Od ponad ćwierć wieku uczę angielskiego: daję korepetycje, udzielam lekcji, nauczam indywidualnie, robię „łantułany”. W tym artykule chciałbym podzielić się kilkoma obserwacjami, które uzbierały się przez te lata.
1. Dlaczego jedna stawka dla wszystkich jest lepsza od rozbudowanego cennika?
Wydawać by się mogło, że dobrą strategią wyceniania swoich usług jest dobieranie cen w zależności od poziomu czy typu zajęć. Aż kusi, aby za przygotowanie do matury czy egzaminów zażądać wyższej stawki. Dla mnie wygodniejsza jest strategia „flat fee” – wszyscy płacą taką samą stawkę. Oszczędza mi to kłopotu pamiętania od kogo mam skasować daną kwotę. Odpada problem tzw. krewnych i znajomych królika; temu dam niższą stawkę, bo pociotek, tamtemu policzę niżej, bo chodzi od kilku lat itp. Świat jest bardzo mały i wieść o tym, że jedni płacą kwotę X, a drudzy Y szybko się roznosi. Zaczynają się pretensje i kwasy. Od wielu lat stosuję prostą zasadę: dla wszystkich lekcja trwa tyle samo czasu, a mnie obciąża w takim samym stopniu uczenie szóstoklasisty co przygotowywanie dorosłego do BEC Higher.
2. Dlaczego nie należy uczyć członków rodziny?
Kierując się zdrowym rozsądkiem przyjąłem zasadę: rodziny nie uczymy. Wyjątek mogę zrobić dla własnego dziecka, ale to jedyna tego typu sytuacja. Rodzina – rozumiana mniej lub bardziej szeroko podchodzi przeważnie do tego typu zleceń w sposób bardzo… luźny. Pierwsze zaiskrzenie przeważnie występuje, kiedy pada stawka. Drugie zaiskrzenie ma miejsce, kiedy egzekwujemy punktualność i wywiązywanie się ze zobowiązań. No i po co nam to? Dlatego najprościej odpowiadać rodzinie: przykro mi, ale członków rodziny nie uczę.
3. Czy dojeżdżać do klienta?
Niektórzy klienci oczekują, że będziemy oferować lekcje z dojazdem. Wszystko zależy od naszej sytuacji finansowej i liczby zleceń, lecz ja doradzam zastanowić się i starannie rozważyć wszystkie za i przeciw. Dojazd to zmarnowana godzina przed zajęciami i druga po zajęciach, gdyż musimy na miejsce dotrzeć, a potem przemieścić się w inne miejsce lub wrócić do domu. Klient więc płaci nam za jedną godzinę, a zajmuje dużo więcej czasu. Kolejnym argumentem przeciw dojeżdżaniu jest dla mnie brak materiałów na miejscu. Nie wiem jak będzie z internetem, nie ma słowników i książek, a ze sobą mogę zabrać tylko ograniczoną ilość kserówek. Załóżmy bardzo komfortową sytuację: klient chce nam pokryć wszelkie koszty i zapłacić za trzy godziny. Nadal bym nie uważał takiej propozycji za korzystną, gdyż odwołane zajęcia kosztują mnie wtedy trzy razy więcej niż zwykle. Lepiej mieć trzy godziny z trzema różnymi uczniami. Rzadko zdarza się, by cała trójka odwołała zajęcia.
Oczywiście wszystko zależy od tego, czy dysponujemy odpowiednimi warunkami w domu. Jeśli nie, pozostają nam lekcje z dojazdem. Może zdarzyć się też tak, że przychodzimy do klienta na kilka godzin, ucząc dzieci, a potem kogoś z rodziców. Czym innym jest również miotanie się po dużym mieście, a operowanie na jednym osiedlu, które liczy sobie kilkanaście bloków.
