poniedziałek, 22 grudnia 2014

Jak zabrać się za wydawanie swoich książek

Dla Beaty B. i Teresy P.

W fejsbukowej grupie “Nauczyciele angielskiego” od pewnego czasu padają systematycznie pytania: Jak zostać autorem? Jak wydać książkę? Do kogo mam się zgłosić ze swoimi pomysłami? Jako osoba, która już kilka książek do nauki angielskiego wydała, chciałbym się podzielić swoim doświadczeniem.

1. Skąd brać pomysły?
Chyba każdy nauczyciel – nie tylko anglista – wcześniej czy później chce wydać podręcznik. Zaczyna nam się marzyć a to jakaś nowa gramatyka angielska, a to zbiór ćwiczeń, albo wręcz chcielibyśmy opracować „coś rewolucyjnego”. Bardzo wiele osób jednak pozostaje na etapie marzeń i tylko nieliczni zaczynają nadawać wychodzić poza fazę przeczuć i intuicji, nadając swoim pomysłom postać konkretnych tekstów bądź ćwiczeń.
Najlepsza metoda – rzecz jasna to tylko moje skromne zdanie – to branie pomysłów na książki i materiały do nauki angielskiego z lekcji. Dobrze jest w trakcie prowadzenia zajęć lub po nich zadawać sobie następujące pytania:
a) Co mi się podoba w materiałach z którymi pracuję? Co mi się w nich nie podoba?
b) Czego brakuje mi w materiałach, z którymi pracuję?
c) Jakich materiałów na danym poziomie językowym i dla danej grupy wiekowej mi brakuje?
Warto nauczyć się analizować dostępne książki i materiały, a także spojrzeć na edukację naszych uczniów szerzej. Wówczas, zapewniam was gorąco, pomysły zjawią się same. W ten sposób wymyśliłem „Angielskie wyrazy kłopotliwe”; po prostu byłem już znużony wielokrotnym tłumaczeniem tych samych grup wyrazów bliskoznacznych moim uczniom. Postanowiłem więc uporządkować i usystematyzować ten materiał w postaci książki. Jej zaletą miała być przejrzystość: każda grupa wyrazów była objaśniona prostym, jasnym językiem (po polsku), a każdemu użyciu słówka towarzyszył przykład. Pomysł bardzo się spodobał w wydawnictwie Egis i w taki oto sposób zadebiutowałem blisko 10 lat temu. Wydawca sam zaproponował wykonanie następnego logicznego kroku i dwa lata później w 2007 roku ukazały się ćwiczenia („Angielskie wyrazy kłopotliwe. Ćwiczenia”).
Ja w tym czasie myślałem już o kolejnej książce. Bardzo brakowało mi na rynku książki, która w sposób prosty, lecz wyczerpujący wprowadzałaby ucznia w świat geografii, historii, kultury i życia codziennego krajów anglojęzycznych. Zacząłem projektować taką książkę, spisywałem tematy, a potem zabrałem się za pisanie przykładowych tekstów i ćwiczeń. W taki sposób narodziła się książka „United Kingdom at a Glance”, którą opublikowało WSz PWN.
Wielokrotnie spotykałem się z opinią, że „United Kingdom at a Glance” to książka świetna, „ale”. Zawsze jest jakieś „ale”. Nauczyciele zwracali uwagę na to, że brakuje dodatkowych ćwiczeń, szczególnie Reading Comprehension. Jedna z osób korzystających z książki napisała do mnie tak: „Gdyby tak do każdego tekstu mieć kompletną lekcję…” Przeczytałem te słowa i pomyślałem sobie „To jest to”. Sam poszukuję głównie materiałów ćwiczeniowych, więc zacząłem kombinować, jak by tu wymyśleć elastyczną formułę lekcji z zakresu realioznawstwa. Tak narodził się pomysł na serię materiałów do kopiowania i przybrał on konkretną formę za sprawą wydawnictwa Polonsky. Książka „Let’s Visit Ireland” miała stanowić pomoc dla zabieganego, przeciążonego pracą nauczyciela.
Jak widać, pomysł na książkę pojawi się, jeśli będziemy potrafili:
a) rozwiązać typową, uniwersalną bolączkę,
b) zareagować na życzenie wydawcy,
c) wymyśleć książkę, którą „czekają wszyscy”,
d) słuchać osób, które na codzień korzystają z naszych materiałów.

