wtorek, 6 sierpnia 2013

Jak uczyć się i nauczyć angielskiego?



W jednym z komentarzy Eadgyth postawiła szereg pytań. Przytaczam je w całości i postaram się zgodnie z życzeniem, w "dłuższy" sposób odpowiedzieć:

Komentarz niezwiązany z wpisem: czy mógłby Pan napisać dłuższy tekst o różnych sposobach nauki? Jakie Panu najbardziej się przydały? Z jakich najczęściej Pan korzysta, nauczając? Ja ostatnio odkryłam, że w moim przypadku jest kompletną stratą czasu czytanie reguł gramatycznych, nauka na blachę przykładów, a potem rozwiązywanie zadań -> zamiast tego biorę książkę, czytam ją, wypisuję interesujące konstrukcje gramatyczne i o wiele łatwiej wchodzą one do głowy :)

Języka angielskiego uczony byłem przy pomocy tzw. Grammar-Translation Method. Polegało to na tym, że wbijano mi do głowy gramatykę, a język ćwiczyłem tłumacząc zdania na polski i angielski. Jedynymi dostępnymi pomocami naukowymi były podręcznik Waldemara Martona oraz "Wielki słownik angielsko-polski i polsko-angielski", zwany też od nazwiska redaktora "Stanisławskim".  Bardzo lubiłem – i nadal lubię – uczyć się list słownictwa na pamięć. Wyglądało to w ten sposób, że wypisywałem sobie na kartce albo w zeszycie słówka angielskie, a obok niego wymowę i znaczenie polskie. Nauka wyglądała w ten sposób, że zaginałem pasek ze słówkami angielskimi i przepytywałem sam siebie. Jednorazowo potrafiłem tak przyswoić kilkadziesiąt wyrazów, a będąc odpytywanym przez mojego Nauczyciela potrafiłem przetrwać sesję liczącą ponad 1200 wyrazów...

Lubiłem – i nadal lubię – czytać angielskie i amerykańskie książki, które dzięki bogu znajdowały się w domu. Ojciec poprzywoził z różnych wojaży zagranicznych trochę literatury, więc było co czytać: periodyk "Destinies", opowiadania Briana Aldissa, powieści Clive'a Cusslera i Roberta A. Heinleina. Bardzo dużo korespondowałem: zdobyłem adres fan-klubu Tangerine Dream i pisywałem do jednego z belgijskich fanów. Zbierałem też katalogi i ulotki od różnych firm, a pisząc do The Twentieth Century Fox z prośbą o fotosy z filmu "Alien" natrafiłem na człowieka, których zainteresował się dzieciakiem zza Żelaznej Kurtyny i tak sobie pisaliśmy przez kilka lat.

Bardzo dużo skorzystałem ucząc języka angielskiego. Przez całe liceum uczyłem różnych ludzi – licealistów, dzieciaki, lekarzy i kogo popadnie. Powbijałem sobie przy okazji wiele regułek do głowy, zetknąłem się z wieloma zachowaniami ludzkimi i studia podjąłem dysponując sporym doświadczeniem. Lepiej jednak zdefiniować moją naukę języka angielskiego przez... BRAK. Nie miałem do czynienia przez siedem lat z native speakerami (skąd wziąć Anglika czy Amerykanina w podbeskidzkim miasteczku???), nie miałem angielskich podręczników do słownictwa i gramatyki, nie miałem ŻADNYCH materiałów do słuchania, nie stał do dyspozycji żaden absolwent filologii angielskiej. Jednak wiedza z leksyki oraz gramatyki wyniesiona z domu, z jednego słownika i kilku książek, pozwoliła mi przetrwać rok na prywatnej anglistyce (Bielsko Academy of Business), a następnie dwa lata na anglistyce.

Z prawdziwym "mówionym" angielskim zetknąłem się w Bielsku-Białej: kilku Amerykańców wykładało biznes na nowoutworzonej Bielskiej Akademii Biznesu (1991). Uciekałem przed wojskiem (wtedy służba wojskowa była obowiązkowa) i jakoś załapałem się na kierunek "filologia". Spotkały mnie tu dwie dobre rzeczy: tłumaczyłem wykłady z marketingu prowadzone przez Amerykankę imieniem Valery Iban (Hawajkę) oraz uczestniczyłem w zajęciach prowadzonych przez Elżbietę Jaszczurowską. Miałem więc do czynienia z prawdziwym angielskim liczonym w setkach godzin oraz z prawdziwym filologiem. Pani Jaszczurowskiej zawdzięczam teź zetknięcie się z książką życia, czyli "Advanced Vocabulary and Idiom" autorstwa BJ Thomasa. Dobrych nauczycieli poznacie po tym, jakie książki wam podetkną ;)

