wtorek, 27 października 2009

O co chodzi z tą maturą?

Prace nad Nową Maturą trwały wiele, wiele lat. Pierwsze plany zakładały wprowadzenie nowego systemu egzaminów dla absolwentów szkół średnich już w latach 90-tych ubiegłego wieku. Później ogłoszono nowe hasło "Matura 2000", gdzie data oznaczała rok zastąpienia egzaminu dojrzałości Nowym, Lepszym Systemem Maturalnym. Jednakże Ministerstwo Edukacji Narodowej, jak to ministerstwa zwyczajowo w tym kraju czynią, uległo naciskom politycznym i z końcem września zrobiło prezent ówczesnym licealistom, Maturę odwołując. Dla jasności wytłumaczę jeszcze raz, co się stało: odpowiednio wcześniej ogłoszono sylabusy, przeprowadzono egzaminy próbne, pozbierano deklaracje, a we wrześniu zrobiono uczniów w przysłowiowe "bambuko", Maturę odwołując. Ministerstwo zakpiło sobie z milionów ludzi, gdyż oprócz tysięcy wystawionych do wiatru maturzystów uwzględnić musimy jeszcze nauczycieli, których pracę zmarnowano; spanikowanych rodziców; zdezorientowanych uczniów z młodszych roczników, etc.

Na ostateczną zmianę systemu egzaminacyjnego dla absolwentów szkół średnich przyszło nam czekać pięć lat. Pierwszy egzamin maturalny według nowych zasad odbył się w 2005 roku. Co nam ta zmiana przyniosła?

Jednym z założeń Nowej Matury było powielenie przymusu zdawania języka obcego jako jednego z przedmiotów maturalnych. Ponieważ jestem przeciwnikiem wszelkiego rodzaju przymusów, wolałbym, żeby na maturze można było wybierać dowolne przedmioty. Wystarczy określić, że zdana matura oznacza zdanie przynajmniej jednego przedmiotu i pozostawić decyzję uczniowi. W końcu jest on pełnoletni, więc należałoby jego decyzję uszanować. Podobnie jestem przeciwny blokowaniu wyboru – jak ktoś chce zdawać dziesięć przedmiotów, to niech zdaje.

Jak wygląda Nowa Matura z języka angielskiego? Zdajemy ją na poziomie podstawowym i rozszerzonym. Pisemna matura składa się z rozumienia tekstu czytanego, rozumienia tekstu słuchanego oraz pisania (na poziomie rozszerzonym mamy jeszcze kilka ćwiczeń gramatycznych). Ustna matura to rozpisany na role skrypt, który należy bezbłędnie wykonać. Egzamin trwa ok. dwóch godzin, a część ustna to 15 minut dla poziomu podstawowego, oraz 30 minut dla poziomu poszerzonego (z czasem na przygotowanie). Ministerstwo niestety wprowadza dodatkowy chaos, zmieniając ustawicznie zasady. Najpierw uczniowie zdający maturę na poziomie rozszerzonym musieli zdawać też poziom podstawowy. Potem ktoś poszedł po rozum do głowy i darował im zdawanie tego nieszczęsnego poziomu podstawowego. Mało tego, można sobie było dowolnie wymieszać komponenty egzaminu zdając, np. pisemny poziom rozszerzony, a ustny poziom podstawowy. W tym roku powrócono do rozwiązania pierwotnego, czyli dla poziomu poszerzonego, należy zdawać cztery egzaminy. Jest to jedna z przyczyn, dla których boję się opisywać bliżej procedury maturalne, gdyż błyskawicznie się one dezaktualizują. Ale przejdźmy wreszcie do pytania: Jak to się sprawdza w praktyce?

Moja opinia jest taka, że Nowa Matura z języka angielskiego nadaje się wyłącznie do utopienia w kiblu.
Dlaczego? Ponieważ ten egzamin jest ustawiony pod maksymalizację osiągnięć abiturienta. W części podstawowej obowiązują wyłącznie zadania zamknięte z rozumienia tekstu pisanego i słuchanego, co oznacza, że kompletny ignorant językowy może "wystrzelać" potrzebną mu ilość punkcików i maturę zdać. Ponieważ egzaminatorzy z CKE i OKE, którzy projektowali tę maturę, to ludzie mądrzy i wykształceni, jestem pewny, że takie rozwiązanie zostało przyjęte nieprzypadkowo.

