poniedziałek, 14 grudnia 2015

Przedsprzedaż Polonsky Writing for Matura


Właśnie ruszyła przedsprzedaż mojego nowego podręcznika dla maturzystów Polonsky Writing for Matura.

Książkę w cenie 55 złotych można zakupić na Allegro. Wysyłka będzie realizowana od 22 lutego 2016. Dla kupujących w przedsprzedaży parę bonusów :)

http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=26518233

Przykładowe jednostki można obejrzeć pobierając plik PDF z tego miejsca – KLIK.


sobota, 26 września 2015

Czy czeka nas syndrom hiszpański?



Na terenie Europy znajdują się kraje, gdzie obywatele posługują się doskonale językiem angielskim. Przykładami mogą być Szwecja i Norwegia. Na drugim końcu znajdują się państwa, gdzie ludność uczy się co prawda angielskiego, jednak ze znajomością tego języka bywa różnie. Legendy krążą o Włochach, Hiszpanach i Grekach, którzy po wielu latach uczenia się angielskiego ledwo potrafią sklecić zdanie w tym języku. Obserwując sytuację w Polsce, dochodzę do wniosku, że pomimo mojego gorącego pragnienia, by naród polski władał angielskim jak Północy, skręcimy raczej w rejony południowe. Czeka nas syndrom hiszpański. Skąd taki wniosek?

1. Szokujący wykres

Co roku przeglądam sprawozdania przygotowane przez CKE, by zapoznać sie ze szczegółowymi danymi nt. wyników matur i egzaminu gimnazjalnego z języka angielskiego. Kiedy pobrałem i zacząłem czytać tegoroczne sprawozdanie z egzaminu gimnazjalnego, opadła mi szczęka na widok poniższego wykresu.

źródło: Osiągnięcia uczniów kończących gimnazjum w roku 2015. Sprawozdanie z egzaminu gimnazjalnego 2015. CKE, Warszawa


Wykres przedstawia rozkład wyników uzyskanych przez uczniów w arkuszu standardowym na poziomie rozszerzonym. Analizując go można zauważyć kilka prawidłowości.
Przede wszystkim rzuca się w oczy brak krzywej dzwonowej Gaussa, która powinna pojawić się, gdyż mamy do czynienia z pewnym zjawiskiem statystycznym. Widać, że zamiast niej mamy niemalże odwrotność krzywej dzwonowej Gaussa (!), a to oznacza, że albo jest coś nie tak z samym egzaminem (konstrukcją arkuszy? standaryzajcą? przebiegiem?), albo z samymi uczniami. Być może mamy też do czynienia z kombinacją tych przyczyn.
Skupmy się jednak na samym wykresie. Widzimy dwa wyraźne szczyty na jego końcach, a to oznacza, że wyniki uczniów możemy podzielić się na trzy grupy. Bliżej punktu zerowego mamy grupę wyników słabych, gdzie uczniowie uzyskali najczęściej 8–16%. Jest to wyniki dramatycznie niski, biorąc pod uwagę, że do egzaminu na poziomie rozszerzonym przystępują uczniowie, którzy uczyli się angielskiego przez 6 albo 9 lat.
Na drugim końcu wykresu lokują się wyniki bardzo dobre, a szczyt przypada na 98%. Odsetek uczniów, którzy uzyskali tak spektakularne wyniki jest niższy niż odsetek uczniów słabych.
Pośrodku znajdują się „przeciętniacy”, których na normalnym egzaminie powinno być najwięcej. Na krzywej dzwonowej Gaussa tutaj właśnie znalazłby się szczyt wykresu.
Jak widać, już na poziomie gimnazjum młodzież dzieli się na trzy wyraźne grupy: (1) uczniów beznadziejnie słabych, którzy nie potrafią uporać się z zadaniami; (2) uczniów przeciętnych, których jest zadziwiająco mało; (3) uczniów mocnych, którzy osiągają doskonałe wyniki.