2. Jak pomysłom nadać kształt?
Jeśli mamy już pomysł na książkę, warto nadać mu konkretną postać. W żargonie zawodowym nazywa się to „propozycja wydawnicza”. Najczęściej przybiera ona postać krótkiego opisu książki, w którym podajemy następujące elementy:
a) proponowany tytuł,
b) grupę docelową (Jaki wiek? Jaki typ szkoły?),
c) przewidywane komponenty (CD? Aplikacja na komórkę? Zeszyt ćwiczeń?),
d) zakres tematyczny (czyli po prostu spis treści),
e) układ jednostki
f) przewidywaną objętość (w stronach i znakach, materiał ilustracyjny),
g) mocne cechy książki (czyli w jaki sposób wyróżnia się na tle konkurencji),
h) pozycje konkurencyjne na rynku,
i) informacje o autorze (bądź autorach).
Moją zasadą jest, że jeśli nie jestem w stanie w jednym zdaniu (!) wyjaśnić komuś na czym polega mój pomysł na książkę, wówczas nie ma nawet sensu brać się za pisanie propozycji wydawniczej. Przykładowo istotę „Let’s Visit Ireland” da się przedstawić tak:
Let’s Visit Ireland” to podręcznik do kopiowania na poziomie B1/B2 o objętości 15 jednostek po 4 strony A4 każda, przedstawiający przekrojowo tematy związane z geografią, historią, kulturą i życiem codziennym Republiki Irlandzkiej oraz Irlandii Północnej.
Staramy się, aby nasza propozycja wydawnicza była maksymalnie zwięzła, gdyż redakcja nie ma ochoty czytać elaboratów – wystarczą 2–4 strony jasnego, klarownego opisu. Do propozycji wydawniczej warto dołączyć tzw. Sample Unit, czyli po prostu próbkę materiału. Jeśli chcemy tworzyć podręcznik, naprawdę wystarczy jedna jednostka. Rozgarnięty redaktor zorientuje się o co nam chodzi widząc już kilka stron materiału. Jeśli przygotowujemy książkę z ćwiczeniami, można przygotować kilka różnych, aby redakcja zyskała pojęcie, co chcemy zrobić.
Możemy takie materiały sformatować, czyli nadać im pewną postać graficzną. Nie przesadzajmy jednak z dziwacznymi krojami czcionek, nie kradnijmy ilustracji i fotografii, do których nie mamy praw majątkowych, nie starajmy się wykonać pracy za projektanta i grafika. Jeśli układ książki tego wymaga (np. tekst będzie w dwóch łamach), pokażmy to przygotowując Sample Unit. Jeśli jest nam potrzebny obrazek, wówczas wystarczy wyszukać coś na tzw. stocku (najbardziej znany to chyba Shutterstock) i osadzić miniaturkę. Da to pojęcie redakcji, jak nasza książka ma wyglądać. Plik z Sample Unit zapisujemy jako PDF, gdyż mamy gwarancję, że wyświetli się poprawnie na innych komputerach.
Odradzam zdecydowanie plan polegający na napisaniu całej książki i wysłaniu jej do redakcji. To jeden z najbardziej elementarnych błędów popełnianych przez początkujących autorów. Jeśli zajdzie potrzeba przerabiania materiału – a zajdzie! – wówczas może się okazać, że ilość zmian do naniesienia jest tak wielka, iż prościej byłoby napisać książkę od początku. Wydawca może też uznać, że nasza książka ma w sobie to coś, ale… i wtedy trzeba siedzieć, płakać i adaptować. Po co sobie strzelać w nogę?
Pamiętajmy, by nasze materiały przetestować. Wykorzystajmy w tym celu: uczniów prywatnych, kółko w szkole, zwykłą lekcję (jeśli nam czasu i ochoty wystarcza), zajęcia w szkole językowej. Nie bójmy się rozmawiać o naszych pomysłach z koleżankami i kolegami: prośmy o przeglądnięcie i mały, malutki feedback. Proponujmy wykorzystanie na ich zajęciach. Każda, naprawdę każda uwaga jest cenna, a dzięki nim nasza propozycja wydawnicza i Sample Unit będą bardziej dopracowane. Jeśli w waszej książce jest sporo materiału w języku angielskim, dajcie próbkę do przejrzenia solidnemu native speakerowi. Swoją drogą, przekonacie się, kto jest solidny (obieca, zrobi lekcję i odezwie się), a kto ma was głęboko w nosie.

