środa, 4 sierpnia 2021

Minęło 10 lat

Z pewnym zaskoczeniem odkryłem, że wydawnictwo Polonsky ma już prawie 10 lat. Decyzję o założeniu wydawnictwa podjęliśmy z wielu powodów. Zadałem sobie kiedyś pytanie: jak to będzie na starość? Czy nadal będę miał cierpliwość i pasję do uczenia? Jak mamy spędzić emeryturę? Skąd zdobyć pieniądze na wykształcenie potomstwa? Nie ukrywam, że jednym z powodów było ogromne rozczarowanie dotychczasowymi pracodawcami. W szkolnictwie państwowym, średnim i wyższym, byłem systematycznie wykorzystywany i oszukiwany. Tak, nikt was nie oszuka tak jak państwowy pracodawca. W sektorze prywatnym dominowała niepewność i krótkotrwałość zatrudnienia. Jest kurs, jest praca. Są studenci, jest praca. A kiedy nie ma kursów ani studentów, to nie ma pracy. Miałem już serdecznie dość takiego życia.

Pojawił się pomysł założenia szkoły językowej, lecz natychmiast został przebity kołkiem osikowym, zakopany w głębokim dole i przywalony głazem. Pracowałem w szkołach językowych, widziałem codzienną szarpaninę właścicieli i nie chciałem takiej pracy. Do prowadzenia szkoły językowej trzeba sporo determinacji, uroku osobistego oraz natury ekstrawertycznej. O ile determinacji mam nieprzebrane pokłady, zdecydowałem, że bardziej odpowiada mi praca spokojna, w pewnym oddaleniu od ludzi. Proszę pamiętać, że przez moje ręce przeszły setki kursantów, setki uczniów oraz setki studentów. O ile ludzi lubię, czułem się przywalony tą ludzką lawiną.

O powstaniu wydawnictwa zdecydował jeszcze jeden czynnik. A dlaczego nie walczyć o wszystko? Dlaczego nie wykorzystać wiedzy i umiejętności gromadzonych latami, aby zbudować najlepsze wydawnictwo anglistyczne w Polsce? Zdawałem sobie sprawę z tego, że jest to praca na wiele lat, na dekady, ale… cóż ja miałem innego do roboty? Postanowiłem uwierzyć, zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Praca nauczyciela, lektora czy korepetytora to praca ciężka i odpowiedzialna. Jest to praca, którą wykonywałem przez 35 lat. Jest to praca przeważnie niedoceniana; uczeń przychodzi na lekcje i uważa, że nauczyciel po prostu ma być. Student przychodzi na zajęcia i nie zastanawia się, kim jest człowiek, który te zajęcia prowadzi. Owszem, niekiedy klient powie „dziękuję” albo przyniesie pudełko czekoladek. Jednak na ogół ludzie biorą swoje i znikają. A przecież bez nauczyciela, lektora czy korepetytora nie podjęliby wymarzonych studiów, nie pracowaliby w Polsce czy w zagranicznych firmach, nie uruchomiliby własnych biznesów. Z biegiem czasu zaczęło mnie to coraz bardziej uwierać. Dlaczego ja mam odkrajać swój czas i swoje zdrowie plasterek po plasterku i oddawać je ludziom, którzy po zakończeniu edukacji ruszą swoją drogą i nigdy więcej nie odezwą się do mnie? Dlaczego mam brać na klatę różne ludzkie problemy, bo lekcje angielskiego to także konfesjonał, poradnia psychologiczna i worek bokserski, na którym można się rozładować?

Takie pytania zadawała sobie również moja Małżonka. Iwona od 27 lat pracuje jako technik teleradioterapii w szpitalu onkologicznym. Jej praca polega na asystowaniu lekarzom w planowaniu leczenia oraz na wykonywaniu zabiegów leczniczych poprzez napromienianie. Jej praca to bezustanne obcowanie z materiałami promieniotwórczymi, które są wykorzystywane w brachyterapii, oraz maszynami produkującymi wysokie energie. Jak dobrze wiecie, promieniowanie bywa zabójcze, a źle podana dawka promieniowania może pacjenta zabić. Jeśli to nie jest praca ciężka i odpowiedzialna, to ja nie wiem, co nią jest. W szpitalu onkologicznym trzeba zajmować się ludźmi chorymi, którzy ogromnie cierpią i są tym oszołomieni i przerażeni. Z jednej strony, praca technika różni się od pracy nauczyciela tym, że nie jest samotna. Pacjentem zajmuje się grupa ludzi, którzy współpracują ze sobą. Z drugiej strony, zerknijcie na początek tego wpisu: nikt was nie oszuka tak jak państwowy pracodawca. Praca w służbie zdrowia to brutalne traktowanie pracowników ze strony dyrekcji i brutalne traktowanie ze strony pacjentów, a w szczególności przez ich rodziny. Praca w służbie zdrowia oznacza, że dzień po dniu odcinasz plasterek swojego czasu i zdrowia, by przekazać go innym.

Doszliśmy do wniosku, że mamy tego dość. Postanowiliśmy założyć wydawnictwo językowe, gdyż wydawnictwo to zakład produkcyjny. Wydawnictwo gromadzi wiedzę i technologię, a książki to inwestycja, a nie sprzedawanie swojego czasu i zdrowia na plasterki. Szkoła językowa pozwala co prawda zarabiać pieniądze „tu i teraz”, lecz wiąże się to z wieloma zagrożeniami. Finansowy i organizacyjny próg wejścia jest bardzo niski, co oznacza, że konkurencja może wyrosnąć wam z dnia na dzień. Prowadzenie SJO w pojedynkę oznacza, że dłuższa choroba wykopie was z tego biznesu. Zatrudnianie pracowników oznacza, że zostaniecie maszynką do kontrolowania i sprawdzania ludzi. Szkoła językowa to również działalność sezonowa, więc trzeba kombinować, jak zapełnić ferie i wakacje. Szkoła językowa to bezustanne gaszenie pożarów, a jak pokazała pandemia, to rodzaj działalności, który łatwo rozbujać. Taka jest natura działalności usługowej.

Prowadzenie wydawnictwa nie jest jednak bajką. W porównaniu do prowadzenia szkoły językowej to działalność o wiele bardziej złożona. Wydawnictwo niejako automatycznie działa w skali całej Polski. Wydawnictwo wymaga nakładów finansowych i czasowych, gdyż najpierw trzeba znaleźć czas na przygotowanie produktu, a potem trzeba ten produkt… wyprodukować. I nikt nie daje gwarancji, że produkt znajdzie nabywców. Wydawnictwo to wiele dużych i małych bieżących problemów do rozwiązania. Uznaliśmy jednak, że dla nas uruchomienie wydawnictwa językowego jest ciekawsze i potencjalnie bardziej zyskowne od prowadzenia szkoły językowej. Jesteśmy cierpliwi, możemy długo czekać na nagrodę odroczoną w czasie, a pracy się nie boimy.

Wydawnictwo Polonsky uruchamialiśmy bez kapitału we dwójkę. Iwona do tej pory pracuje w szpitalu, więc to jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego nie zawsze można się do nas dodzwonić. Ja pisałem książki pracując w dwóch miastach. Woziłem ze sobą pół tony makulatury, aby zawsze mieć ze sobą komplet materiałów źródłowych. I wiecie co? To było fajne i to jest nadal fajne. Ha! Co ja piszę! Prowadzenie wydawnictwa robi się coraz ciekawsze z roku na rok.