sobota, 26 września 2015

Czy czeka nas syndrom hiszpański?



Na terenie Europy znajdują się kraje, gdzie obywatele posługują się doskonale językiem angielskim. Przykładami mogą być Szwecja i Norwegia. Na drugim końcu znajdują się państwa, gdzie ludność uczy się co prawda angielskiego, jednak ze znajomością tego języka bywa różnie. Legendy krążą o Włochach, Hiszpanach i Grekach, którzy po wielu latach uczenia się angielskiego ledwo potrafią sklecić zdanie w tym języku. Obserwując sytuację w Polsce, dochodzę do wniosku, że pomimo mojego gorącego pragnienia, by naród polski władał angielskim jak Północy, skręcimy raczej w rejony południowe. Czeka nas syndrom hiszpański. Skąd taki wniosek?

1. Szokujący wykres

Co roku przeglądam sprawozdania przygotowane przez CKE, by zapoznać sie ze szczegółowymi danymi nt. wyników matur i egzaminu gimnazjalnego z języka angielskiego. Kiedy pobrałem i zacząłem czytać tegoroczne sprawozdanie z egzaminu gimnazjalnego, opadła mi szczęka na widok poniższego wykresu.

źródło: Osiągnięcia uczniów kończących gimnazjum w roku 2015. Sprawozdanie z egzaminu gimnazjalnego 2015. CKE, Warszawa


Wykres przedstawia rozkład wyników uzyskanych przez uczniów w arkuszu standardowym na poziomie rozszerzonym. Analizując go można zauważyć kilka prawidłowości.
Przede wszystkim rzuca się w oczy brak krzywej dzwonowej Gaussa, która powinna pojawić się, gdyż mamy do czynienia z pewnym zjawiskiem statystycznym. Widać, że zamiast niej mamy niemalże odwrotność krzywej dzwonowej Gaussa (!), a to oznacza, że albo jest coś nie tak z samym egzaminem (konstrukcją arkuszy? standaryzajcą? przebiegiem?), albo z samymi uczniami. Być może mamy też do czynienia z kombinacją tych przyczyn.
Skupmy się jednak na samym wykresie. Widzimy dwa wyraźne szczyty na jego końcach, a to oznacza, że wyniki uczniów możemy podzielić się na trzy grupy. Bliżej punktu zerowego mamy grupę wyników słabych, gdzie uczniowie uzyskali najczęściej 8–16%. Jest to wyniki dramatycznie niski, biorąc pod uwagę, że do egzaminu na poziomie rozszerzonym przystępują uczniowie, którzy uczyli się angielskiego przez 6 albo 9 lat.
Na drugim końcu wykresu lokują się wyniki bardzo dobre, a szczyt przypada na 98%. Odsetek uczniów, którzy uzyskali tak spektakularne wyniki jest niższy niż odsetek uczniów słabych.
Pośrodku znajdują się „przeciętniacy”, których na normalnym egzaminie powinno być najwięcej. Na krzywej dzwonowej Gaussa tutaj właśnie znalazłby się szczyt wykresu.
Jak widać, już na poziomie gimnazjum młodzież dzieli się na trzy wyraźne grupy: (1) uczniów beznadziejnie słabych, którzy nie potrafią uporać się z zadaniami; (2) uczniów przeciętnych, których jest zadziwiająco mało; (3) uczniów mocnych, którzy osiągają doskonałe wyniki.