3. Dokąd się udać z propozycją wydawniczą?
Kiedy mamy już gotową propozycję wydawniczą z Sample Unit, wówczas zaczynamy kontakty z wydawnictwami. Jak to mawiał jeden z moich teacherów z czasów studenckich: „It is not important what you know, but who you know”. Idealna sytuacja jest wówczas, gdy znamy kogoś w wydawnictwie językowym. Jeśli ktoś z waszych kolegów lub koleżanek został redaktorem w wydawnictwie językowym, gratuluję. Wygraliście los na loterii, wasza książka wyląduje na odpowiednim biurku i ktoś ją PRZECZYTA.
Druga opcja to zapukanie do drzwi Wielkiej Siódemki: Pearsona, OUP, CUP, Macmillana, Egisa (Express Publishing), Nowej Ery oraz MM Publications. Są to wydawcy działający od lat na rynku polskim, którzy są zainteresowani głównie sprzedażą podręczników szkolnych. Zapukać można na dwa sposoby: piszemy maila na adres redakcji lub rozmawiamy z konsultantem handlowym (tzw. „repem”) na nasz region. Wysyłanie maila ma tę zaletę, że nic nie kosztuje, lecz nasza korespondencja może zostać wrzucona przez serwer do spamu, a nawet jeśli wyląduje na redakcyjnym komputerze, może zostać olana. Z konsultantami handlowymi jest ten problem, że reprezentują oni pion sprzedaży, a ten ma niewiele wspólnego z pionem redakcyjnym.
Kolejna opcja to zapukanie do któregoś z pomniejszych polskich wydawnictw językowych. Najpierw musimy przeanalizować, czy nasze materiały pasują do profilu danego wydawnictwa, a później postępujemy jak wyżej – mailujemy bądź dzwonimy.
Możemy też rzucić się na głęboką wodę i uderzyć do wydawnictwa zagranicznego, czyli do centrali firmy w przypadku Wielkiej Siódemki, czy też do mniejszej firmy pokroju wydawnictwa Helbling. Wydawcy faktycznie propozycje rozpatrują i odpiszą na nasze maile, choć może to zająć tygodnie.
Materiały można też wysyłać na strony zagraniczne w rodzaju OneStopEnglish prowadzoną przez Macmillana, bądź krajowe (Nowa Era prowadzi bank ćwiczeń przygotowanych przez nauczycieli). Wówczas liczmy na to, że ktoś dostrzeże nasze pomysły i złoży nam propozycję zostania autorem. Taki jest zresztą cel tych stron: wyłowić potencjalnych kandydatów na autorów.
A teraz wyleję kubeł zimnej wody na wasze głowy. Rozsądnie prowadzone wydawnictwo NIE jest zainteresowane propozycjami wydawniczymi z zewnątrz. Dlaczego? Książka do nauki języka angielskiego to nie literatura piękna, lecz… młotek. Jest to pewnego rodzaju narzędzie, które ma spełniać określony cel, czyli ułatwiać przekazywanie wiedzy i umiejętności. Jak każde narzędzie, może być zaprojektowane lepiej bądź gorzej. Czy powierzylibyście prace nad zaprojektowaniem książki amatorowi? No właśnie… Wydawca będzie raczej skłonny:
a) inwestować w sprawdzonych autorów lub
b) samodzielnie wyszukiwać autorów do przygotowania określonych materiałów.
W każdym wydawnictwie istnieje też twór nazywający się planem wydawniczym. Jest to po prostu lista książek, które wydawnictwo planuje wydać. Taki harmonogram jest tworzony z wyprzedzeniem wieloletnim – już wyjaśniam w dużym uproszczeniu: prace nad książką trwają przeważnie rok (od pomysłu do wydania), a w przypadku serii wydawniczych nawet kilka lat. Tak, Wielka Siódemka już planuje książki, które pojawią się na rynku za 5-7 lat. Dobrą analogią będzie tu rynek samochodowy; podręcznik szkolny jest jak samochód. Nowy model wchodzi na rynek, jest agresywnie promowany, sprzedaje się. Po kilku latach należy przeprowadzić face-lifting, czyli wprowadzić pewne zmiany. Po dwóch takich cyklach, które trwają łącznie 10-14 lat, produkt jest ubijany, a na jego miejsce wchodzi kolejna książka bądź kolejny model. Niewiele jest hitów na miarę podręcznika „Headway”, które są obecne na rynku dekadami. Zastanówcie się więc nad taką kwestią: jaka jest szansa, że wstrzelicie się w plan wydawniczy? Przypomina to błędne koło: jeśli pomysł jest świetny i wydawca też na niego wpadł, już wiadomo, kto będzie tę książkę pisał. Jeśli wasz pomysł jest świetny, jak wpasować go w wieloletnie plany wydawcy?

