Metoda Grammar-Translation (G-T) uznawana jest za jedną najstarszych metod uczenia języków obcych. Jej nieformalne założenia są następujące: podstawowe "składniki" język to gramatyka i słownictwo, a korzystania z nich uczy się poprzez tłumaczenie na język obcy i na język ojczysty. Zajęcia prowadzone są w języku ojczystym, gdyż w sposób świadomy musimy opanować najpierw zasady gramatyki języka obcego. Słownictwo również przyswajamy z wykorzystaniem języka ojczystego, gdyż ważne jest opanowanie obcojęzycznych wyrazów z ich ekwiwalentami. Wykorzystanie języka polega na tłumaczeniu zdań lub testów na język ojczysty i na język obcy.
Metoda Grammar-Translation ignoruje w duży stopniu naszą wiedzę o pracy ludzkiego mózgu, a także nie zwraca większej uwagi na funkcje językowe, czy też fakt, że język jest tylko jednym z narzędzi komunikacji międzyludzkiej. Jak widać z powyższego opisu, Grammar-Translation to metoda adresowana do ucznia starszego, który będzie rozumiał metajęzyk, czyli opis zasad rządzących językiem. Nie będę tutaj dokonował oceny tej metody, ani zasadności jej użycia, zaznaczę tylko, że sam byłem uczony języka angielskiego z jej wykorzystaniem. Pamiętać jednak należy, że metoda Grammar-Translation została potępiona w czambuł przez metodyków języka angielskiego, co znalazło potem swoje odbicie w podręcznikach. Obecnie przeważają różne formy tzw. podejścia komunikacyjnego (albo komunikatywnego), czyli Communicative Approach. Jako osoba pragmatyczna postawiłbym jedynie pytanie, jak kształcić tłumaczy nie korzystając z Grammar-Translation, jest to jedna temat obszerny, który wymagałby kolejnego wpisu.
Podejście komunikatywne (CA) oparte jest na zasadzie "English only". Na początku lat 90-tych XX wieku w Polsce nastąpił zachłyst tą metodą, szczególnie w kręgach metodyków, co samo w sobie jest zrozumiałe. Po dekadach odcięcia od kontaktu z żywym językiem, CA miało urok Świętego Graala. CA lansowały ze szczególnym uporem osoby, które same były uczone angielskiego raczej z wykorzystaniem metod tradycyjnych (G-T), zrywając tym samym z zasadą "what worked for me will work for you", a stawiając raczej na eksperymentowanie na żywym organizmie. Eksperymentowanie to było o tyle łatwiejsze, że nie był to organizm własny, ale uczniów i studentów.
Abstrahując już od słuszności metod i podejść w nauczaniu języka angielskiego, należy zwrócić uwagę na ogromną rozbieżność między modelem kształcenia języka, a formą egzaminowania. Jeśli przyjrzymy się podręcznikom języka angielskiego, zauważymy, że skonstruowane są one w oparciu o zasady CA. Praca z uczniem powinna więc odbywać się w języku angielskim, zasady rządzące gramatyką są marginalizowane i pełnią rolę służebną względem komunikacji, liczy się treść a nie forma. Jeśli natomiast choćby pobieżnie rzucimy okiem na arkusze egzaminacyjne Nowej Matury, natychmiast zauważymy, że polecenia sformułowane są w języku polskim, a treść i sens zadań z sekcji Wypowiedź Pisemna będą sprowadzały się w dużej mierze do... tłumaczenia na język angielski.
Napiszmy to jeszcze raz: uczymy według zasad (post)-komunikatywnego podejścia, a testujemy (po części) według zasad Grammar Translation. Szczególnie tzw. Krótka Forma Użytkowa sprowadza się w zasadzie do przetłumaczenia słynnych "czterech kropek", a w liście formalnym czy też nieformalnym (Dłuższa Forma Użytkowa) największą ilość punktów otrzymamy za ścisłe przekazanie ośmiu informacji. Jeśli chodzi o maturę na poziomie rozszerzonym, pisanie wypracowania odbywa się również na podstawie poleceń zredagowanych w języku polskim.
Z tych obserwacji możemy wyciągnąć szereg ciekawych wniosków. Po pierwsze, autorzy Nowej Matury uznali ucznia klasy maturalnej za niezdolnego do zrozumienia poleceń w języku angielskim. Co ciekawsze, istnieje ograniczona liczba typów zadań, jakie są wykorzystywane w arkuszach egzaminacyjnych, a więc twórcy Nowej Matury nie wierzą, by uczeń był stanie zapamiętać ze zrozumieniem kilkanaście standardowych formułek z poleceniami.