2. Co stoi za szokującym wykresem?
Zastanówmy się, skąd biorą się te trzy grupy uczniów. Najprawdopodobniej pierwsza grupa, uczniowie słabi, to uczniowie, którzy pogubili się w gimnazjów. Mogą mieć spore zaległości ze szkoły podstawowej lub nie mają odpowiedniego wsparcia w domu. Na pewno istnieje też pewna grupa uczniów, którzy mówiąc językiem potocznym „kładą lachę” na egzaminie na poziomie rozszerzonym, gdyż jego wyniki nie są uwzględnianie przy rekrutacji do szkoły ponadgimnazjalnej.
Grupa trzecia, uczniowie mocni, to najprawdopodobniej produkt elitarnych gimnazjów, świetnych nauczycieli lub troskliwych rodziców, którzy posyłają dzieci na kursy i korepetycje. Aby uzyskać wynik na poziomie 96–98%, a taki wynik ma ok. 6% uczniów (ok. 17,000 osób), należy angielskiego uczyć się przez kilka lat w sposób staranny i systematyczny. Wyniki perfekcyjne, czy prawie perfekcyjne, nie są nigdy wynikiem przypadku.
Uczniowie przeciętni są natomiast typowym produktem naszej szkoły. W zwykłych okolicznościach, typowe, średnio zmotywowane, średnio solidne dziecko uczone przez przeciętnego nauczyciela jest w stanie uzyskać wynik ok. 50%. Jeśli nie poślemy dziecka do elitarnego gimnazjum (nieważne czy prywatnego czy państwowego) ani nie wspomożemy nauki kursem czy korepetycjami, nasze dziecko uzyska mniej więcej takie wyniki.
Myślę, że te trendy będą się utrzymywać, a to oznacza, że – roughly speaking – jedna trzecia gimnazjalistów będzie umiała angielski bardzo dobrze, jedna trzecia – bardzo słabo, a jedna trzecia – tak sobie. Za takim stanem rzeczy kryje się kilka przyczyn.

3. Spowszednienie angielskiego
Prawdziwym przełom w dostępie do języka angielskiego nie nastąpił w 1989 roku, lecz kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy władza ludowa zaczęła wydawać zezwolenia na montaż… anten satelitarnych. Nagle na domach i blokach wykwitły „talerze”, a bogaci zyskali możliwość oglądania choćby kanału EuroSport po angielsku. Potem poszło już szybko: granice runęły, zaczęły się wyjazdy, księgarnie sprowadzały tysiące książek, kablówka zagościła w większości polskich domów.
Od dekady dokonuje się kolejny przełom związany z dostępnością języka angielskiego – coraz więcej Polaków zyskuje szerokopasmowy dostęp do internetu, a co za tym idzie dostęp do filmów, seriali oraz wszelkiej maści stron internetowych. Polacy znacznie się wzbogacili, więc wakacje w Hiszapnii czy na Chrowacji nie są już niczym niezwykłym. Sporo osób wyjechało jako emigranci zarobkowi do Wielkiej Brytanii, więc obecnie każdy ma syna, córkę, kuzyna, tatę czy znajomego w „jukej”. Wystarczy więc odkręcić kurek, a język angielski zacznie chlustać.
Ten stan rzeczy zaskutkował spowszednieniem języka angielskiego. Kiedyś angielski był wyznacznikiem statusu, a osób władających tym językiem było mało. Ukończenie filologii angielskiej było szczytem marzeń tysięcy Polaków (w tym autora bloga), więc kto tylko mógł walił na kursy i lekcje. W społeczeństwie polskim funkcjonował mem „Angielski to konieczność”. Te czasy jednak już minęły. Mając coraz większy kontakt z językiem angielskim przez blisko trzy dekady… przywykliśmy.
Obecnie angielski postrzegany jest już inaczej. Coraz częściej staje się tylko środkiem do celu lub narzędziem pracy. Pasjonaci tego języka zawsze byli i będą, jednak coraz więcej osób sięga po hiszpański, włoski czy chiński, gdyż te języki mają urok nowości. Angielski stał się częścią naszej rzeczywistości.