Jak uczę się angielskiego teraz? Najprościej na to pytanie odpowiedzieć: cały czas. Wykorzystuję każdą nadarzającą się okazję, by nauczyć się czegoś z angielskiego. Już wyjaśniam to bliżej. Menu telefonu komórkowego mam ustawione po angielsku (to zresztą cecha dobrego anglisty...). Język fejsbuka mam ustawiony na angielski, a bardzo dużo słówek nauczyłem się grając... w Farmillve. Obecnie nadrabiam zaległości serialowe i przyswajam z nich ogromne ilości słownictwa. Większość moich lektur – beletrystyka, lingwistyka, realioznawstwo – jest w języku angielskim. Kilku spośród moich znajomych to Australijczycy, Irlandczycy, Anglicy, Amerykanie, więc jest z kim pogadać. Jednak najlepszą okazją do uczenia się angielskiego to... uczenie go :) Wiele różnych rzeczy się pisząc książki i wykonując tłumaczenia. Właściwie każdą okazję wykorzystuję, aby przyswoić coś nowego. Robię to po prostu odruchowo.

Eadgyth zadała też takie pytanie: Z jakich (sposobów)najczęściej Pan korzysta, nauczając? Odpowiedź zapewne rozczaruje wiele osób. W moim uczeniu nie ma nic tajemniczego. Nie ma fajerwerków metodycznych, nie ma sztuczek i trików. Jeśli ktoś z Was oglądał niesamowity film "Kung Fu Panda", to pewnie zapamiętał dobrze przesłanie filmu: "Nie ma tajemniczego składnika". I tak samo można podsumować moje nauczanie – nie ma tajemniczego składnika. Po prostu uczeń ma się uczyć, a moje uczenie ma być dopasowane go jego potrzeba.

Pewnie narażę się wielu osobom – w szczególności uczelnianym metodykom (ale to jeden w jednego banda idiotów, bez wyjątków) – lecz uważam, że sposób na naukę nauka angielskiego jest bardzo prosty. Angielski składa się ze słownictwa i gramatyki, więc tego staram się nauczyć w pierwszej kolejności. Stosuję tu jednak swoją regułę "5/90/5", czyli: pięć procent czasu przeznaczamy na wyjaśnienia (po polsku albo po angielsku, zależnie od poziomu ucznia), dziewięćdziesiąt procent przeznaczamy na ćwiczenia, a pięć procent na... pogaduchy :D

Gramatykę staram się wyjaśnić jak najprościej i przechodzę od razu do przykładów. Uważam, że znajomość regułek nie jest ważna – o wiele ważniejsze jest poprawne mówienie i pisanie. Uważam – znowu kłaniam się bujającym w niebie metodykom i metodyczkom – że dryle językowe są ważne. Najpierw musimy opanować sposoby tworzenia zdania twierdzącego i przeczącego, a także zadawanie pytań. Potem można przechodzić do stosowania struktur w rozmowach i tekstach. Bardzo lubię serię Murphy'ego oraz książki Macieja Mataska.

Słownictwa uczę korzystając z kilku książek: "Elementary Vocabulary", "Intermediate Vocabulary" oraz "Advanced Vocabulary and Idiom" na miejscu pierwszym, a ostatnio odkryłem, że całkiem niezłe jednostki poświęcone słownictwu są w książkach Vince'a. Za świetną książkę uważam "Business Vocabulary in Use". Oczywiście nie ograniczam się do "tłuczenia" tylko kilku książek. W czasie lekcji rozmawiamy, a wtedy staram się wykorzystać każdą okazję, by coś wytłumaczyć albo dokładniej objaśnić.

Staram się też swoim uczniom wpoić dobre odruchy: sprawdzanie znaczenia słówek w słownikach; uczenie się angielskiego z książek, gier i seriali; dbanie o poprawność wypowiedzi. Moje uczenie jest też oparte na prostej zasadzie: "Nie ma ściemy. Nie ma lipy". Jeśli podaję jakąś regułkę, jestem jej w 100% pewny. Jeśli podaję znaczenie jakiegoś słówka, jestem w 100% pewny, że mówię prawdę. Jeśli zaś nie jestem czegoś pewny, to nie kłamię, ani nie ściemniam. Po prostu sięgam po odpowiednią książkę na półkę (a mam ich setki) albo po słownik (a mam ich kilkadziesiąt). Uważam bowiem, że bycie solidnym i prawdomównym to mój obowiązek.