Po drugie, twórcy Nowej Matury wykazali się dziwną niekonsekwencją. W arkuszach egzaminacyjnych odeszli od testowania suchej wiedzy gramatycznej (czy słusznie, to temat na osobny wpis), a postawili na zadania w języku angielskim w częściach Rozumienie Słuchanego Tekstu i Rozumienie Pisanego Tekstu. Uznają więc, że zasada "English only" ma sens. Ciekawe, co było przyczyną zaprojektowania zadań do części Wypowiedź Pisemna wyłącznie w języku polskim? Być może przeważyło tchórzostwo (nie ryzykujmy wysokiej niezdawalności egzaminu), a być może była to zwykła bezmyślność (tak się komuś po prostu napisało i tak zostało). Redagowanie poleceń oraz samych zadań w języku polskim ma jednak tę konsekwencję, że uniemożliwia sprawdzanie bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie REAGOWANIA na komunikaty w języku obcym. Pdobnie zresztą wygląda egzamin ustny – zestaw egzaminacyjny zawiera zadania zredagowane w języku polskim. Należy tylko dziękować opatrzności bożej, że sama rozmowa odbywa się w języku angielskim...
Konsekwencje przyjęcia takiego podejścia przez CKE sięgają jednak jeszcze dalej. Autorzy podręczników szkolnych przyjęli strategię mimikry (jak najbardziej słuszną) i przygotowują podręczniki dostosowane do standardów i praktyk egzaminacyjnych. Dochodzi więc do kompletnego absurdu: uczeń klasy maturalnej, czyli osoba ucząca się angielskiego co najmniej szósty rok otrzymuje podręcznik, w którym polecenia i zadania przedstawione są w języku polskim. Zakomunikujmy to jeszcze raz prostymi słowami: podręczniki języka angielskiego nie uczą języka angielskiego, lecz przedstawiają niesamowity koktajl angielsko-polski. Ciekawie świadczy to zresztą o naszych oczekiwaniach względem ucznia kończącego szkołę ponadgimnazjalną – uznajemy go za niezdolnego do posługiwania się wyłącznie językiem angielskim, a jednocześnie chcemy, aby dokonywał niesamowitych wolt intelektualnych wcielając się w rolę tłumacza i reagował po angielsku na komunikaty przedstawione w języku polskim.
Zastanowić się trzeba, czego oczekujemy od ucznia po sześciu lub więcej latach nauki języka angielskiego. Jako osoba starająca się kierować zdrowym rozsądkiem odpowiedziałbym: "Uczeń ma swobodnie posługiwać się językiem angielskim". Myślę, że zdecydowana większość rodziców zgodzi się ze mną, a takie przekonanie opieram na wieloletnich kontaktach z rodzicami, którzy komunikują swoje oczekiwania jasno ("Ma mówić po angielsku"). Przedmiot "język angielski" nie jest od kształcenia przyszłych językoznawców, choć wiedza o zasadach gramatyki nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Nie jest też od kształcenia przyszłych tłumaczy. Na języku angielskim mamy się uczyć posługiwania językiem angielskim, czyli wyraźania naszych myśli i poglądów, oraz reagowania na komunikaty wypowiadane przez innych ludzi. Obecny system egzaminowania stanowi zaś wielotonową kotwicę, która skutecznie uniemożliwia wprowadzenie takiego systemu kształcenia.
Powiedzmy to jeszcze raz wyraźnie: jako nauczyciel licealny nie mogę prowadzić lekcji wyłącznie po angielsku, ponieważ formuła zadań wymusza na mnie prowadzenie zajęć po polsku. Nawet gdybym upierał się przy stosowaniu zasady "English-only", zaprotestują przeciwko temu rodzice i uczniowie. Być może osoby zaangażowane bezpośrednio w proces nauczania, czy eksperci CKE nie widzą absurdu takiej sytuacji. Jednak dla mnie obecny kształt Nowej Matury jest wynikiem chorych kompromisów i niejasnej polityki językowej. Jeśli już musimy więc egzaminować uczniów na koniec szkoły średniej (co nie jest takie oczywiste), zorganizujmy egzamin z języka angielskiego wyłącznie po angielsku. Dzięki temu oczyścimy podręczniki z "koktajlu anglopolskiego" i umożliwimy ambitnym nauczycielom kształcenie wyłącznie po angielsku. Dzięki takiemu rozwiązaniu skorzystamy wszyscy.