Do zdania matury wystarczy uzyskanie 30% możliwych punktów, a to oznacza, że odgórnie usankcjonowano złamanie zasady "50% punktów plus 1". Już nawet nie warto się rozpisywać o tym, że poważne egzaminy językowe mają ustalony "pass" na poziomie 60%. Ja mam tylko pytanie: który szef prywatnej firmy by się zgodził, aby pracownik wykonywał tylko 30% jego poleceń? Jak wyglądałby świat, gdyby każdy z nas dawał z siebie tylko 30%? A może lekarz powinien kończyć operację po wykonaniu 30% zabiegu? Ministerstwo Edukacji Narodowej oraz CKE, przyjmując 30% jako próg zdawalności matury, dokonały potężnego wyłomu w etosie pracy anglistów. W praktyce wygląda to tak, że "pierwszakom", tj. studentom pierwszego roku filologii angielskiej, szczęki opadają, kiedy słyszą, że kolokwia będą zaliczane od 50% czy 60%, a niekiedy próg będzie ustawiony jeszcze wyżej. Zamiast pracować, muszę więc spędzać czas na targach, szarpaninie i wyjaśnianiu "oczywistych oczywistości". Na szczęście, jako pracownik podpadający pod Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego mogę sobie pozwolić na krytykę idiotycznych rozwiązań wprowadzonych przez "the other minister". Jeszcze mi wolno.

Osobnym zagadnieniem jest sposób oceniania wypracowań. Błędy gramatyczne i ortograficzne nie mają większego wpływu na wynik. Liczą się magiczne "kropki", czyli informacje do przekazania. Wystarczy wypisać na kartce kilka wyrazów, które tym kropkom odpowiadają, a już oceniający musi przyznać punkty. Natomiast to, dlaczego wszelka komunikacja pisemna na poziomie podstawowym została zredukowana do pisania listów, jest dla mnie tajemnicą. Usiłuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio pisałem ręcznie list po angielsku i mam z tym ogromne kłopoty. Nieżyciowość tych zadań jest koszmarna, ale zapewnia tak ukochaną przez biurokratów porównywalność.

Jeśli spojrzymy na Nową Maturę z większej odległości, zauważymy jeszcze dwa zjawiska. Otóż MEN pokazało, że przy maturze można "grzebać". Poprzednia formuła egzaminu dojrzałości była wykuta w kamieniu. Podejrzewam, że zdawałem egzamin dojrzałości w ten sam sposób, co moi rodzice trzy dekady wcześniej. Ministerstwo pokazało, że można dowolnie zmieniać termin egzaminu, czas jego trwania, sposób przygotowania itp., itp. Matura przestała być świętością, stała się zwykłą biurokratyczną zabawką, która podlega temu samemu urzędniczemu widzimisię, co budowa autostrad czy finansowanie szpitali.

Drugim bardzo niepokojącym zjawiskiem jest odebranie uczelniom wyższym prawa do przeprowadzania egzaminu wstępnego. Zamiast autonomicznej decyzji uczelnianej komisji egzaminacyjne, przyjmujemy na filologię kierując się wyniki Nowej Matury. Jest to absurd zupełny. Po pierwsze, nie można ocenić faktycznego stopnia znajomości języka kandydata, gdyż sam egzamin fałszuje wyniki. Po drugie, uzyskiwanie przez kandydatów wyników 100% na egzaminie pisemnym oznacza, że ten egzamin jest zaprojektowany błędnie. Egzamin, na którym kilka osób osiąga wynik maksymalny, traci moc różnicującą. Skąd komisja uczelniana ma wiedzieć, który kandydat jest lepszy? Po trzecie, nie można ocenić osobowości kandydata. Na egzaminie ustnym chciałbym mieć możliwość zadania kilku pytań: Co ostatnio przeczytałeś po angielsku? Czy wiesz, kto był pierwszym prezydentem USA? Który region Anglii podoba ci się najbardziej? Oraz pytania najważniejszego: DLACZEGO, do ciężkiej cholery, chcesz tu, młody człowieku, studiować?

Sytuacja opisana powyżej jest dla pracowników akademickich koszmarna, ponieważ kandydaci są wypluwani przez system. O zasadach i przebiegu przyjęć decyduje moloch biurokratycznej maszynerii, i jej punkciki i procenciki. Gdzieś po drodze gubi się człowiek, a na jego miejscu zjawia się kilka kartek papieru wypełnionych według jednego, zuniformizowanego wzorca. A mnie nie interesuje to, jak kandydat napisał szablonową recenzję na maturze poszerzonej. Ani to, czy ze Speakingu miał 94 czy 96%. Ja chcę zobaczyć anglistyczne diabełki w oczach! Ja chcę usłyszać wymowę tego człowieka! Ja chcę zmacać jego osobowość! Posłużmy się znowu prostą analogią: który dyrektor personalny, obecnie zwany dyrektorem ds. Human Resources, zatrudniłby nowego pracownika na podstawie punkcików i procencików przedstawionych na kartce przez agencję pracy? Nie widząc tej osoby na oczy? A zatrudnilibyście tak opiekunkę do dziecka? Może wzorem rozwiązań maturalnych lekarzy po LEP-ie tak trzeba do szpitali rozsyłać...

Po czterech latach obowiązywania nowego systemu egzaminacyjnego można już pokusić się o pewne podsumowanie. I niestety to podsumowanie wypada dla Nowej Matury dość niekorzystnie. Można tu jedynie zacytować jednego z bohaterów filmu "Leon", który powtarzał "Change ain't good, Leon". Tak, tak. "Change ain't good, Minister..."

PS. Porównanie poziomu Starej Matury z języka angielskiego z Nową Maturą w jednym z najbliższych wpisów.