4. Czy ja to wytrzymam?
Załóżmy jednak, że udało się wam przebić ze swoją książką. Prawdziwe schody dopiero się zaczynają. Rynek wydawniczy jest nadal w Polsce stosunkowo młody, więc cały czas wypracowywane są dobre obyczaje, czy doprecyzowywane są oczekiwania w tej branży.
Jakie kwestie są ważne dla przyszłego autora? Jakie pytania należy sobie zadać? Poniżej krótka lista najważniejszych kwestii, które są absolutnie niezbędne.
A. Czy potrafię z redaktorem rozmawiać językiem redakcji?
Proszę pamiętać, że branża wydawnicza posługuje się swoim żargonem. Warto zaznajomić się z takimi terminami jak „arkusz wydawniczy”, „strona standardowa”, „apla” czy „rozkładówka”. Redaktor nie ma czasu nas tego uczyć, więc taką wiedzę musimy gdzieś zdobyć. Wygrani są tłumacze, gdyż oni mają pewien kontakt z branżą książkową.
Musimy jednak starać się bardziej. Grzechem wielu nauczycieli jest arogancja i przeświadczenie o ważności własnej. Niestety pracując dla wydawcy przestajemy być alfą i omegą, panem życia i śmierci, więc nie powinniśmy traktować redaktora, korektora czy graika jak naszego ucznia. Stajemy się tylko jednym z trybików w maszynie wydawniczej, w której najważniejszą osobą jest KLIENT. Dobra redakcja ma zawsze na celu dobro klienta, a nie świetne samopoczucie autora (Jest ono ważne, bo bez niego nie powstanie książka, lecz bez przesady).
B. Czy potrafię się szybko uczyć?
Pisanie książek uczy pokory i sprowadza do parteru. Nasza wiedza jest wielokrotnie sprawdzana i testowana, i nie chodzi mi tu tylko o wiedzę z zakresu języka angielskiego. Podam prosty przykład. Wykonywałem kiedyś korektę książki dla gimnazjalistów i nagle postawiłem oczy w słup. Autorka pisze bowiem: „Ireland has two capitals”. Nie wiem, czy był to błąd wynikający ze zmęczenia, czy po prostu wyszedł jej taki skrót myślowy. Faktem jest, że mój komentarz na boku strony był bardzo wredny.
Książki będą też wymagać od nas wielkiej precyzji i zwracania uwagi na detale. Wprawiłem kiedyś w konsternację współautorkę, która chciała podać w książce taki tytuł filmu – „Pirates of the Caribbean”. Poinformowałem ją, że NIE MA takiego filmu. Zareagowała złością i agresją (proszę zerknąć punkt wyżej), a para zeszła z niej dopiero wtedy, gdy pokazałem jej w IMDb, że najprawdopodobniej chodzi jej o jeden z trzech filmów z disneyowskiej franczyzy: Pirates of the Caribbean: The Curse of the Black Pearl, Pirates of the Caribbean: Dead Man's Chest, Pirates of the Caribbean: At World's End. Szczegóły, szczegóły, szczegóły… W pracy redakcyjnej nie chodzi bynajmniej o to, żeby dokopać autorwi i udowadniać mu jakim jest ignorantem. Redakcja nie ma czasu na takie zabawy, bo kosztują one realne pieniądze. Jeśli redakcja wytyka nam błędy i przeinaczenia, ma celu dobro książki.