Dlaczego tak bardzo podkreślam to bycie "w 100% pewnym". Otóż, często rozmawiam z moimi uczniami o szkole i wiadomościach im przekazywanych. Najczęściej jestem wtedy zdegustowany postawą ich nauczycieli: ignorują pytania, olewają ćwiczenia, bardzo często mówią na lekcjach bzdury. Potem ja muszę sprzątać i odchwaszczać. Obraz, jaki wyłania się z tego, o czym opowiadają mi uczniowie, jest bardzo przykry: większość nauczycieli przychodzi do szkoły by odbębnić swoje pięć czy sześć godzin i skasować wypłatę. Stoi to w opozycji do mojego kodeksu: ja uczę z pasją.

Kiedy ktoś pyta się mnie, jak uczyć się języka angielskiego, doradzam następujące rzeczy. Po pierwsze, ucz się systematycznie. Warto "podłubać"  w angielskim codziennie, co dwa dni, lub przynajmniej co tydzień. W nauce języka obcego ważna jest "masa", czyli przerobienie jak największej ilości ćwiczeń. Po drugie, ucz się tego, co jest ci potrzebne. Warto znać jak najwięcej słówek, ponieważ wtedy możemy się dogadać. Po trzecie, jeśli uczysz się angielskiego, sięgaj po AUTENTYCZNE źródła angielskiego: ucz się ze stron internetowych, czytaj książki, graj w gry, oglądaj seriale. Po czwarte, kup sobie dobry słownik – najlepiej sprawdza się "Longman. Podręczny słownik polso-angielski i angielsko-polski". Po piąte, ucz się PRZYKŁADÓW z dobrego słownika. Wbite do głowy przykłady "wyskoczą" same z głowy w odpowiednim czasie i miejscu.

Moje uczenie często przybiera postać tzw. "prucia sweterka". Zaczyna się lekcja, uczeń zadaje pytania lub ja o coś pytam, pojawia się problem i zaczynamy coś wyjaśniać, a potem... trzeba poćwiczyć. Niekiedy po prostu przegadujemy lekcję – po angielsku! – i wtedy też jest dobrze. Plan jest ważny, ale trzeba też być gotowym anulować najlepszy plan, kiedy pojawiają się pilniejsze potrzeby. Chwytamy wtedy za niteczkę i prujemy... prujemy... prujemy...

Czego NIE lubię wykorzystywać w nauce angielskiego: nie lubię... podręczników. Obecnie wykorzystuję dwie serie: "Language to Go" oraz "Objective...". Podręcznik przydaje się, jeśli chodzi o utrzymanie pewnego tempa. Niekiedy widać, że uczeń (najczęściej dorosły) ma potrzebę wiedzieć postępów – najłatwiej to spełnić przerabiając podręcznik. Niestety większość podręczników nadaje się jedynie do uczenia grup, a ja nauczam wyłącznie indywidualnie. Jedynym podręcznikiem, jaki nadaje się do uczenia 1-2-1 (one-to-one, jeden na jeden) to wspomniany "Language to go". Natomiast kiedy zachodzi potrzeba przygotowania ucznia do egzaminu, warto sięgnąć po serię "Objective...". Znakomicie się sprawdza przy egzaminach FCE, CAE i CPE. Wszelkie typowe repetytoria gimnazjalne czy maturalne, a także podręczniki szkolne uważam za nieprzydatne w uczeniu 1-2-1.

Kiedy zaś NAUCZYSZ się angielskiego? Uczciwy nauczyciel odpowie Ci...: nigdy. Po prostu w czasach obecnych angielskiego trzeba douczać się stale. Pierwsi przekonali się o tym lekarze, a następnie kadra zarządzająca. Posługując się prostą analogią: nauka angielskiego to jak mieszanie betonu w betoniarce. Jeśli przestaniesz choć na chwilę, pozamiatane. Miłego mieszania!

TL;DR
Najlepsza metoda w nauce angielskiego to "W2YB": Whatever Works for You, Baby. Jeśli lubisz czytać książki, czytaj książki. Lubisz gadać – gadaj. Lubisz rysować i notować – rysuj i notuj. Nikt poza Tobą nie wie, jak się uczysz :)