2. Co stoi za szokującym wykresem?
Zastanówmy się, skąd biorą się te trzy grupy uczniów. Najprawdopodobniej pierwsza grupa, uczniowie słabi, to uczniowie, którzy pogubili się w gimnazjów. Mogą mieć spore zaległości ze szkoły podstawowej lub nie mają odpowiedniego wsparcia w domu. Na pewno istnieje też pewna grupa uczniów, którzy mówiąc językiem potocznym „kładą lachę” na egzaminie na poziomie rozszerzonym, gdyż jego wyniki nie są uwzględnianie przy rekrutacji do szkoły ponadgimnazjalnej.
Grupa trzecia, uczniowie mocni, to najprawdopodobniej produkt elitarnych gimnazjów, świetnych nauczycieli lub troskliwych rodziców, którzy posyłają dzieci na kursy i korepetycje. Aby uzyskać wynik na poziomie 96–98%, a taki wynik ma ok. 6% uczniów (ok. 17,000 osób), należy angielskiego uczyć się przez kilka lat w sposób staranny i systematyczny. Wyniki perfekcyjne, czy prawie perfekcyjne, nie są nigdy wynikiem przypadku.
Uczniowie przeciętni są natomiast typowym produktem naszej szkoły. W zwykłych okolicznościach, typowe, średnio zmotywowane, średnio solidne dziecko uczone przez przeciętnego nauczyciela jest w stanie uzyskać wynik ok. 50%. Jeśli nie poślemy dziecka do elitarnego gimnazjum (nieważne czy prywatnego czy państwowego) ani nie wspomożemy nauki kursem czy korepetycjami, nasze dziecko uzyska mniej więcej takie wyniki.
Myślę, że te trendy będą się utrzymywać, a to oznacza, że – roughly speaking – jedna trzecia gimnazjalistów będzie umiała angielski bardzo dobrze, jedna trzecia – bardzo słabo, a jedna trzecia – tak sobie. Za takim stanem rzeczy kryje się kilka przyczyn.

3. Spowszednienie angielskiego
Prawdziwym przełom w dostępie do języka angielskiego nie nastąpił w 1989 roku, lecz kilkanaście miesięcy wcześniej, kiedy władza ludowa zaczęła wydawać zezwolenia na montaż… anten satelitarnych. Nagle na domach i blokach wykwitły „talerze”, a bogaci zyskali możliwość oglądania choćby kanału EuroSport po angielsku. Potem poszło już szybko: granice runęły, zaczęły się wyjazdy, księgarnie sprowadzały tysiące książek, kablówka zagościła w większości polskich domów.
Od dekady dokonuje się kolejny przełom związany z dostępnością języka angielskiego – coraz więcej Polaków zyskuje szerokopasmowy dostęp do internetu, a co za tym idzie dostęp do filmów, seriali oraz wszelkiej maści stron internetowych. Polacy znacznie się wzbogacili, więc wakacje w Hiszapnii czy na Chrowacji nie są już niczym niezwykłym. Sporo osób wyjechało jako emigranci zarobkowi do Wielkiej Brytanii, więc obecnie każdy ma syna, córkę, kuzyna, tatę czy znajomego w „jukej”. Wystarczy więc odkręcić kurek, a język angielski zacznie chlustać.
Ten stan rzeczy zaskutkował spowszednieniem języka angielskiego. Kiedyś angielski był wyznacznikiem statusu, a osób władających tym językiem było mało. Ukończenie filologii angielskiej było szczytem marzeń tysięcy Polaków (w tym autora bloga), więc kto tylko mógł walił na kursy i lekcje. W społeczeństwie polskim funkcjonował mem „Angielski to konieczność”. Te czasy jednak już minęły. Mając coraz większy kontakt z językiem angielskim przez blisko trzy dekady… przywykliśmy.
Obecnie angielski postrzegany jest już inaczej. Coraz częściej staje się tylko środkiem do celu lub narzędziem pracy. Pasjonaci tego języka zawsze byli i będą, jednak coraz więcej osób sięga po hiszpański, włoski czy chiński, gdyż te języki mają urok nowości. Angielski stał się częścią naszej rzeczywistości.