4. Czy warto uczyć pary albo trójki?
Odpowiedź jest prosta – nie warto. Pomysł, aby chodzić na angielski z kolegą lub koleżanką, mają osoby, które chcą oszczędzić na kosztach. Nie możemy opłaty za dwie osoby podnieść dwukrotnie, więc sytuacja robi się mało ciekawa, kiedy jeden z uczniów notorycznie nie zjawia się na zajęciach. Jesteśmy stratni połowę wynagrodzenia, a do tego mamy jeszcze kłopot, gdyż trzeba zdecydować, co robić z uczniem, który się na lekcję stawił. Przyjmijmy jednak, że na lekcję chodzą obydwaj uczniowie jak w zegarku. Koleżanki mogą się bardzo ze sobą lubić, ale jedna z nich będzie bardziej dominująca. I co wtedy? A jeśli jedna osoba łapie szybciej, a druga ma słabe uzdolnienia językowe? Kłopot… kłopot… kłopot… Jedyny wyjątek, jaki robię, to dla rodzeństwa, które rzecz jasna musi być mniej więcej w podobnym wieku i na podobnym poziomie językowym.
5. Dlaczego warto się specjalizować?
Ucząc języka angielskiego indywidualnie możemy ukształtować naszą ofertę i specjalizować się w pewnym kierunku. Rzecz jasna, nie można grymasić, gdyż klienci uznają nas za osobę trudną i odmawiającą, ale warto nastawić się przynajmniej na pewien przedział wieku, albo rodzaj języka. Ja mam obecnie ustawioną barierę na poziomie szóstej klasy – dzieciaków poniżej tego wieku nie uczę. W takim wypadku warto mieć zaufanego anglistę, do której można klienta odesłać. Powinniśmy też jasno określić, czy przygotowujemy do egzaminów, a także czy znamy się na jakiejś dziedzinie. Bądźmy jednak konsekwentni: jeśli uznamy, że nie jest nam straszna matura czy IELTS, trzeba się zaopatrzyć w tonę materiałów i śledzić dokładnie wszelkie zmiany w egzaminach.
6. Dlaczego trzeba budować biblioteczkę materiałów?
Skończyły się czasy, kiedy każdy w Polsce był początkującym, a szczytem marzeń było uczenie z podręcznika „Headway”. Obecnie rozstrzał poziomów jest spory i od kilku lat praktycznie zawsze jest ktoś początkujący, ktoś na poziomie CAE/CPE, ktoś uczący się języka biznesu itd. Dlatego warto zorganizować sobie biblioteczkę materiałów, w której powinny się znaleźć: podręczniki do gramatyki (ćwiczeniowe, nie teoria!), mniej i bardziej obszerne serie ze słownictwa, kilka typowych podręczników na różnych poziomach itp. Warto mieć pod ręką kilka słowników. Przyda nam się nie tylko słownik angielsko-angielski, lecz również angielsko-polski oraz słownik kolokacji. Zresztą dobry anglista zbiera różne fajne materiały odruchowo i jest to równie naturalne jak oddychanie. Rozważałbym też zakup małego ksero albo przynajmniej drukarki laserowej.
7. Dlaczego należy utrzymywać żelazny zapas kserówek?
Zdarzyć może się tak, że trzeba z uczniem powtórzyć jakieś zagadnienie, albo nauczyć go czegoś nowego. Uczniowie również zapominają zadań i książek, więc musimy być na tego typu sytuacje przygotowani. Zbierajmy więc w segregatorach kserówki w postaci ćwiczeń gramatyczny i leksykalnych, gier, piosenek itp. To się zawsze przyda. Jeśli w domu mamy drukarkę laserową, dbajmy o zapas papieru, aby można coś wydrukować „na szybko”.
8. Dlaczego należy szanować każdego klienta?
Musisz szanować każdego klienta. Wydaje się to być elementarną zasadą, lecz może przyda się pewne wyjaśnienie praktyczne. Zdarza się, że ktoś podejmie u nas naukę języka angielskiego, a potem nagle zrezygnuje, rozwalając nam grafik i starannie poukładane godzinki. No nic tylko zabić, no nie? Błędne przekonanie. Jeśli klient musi przerwać naukę, zrobi to i tak, a my nic na to nie poradzimy. Traktując go dobrze i solidnie, dajemy sygnał, że jesteśmy gotowi do dalszej współpracy. Klienci wracają, a także polecają nas innym osobom. Ktoś może pojawić się przelotnie w naszym domu, ale nigdy nie wiadomo, kogo do nas podeśle.