4. System uczenia w szkołach
Za spowszednienie języka angielskiego odpowiada też jego obecność w szkołach. Tu pozwolę sobie na niewielką polityczną dygresję – jak to jest, że nasze rządy, które przeważnie są słabe i nieskuteczne, zdobyły się nagle na taką konsekwencję i systematycznie wdrażały nauczanie języka angielskiego na wszystkich szczeblach nauczania? Przypadek? Wątpię… W skali państwa taki rzeczy nie dzieją się przypadkiem, więc bardzo jestem ciekaw, jakież to mechanizmy tutaj zadziałały.
By zrozumieć, jak przebiegało upowszechnianie się angielskiego w polskich szkołach, znowu musimy wrócić do połowy lat 80. ubiegłego wieku. Filologie wypuszczały rokrocznie niewielu absolwentów, a tajemnicą pozostaje, gdzie oni trafiali. Można zgadywać, że część anglistów lądowała w centralach handlu zagranicznego bądź zostawała lektorami na uczelniach wyższych. Na pewno nie szli oni do szkół. Podobnie działo się w okresie transformacji – dobra znajomość angielskiego gwarantowała dobrze płatną pracę w banku czy innej firmie, więc angliści nadal nie trafiali do szkolnictwa.
Sytuację zmieniło ustanowienie kolegiów nauczycielskich przez rząd Tadeusz Mazowieckiego. Pozakładane w 1990 roku NKJO wypluły pierwszych absolwentów trzy lata później. Sytuacja zmieniła się radykalnie, ponieważ wielu słuchaczy chciało podjąć pracę w szkole. Zresztą sama nazwa tych instytucji – „nauczycielskie” – jednoznacznie wskazywała na rodzaj kariery, jaką można było po nich podjąć. Angliści najpierw trafili do szkół w dużych miastach, a następnie stopniowo przeciekali do mniejszych miasteczek i wiosek. Obecnie ten proces już się zakończył – problemem staje się raczej ogromna rotacja anglistów w wielu szkołach.
Popatrzmy na liczby. O ile 20 lat temu uczeń stykał się z językiem angielskim dopiero w liceum, w chwili obecnej język ten towarzyszy mu właściwie od szkoły podstawowej. Zgodnie z tzw. „Nową podstawą programową” rozporządzenie MEN w sprawie ramowych planów nauczania w szkołach publicznych przewiduje setki (!) godzin na uczenie języków obcych; w pełnym dwunastoletnim cyklu jest to 1380 godzin (bez uwzględnienia 180 godzin na rozszerzenie w szkołach ponadgimnazjalnych). Oczywiście nie wszystkie te godziny przeznaczone są na angielski, lecz dla ogromnej większości uczniów jest to język wiodący.

5. Konsekwencje powszedniości angielskiego
Łatwo połączyć ze sobą powyższe informacje i dokonać ekstrapolacji trendów. Angielski spowszedniał i stracił urok nowości, więc w szkołach jego pozycja będzie coraz bardziej zbliżać się do „jeszcze jednego nudnego przedmiotu”. Zła to wiadomość dla nauczycieli angielskiego, gdyż poziom motywacji uczniów będzie spadał. A jeśli dodamy do tego zmiany cywilizacyjne w postaci megaatrakcyjnych gier i filmów – ba! arcyważnego w życiu młodych ludzi internetu! – z którymi musi konkurować szkoła…
Jeśli popatrzymy na uczniów en masse, widać wyraźne rysujące się trendy. Pewien odsetek dzieci, pędzonych kopniakami rodziców, uczy się i będzie się uczył angielskiego. Wykształceni rodzice oraz właściciele firm zdają sobie sprawę, że „bez angielskiego w życiu ani rusz”, więc chcą wyposażyć dzieci w to cenne narzędzie. Angielski przyda się lekarzowi czy informatykowi, a i biznes rodzinny prowadzi się łatwiej, kiedy językiem Szekspira sprawnie się włada. Od tego są szkoły dwujęzyczne, kursy językowe z native speakers czy korepetycje, na które chodzi się latami.
Nie wszyscy jednak mają tak przewidujących czy zasobnych rodziców. Dzieci tylko „dopilnowane” nie poradzą sobie z przyswojeniem tego języka. Pomimo swoich starań, będą znały co najwyżej proste struktury i trochę słownictwa, gdyż tylko to można przyswoić w szkole na zajęciach. Oczywiście są szkoły lepsze i gorsze. Są wspaniali nauczyciele-pasjonaci, którzy wiele nauczą pomimo biurokracji i przeciążenia pracą. Pamiętajmy jednak, że nie każdy jest pasjonatem i nie każdy uczy orłów. Uczniowie, którzy nie chcą się uczyć nie wyniosą ze szkoły nic.
Jasnym więc jest, że czeka nas syndrom hiszpański: Polacy będą obyci i osłuchani z językiem angielskim, jednak dla większości z nich wyjście poza najprostszą komunikację będzie niemożliwe, albo przynajmniej bardzo utrudnione. Quod erat demonstrandum.