycznego przedszkola? Dzieci uczą się co prawda wolno, ale po dwóch albo trzech latach wystąpi efekt skumulowania się materiału, gdyż nasze dziecko będzie wystawione na angielski przez kilka godzin dziennie. Co ważniejsze, porozumiewanie się w języku obcym będzie naturalne. Innym rozwiązaniem, które warto rozważyć, to... ściągnięcie na rok czy dwa anglojęzycznej au pair. Jeśli mamy odpowiednie warunki lokalowe, to codzienny, naturalny kontakt z obcojęzyczną osobą będzie dla naszego dziecka bezcenny. Niestety, jak można się domyśleć, te dwa rozwiązania nie są dostępne dla wszystkich, gdyż wiążą się ze sporymi kosztami. Co mają więc zrobić rodzice dysponującymi przeciętnym budżetem?
Przede wszystkim warto starannie wybrać osobę, która będzie uczyła nasze dziecko angielskiego. Pamiętajmy, że dla dzieciaka najważniejszy jest dobry kontakt z nauczycielem. Jeśli nasze dziecko nie czuje się dobrze na lekcjach, nie pchajmy go tam na siłę. Dzieci są też ze swojej natury konserwatywne, więc przywiązują się do swoich nauczycieli. Wybierzmy więc osobę, u której będziemy mogli kontynuować lekcje przez kilka lat. Jeśli mamy choćby jakie-takie obycie z językiem angielskim, zwracajmy uwagę na to, jak nasze dziecko mówi. Dbajmy głównie o to, aby nie utrwalić niestarannej czy błędnej wymowy, gdyż odkręcanie złych nawyków zabierze później bardzo dużo czasu.
Od swojego dziecka nie oczekujmy spektakularnych rezultatów. Jeśli po roku nauki zna ono kilkanaście nazw zwierząt, umie policzyć do dziesięciu i umie zareagować w prostych sytuacjach, już jest dobrze. Wakacje to najlepszy okres, aby świeżo nabyta wiedza wyparowywała, więc wtedy starajmy się podtrzymać kontakt z angielskim. Przypomnijmy angielską piosenkę śpiewaną na przywitanie, ćwiczmy liczenie, wyłączmy lektora w czasie oglądania "dorosłego" filmu – niech w domu dzieje się coś po angielsku. Przygoda naszego dziecka z językiem angielskim dopiero się zaczyna, dbajmy więc przede wszystkim, by malucha nie zrazić i by entuzjazmu starczyło mu lata.
Całkowicie się zgadzam z powyższym postem. Dodałabym może tylko stwierdzenie, że angielski stał się wśród rodziców ( z pełną premedytacją stwierdzam, że właśnie wśród rodzicieli a nie uczniów) modny. Jeden rodzic, pokątnie od drugiego dowiaduje się, że jego dziecko już uczy się angielskiego. Więc co robi w takiej sytuacji? Oczywiście posyła na angielski swoje dziecko... żeby nie było obciachu, a raczej było - modnie.
OdpowiedzUsuńOwszem, sporo jest tego wyścigu między rodzicami, ale to jeszcze jest dla mnie rzecz pozytywna. Dopóki rodzic decyduje, kiedy i w jakiej formie rozpocząć edukowanie dziecka z angielskiego, to wszystko jest w porządku. Dla mnie chorą rzeczą jest wprowadzenie nauczania angielskiego do klas I-III SP. Tu już nie ma wyboru i zaczyna się prawdziwy ból... :(
OdpowiedzUsuńTak ale mimo wszystko to się ze sobą łączy. Z jednej strony szkoła, która narzuca rodzicom i uczniom naukę obowiązkową co jest zupełnie nietrafionym pomysłem w naszych realiach. Z drugiej rodzice, którzy nie mając o tym pojęcia, że nauka ich dzieci w wieku właśnie 7-10 lat nie przyniesie rewelacyjnych efektów, decydują się na to ze złych pobudek.
OdpowiedzUsuńMyślę, że w obecnej sytuacji będzie się teraz zwiększać ilość "ratunkowych" zajęć z angielskiego. Rodzice będą posyłać dzieci na douczanie już nie z mody, ale po prostu, by podnieść ich wyniki w szkole.
OdpowiedzUsuńWitam wszystkich bardzo serdecznie!
OdpowiedzUsuńKilka słów o mnie - jestem na trzecim roku na University of Nottingham, studiuję literaturę amerykańską i kanadyjską. Pracuję na pół etatu - jestem kelnerką w Pizza Hut.
Można powiedzieć, że wszystko do tej pory dobrze się układało, radziłam sobie dość dobrze przez ostatnie kilka lat zarówno z materiałem, jak i z pisaniem prac zaliczeniowych - brnęłam przez kolejne semestry całkiem gładko.
Wlaściwie do tego miesiaca.. w tym miesiącu zamówiłam tzw. "custom essay" od UK Essays, która udziela profesjonalnej pomocy akademickej. Ze względu na sytuację osobistą musiałam polecieć do Polski na ponad dwa tygodnie akurat pod koniec semestru. Większość przedmiotów wyprowadziłam na prostą jednak ze względu na dwutygodniową nieobecność - obudziłam się (jak to się brzydko mówi) z ręką w nocniku.. na tydzień przed terminem oddania pracy ostatniej i decydujacej w semestrze.
Ze wzgledu na to, że kilka osób z roku, korzystalo z usług UK Essays, polecili mi ją jako rzetelną, złożyłam zamówienie i przezwyciężyłam swoje obawy odnośnie kosztów takiego eseju za 1000 słów zapłaciłam 130 funtów!!
Otrzymałam esej po 5 dniach i dzięki temu że zawierał esencje tematu, plus obszerną bilbliografię, udało mi sie napisać własny esej na czas. Ogólnie jestem bardzo zadowolona (dobrze wydane 130 funtów ) i mogę polecić całkiem szczerze UK Essays, jako ostatnią deskę ratunku –
English essay help
[url=http://www.ukessays.com/lang/pl/]English essay help[/url]
Pozdrawiam serdecznie!
Lara
Nie podoba mi się komentarz powyżej.
UsuńJaki on ma cel w ogóle?
Usuń