Zdarzają się niekiedy klienci trudni, upierdliwi i kłopotliwi. Cóż, takie jest życie. Zdarzały się takie sytuacje, gdy osoba bardzo wymagająca czy opryskliwa, pomagała mi w czymś, albo dysponowała ciekawymi kontaktami. Warto więc niekiedy zacisnąć zęby i dołożyć starań, by klient był zadowolony. A jeśli nie przekonuje cię takie podejście, powtarzaj sobie taką mantrę: ten człowiek płaci dokładnie takie same pieniądze, co każdy inny klient.
9. Co zrobić z klientem kłopotliwym?
Nasi klienci – nazywani pieszczotliwie przez anglistów „korkami” albo „dziećmi” – są źródłem wielkiej przyjemności, lecz również źródłem wielu kłopotów. Jednym z najboleśniejszych są odwołane nagle zajęcia. O ile wolny czas można jakoś zagospodarować, utraconych pieniędzy nikt nam nie zwróci. Możemy co najwyżej sugerować odrobienie zajęć, albo ustalić pewną odpłatność za zajęcia niezrealizowane z naszej winy (miłego egzekwowania). Po dwóch dekadach uczenia angielskiego mogę się pokusić o sformułowanie dwóch prawideł. Po pierwsze, zawsze przepada 30% zajęć w miesiącu. To są odwołania, wyjazdy, choroby, a choćbyś miał lepszy miesiąc, w następnym klienci sprowadzą cię do parteru. Druga zasada? Zawsze trafi się – pardon my French – tzw. „łajza”. Łajza jest to klient, który notorycznie kombinuje, gdyż najczęściej nie stać go na pełny miesiąc opłat. Wypadają więc bezustannie lekcje z powodu chorób, wyjazdów czy też magicznego zaklęcia „nie dam rady dzisiaj przyjść” (taki esemes przychodzi dzień wcześniej). Trzeba w sobie wyrobić łajzowykrywacz, a takiego klienta ustawić na ostatnią godzinę. Nie przyjdzie? Jesteśmy wolni.
Zdarzają się jednak sytuacje poważniejsze. Jeśli trafi nam się nazbyt energiczne bądź wręcz agresywne dziecko, które zacznie nam demolować lokal, musimy natychmiast porozmawiać z rodzicami. Jeśli uczeń zaczyna kombinować i przyłapiemy go na kłamstwie, łapiemy za telefon i rozmawiamy z rodzicami. Niestety zdarzają się sytuacje, kiedy niewiele to pomaga i skórka jest niewarta wyprawki. Wtedy klient wylatuje z lekcji.
10. Dlaczego maturzyści są z innej planety?
Klientami, którzy wymagają sporo dobrej woli są maturzyści. Mam tu na myśli osoby w ostatniej klasie szkoły średniej, które nagle odkrywają, że chciałyby zdawać maturę rozszerzoną z języka angielskiego. O ile przygotowanie do matury podstawowej w rok nie stanowi problemu (a raczej, nie stanowiło, gdyż reguły gry zmieniają się od września), o tyle zakres materiału, który wypadałoby powtórzyć lub przerobić w przypadku matury rozszerzonej jest ogromny. Oczywiście wzmiankowany rok jest i tak fikcją – mamy w najlepszym wypadku 30 tygodni do dyspozycji. Jednak to nie ogrom materiału sprawia, że uczenie maturzystów różni się od uczenia licealistów. Maturzyści to przeważnie panikarze, którzy podchodzą w nerwowy i chaotyczny sposób do egzaminu. O dziwo, to właśnie oni często przychodzą nieprzygotowani (bo sprawdzian, bo polski, bo matematyka, bo studniówka, bo główka, bo niewyspałemsię), a napisanie kompletu wypracowań w domu zawsze ich przerasta (z powodów jak wyżej). Jednak trzeba pamiętać, że zadowolony z wyniku maturzysta to dla nas najlepsza reklama. Jeśli dostanie więcej procentów niż myślał, będzie o tym trąbił na prawo i lewo, tym samym informując potencjalnych klientów, że jest taki dobry nauczyciel, który czyni cuda.