4. System uczenia w szkołach
Za spowszednienie języka angielskiego odpowiada też jego obecność w szkołach. Tu pozwolę sobie na niewielką polityczną dygresję – jak to jest, że nasze rządy, które przeważnie są słabe i nieskuteczne, zdobyły się nagle na taką konsekwencję i systematycznie wdrażały nauczanie języka angielskiego na wszystkich szczeblach nauczania? Przypadek? Wątpię… W skali państwa taki rzeczy nie dzieją się przypadkiem, więc bardzo jestem ciekaw, jakież to mechanizmy tutaj zadziałały.
By zrozumieć, jak przebiegało upowszechnianie się angielskiego w polskich szkołach, znowu musimy wrócić do połowy lat 80. ubiegłego wieku. Filologie wypuszczały rokrocznie niewielu absolwentów, a tajemnicą pozostaje, gdzie oni trafiali. Można zgadywać, że część anglistów lądowała w centralach handlu zagranicznego bądź zostawała lektorami na uczelniach wyższych. Na pewno nie szli oni do szkół. Podobnie działo się w okresie transformacji – dobra znajomość angielskiego gwarantowała dobrze płatną pracę w banku czy innej firmie, więc angliści nadal nie trafiali do szkolnictwa.
Sytuację zmieniło ustanowienie kolegiów nauczycielskich przez rząd Tadeusz Mazowieckiego. Pozakładane w 1990 roku NKJO wypluły pierwszych absolwentów trzy lata później. Sytuacja zmieniła się radykalnie, ponieważ wielu słuchaczy chciało podjąć pracę w szkole. Zresztą sama nazwa tych instytucji – „nauczycielskie” – jednoznacznie wskazywała na rodzaj kariery, jaką można było po nich podjąć. Angliści najpierw trafili do szkół w dużych miastach, a następnie stopniowo przeciekali do mniejszych miasteczek i wiosek. Obecnie ten proces już się zakończył – problemem staje się raczej ogromna rotacja anglistów w wielu szkołach.
Popatrzmy na liczby. O ile 20 lat temu uczeń stykał się z językiem angielskim dopiero w liceum, w chwili obecnej język ten towarzyszy mu właściwie od szkoły podstawowej. Zgodnie z tzw. „Nową podstawą programową” rozporządzenie MEN w sprawie ramowych planów nauczania w szkołach publicznych przewiduje setki (!) godzin na uczenie języków obcych; w pełnym dwunastoletnim cyklu jest to 1380 godzin (bez uwzględnienia 180 godzin na rozszerzenie w szkołach ponadgimnazjalnych). Oczywiście nie wszystkie te godziny przeznaczone są na angielski, lecz dla ogromnej większości uczniów jest to język wiodący.

5. Konsekwencje powszedniości angielskiego
Łatwo połączyć ze sobą powyższe informacje i dokonać ekstrapolacji trendów. Angielski spowszedniał i stracił urok nowości, więc w szkołach jego pozycja będzie coraz bardziej zbliżać się do „jeszcze jednego nudnego przedmiotu”. Zła to wiadomość dla nauczycieli angielskiego, gdyż poziom motywacji uczniów będzie spadał. A jeśli dodamy do tego zmiany cywilizacyjne w postaci megaatrakcyjnych gier i filmów – ba! arcyważnego w życiu młodych ludzi internetu! – z którymi musi konkurować szkoła…
Jeśli popatrzymy na uczniów en masse, widać wyraźne rysujące się trendy. Pewien odsetek dzieci, pędzonych kopniakami rodziców, uczy się i będzie się uczył angielskiego. Wykształceni rodzice oraz właściciele firm zdają sobie sprawę, że „bez angielskiego w życiu ani rusz”, więc chcą wyposażyć dzieci w to cenne narzędzie. Angielski przyda się lekarzowi czy informatykowi, a i biznes rodzinny prowadzi się łatwiej, kiedy językiem Szekspira sprawnie się włada. Od tego są szkoły dwujęzyczne, kursy językowe z native speakers czy korepetycje, na które chodzi się latami.
Nie wszyscy jednak mają tak przewidujących czy zasobnych rodziców. Dzieci tylko „dopilnowane” nie poradzą sobie z przyswojeniem tego języka. Pomimo swoich starań, będą znały co najwyżej proste struktury i trochę słownictwa, gdyż tylko to można przyswoić w szkole na zajęciach. Oczywiście są szkoły lepsze i gorsze. Są wspaniali nauczyciele-pasjonaci, którzy wiele nauczą pomimo biurokracji i przeciążenia pracą. Pamiętajmy jednak, że nie każdy jest pasjonatem i nie każdy uczy orłów. Uczniowie, którzy nie chcą się uczyć nie wyniosą ze szkoły nic.
Jasnym więc jest, że czeka nas syndrom hiszpański: Polacy będą obyci i osłuchani z językiem angielskim, jednak dla większości z nich wyjście poza najprostszą komunikację będzie niemożliwe, albo przynajmniej bardzo utrudnione. Quod erat demonstrandum.

poniedziałek, 7 września 2015

Do pobrania – Polonsky Writing for Matura


Jakiś czas temu pisałem o podręczniku Polonsky Writing for Matura, którego jestem autorem. Książka zaczyna nabierać konkretnego kształtu i dzisiaj chciałbym podzielić się z wami pierwszymi dwoma jednostkami: „Jak pisać dłuższe zdania? Przymiotniki i przysłówki oraz Podstawowe spójniki.

Każda jednostka składa się z następujących elementów:
1. ćwiczenia z modelową wypowiedzią (tu zobaczyć, jak ma wyglądać to, co będziemy pisać),
2. pięciu ćwiczeń, które rozwijają nasze umiejętności,
3. ćwiczenia podsumowującego, które zbiera wszystkie zagadnienia z ćw. 2–6,
4. zadania egzaminacyjnego.