C. Czy potrafię wytrzymać ten maraton?
Pisanie książki to wielomiesięczny maraton. Jeśli szybko zapalasz się do pomysłów i szybko rezygnujesz, daruj sobie. Nie nadajesz się do takiej pracy. Jeśli chcesz mieć wolne ferie i wakacje, pisanie nie jest dla ciebie. Jeśli lubisz się bawić ze swoim dzieckiem, forget it. Jeśli uważasz, że książka to taka prosta, przyjemna i oczywista sprawa, zajmij się szydełkowaniem.
Napisanie książki to żmudna dłubanina, która polega na wklepaniu do komputera pół miliona znaków. Tak, trzeba nacisnąć te klawisze 500 TYSIĘCY razy (dla książki o objętości 12 arkuszy wydawniczych). Trzeba pisać na termin, tworząc i przerabiając teksty, oraz konstruując ćwiczenia. Trzeba pisać wtedy, gdy słońce świeci i nic się nie chce. Trzeba pisać, gdy deszcz pada i nic się nie chce. Dlaczego? Ponieważ książka jest skończona wtedy, gdy jest wydrukowana i stoi na półce w księgarni.
Widziałem wielu entuzjastów pisania książek. Najczęściej kończyło się na rzucaniu pomysłów (i ty też tak najpewniej skończysz), a potem z książką wygrywał wakacyjny wyjazd, piwko w pubie czy zwykły brak wytrwałości. Te osoby, które naprawdę zabierały się za tworzenie książki, przegrywały często ze znużeniem, zmęczeniem i problemami codziennymi. Inni rozbili się o współpracę z redakcją. Nieliczni dociągnęli do końca, czego Wam wszystkim, potencjalnym Autorom, serdecznie życzę.

5. Praktyczne rady w pigułce
a) Notuj pomysły. Załóż katalog lub dokument w komputerze i notuj każdy pomysł.
b) Rozmawiaj o swoich pomysłach z koleżankami i kolegami. Znajdź osobę, z którą ci się dobrze myśli i która potrafi KONSTRUKTYWNIE skomentować twoje pomysły.
c) Buduj siatkę kontaktów. Nigdy nie wiesz, kto i do czego może ci się przydać.
d) Pisz. Za wszelką cenę przygotuj propozycję wydawniczą i wysyłaj ją do wydawnictw. Za którymś razem załapie, albo ciebie zapamiętają.
e) Dokształcaj się. Wyjdź poza szkołę, czytaj mądre książki, ROZWIJAJ swój angielski.
f) Oglądaj jak najwięcej podręczników, gdyż uczyć się trzeba od najlepszych. Oni się już wydali.

g) Po odmowie, otrzep się, wstawaj i do roboty. Na każdy udany projekt przypadają 3-4 odmowy, więc naprawdę nic się nie dzieje.