Ćwiczeniom towarzyszą wyjaśnienia, rady nt. interpunkcji i kłopotliwych słów, a przy każdy zadaniu egzaminacyjnym umieszczony jest kącik Ekspert radzi, zawierający bardzo cenne wskazówki dotyczące egzaminu.

W książce znajduje się też miejsce na pisanie zadań egzaminacyjnych oraz klucz z odpowiedziami do ćwiczeń i modelowymi wypracowaniami.

Starałem się, aby w tej książce było jak najwięcej zadań otwartych (tłumaczenia, uzupełnianie, parafrazy, interpretowanie poleceń itp.), gdyż pomoże to nie tylko w nauce pisania, lecz również w części gramatycznej egzaminu maturalnego.

Jeśli ktoś odniesie wrażenie, że początek książki jest trudny dla ucznia na poziomie podstawowym, odpowiadam: tak, książka jest przeznaczona głównie dla uczniów przystępujących do matury na poziomie rozszerzonym i dwujęzycznym, gdyż to im zależy na uzyskaniu jak najwyższych wyników. Jednak kilka pierwszych jednostek na pewno przyda się każdemu, kto chce się nauczyć porządnie pisać po angielsku.

Książka będzie zawierać 30 jednostek, a z końcem października planuję udostępnić tutaj kolejną, większą partię materiału. Planowany termin ukazania się książki – styczeń 2016.




Klikając w link poniżej pobierzesz próbkę książki:

Dropbox – Polonsky Writing for Matura




wtorek, 25 sierpnia 2015

Let's Visit Scotland w przedsprzedaży


W przyszłym miesiącu ukaże się kolejny podręcznik do kopiowania z mojej serii Let's Visit; będzie to książka Katarzyny Kłosińskiej Let's Visit Scotland.



W podręczniku znajduje się 15 lekcji, które w jasny i przystępny sposób prezentują różne aspekty geografii, historii, kultury i życia codziennego Szkocji. Ćwiczenia zawarte w podręczniku uwzględniają sprawności czytania, słuchania, mówienia oraz pisania. Każda jednostka zawiera również ćwiczenia leksykalne, w tym na słowotwórstwo i kolokacje.

TematyScotland – Facts and Figures | Animals and Plants of Scotland | The Symbols of Scotland | Scottish Legends | History of Scotland | The 2014 Referendum | Scots outside Scotland | Scottish Writers and Poets | Scottish Sports | Edinburgh | The Dark Side of Edinburgh | How the Scots Invented the Modern World | Those Amazing Scots | Scottish Food and Drink | Scotland on the Big Screen

Książkę można zakupić w przedsprzedaży na Allegro. Ponieważ Autorka podpisała pewną pulę egzemplarzy, można wybrać albo wariant "na bogato", czyli książkę z autografem za 80 złotych, albo oszczędny, czyli książkę bez autografu za 49 złotych. W obydwu wariantach wydawca pokrywa koszt przesyłki.

Link do aukcji wydawcy na Allegro http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=26518233.


czwartek, 30 lipca 2015

Podręcznik do pisania dla maturzystów


Od kilku lat nosiłem się z zamiarem napisania podręcznika do pisania przeznaczonego dla maturzystów, jednak ustawicznie byłem zajęty innymi obszernymi projektami. Obecnie seria książek do kopiowania Let’s Visit… jest już w miarę rozkręcona (inni autorzy piszą dwie kolejne książki), a pomysł podręcznika do „rajtingu” uleżał mi się w głowie. Książka jest już zaprojektowana, więc pokrótce wyjaśnię, co będzie zawierać i dlaczego właśnie to.



1. Dlaczego podręcznik do pisania?
Od wielu lat zbieram pomysły na książki do nauki języka angielskiego. Jeśli widzę, że moi uczniowie lub studenci mają problem z jakimś obszernym zagadnieniem, staram się przeanalizować dokładnie co to jest i dlaczego, a następnie notuję sobie pomysł na książkę. Co jakiś czas przeglądam ten pomysły i sprawdzam, co nadal mnie uwiera, a co się zdążyło zdezaktualizować. Niekiedy bywa tak, że jeden pomysł jest odskocznią do kolejnego, a sama książka przechodzi znaczną ewolucję. Uważam, że warto poddać swoje pomysły próbie czasu; jeśli coś przyklei się do mnie na kilka lat i nie chce się odczepić, oznacza to, że pomysł jest dobry.
Oczywiście pomysł na książkę musi być zakotwiczony w potrzebach potencjalnych nabywców. Na polskim rynku materiałów do nauki języka angielskiego funkcjonuje kilka książek do nauki pisania, lecz nie spełniają one moich oczekiwań. Są to albo pozycje ogólne, albo podręczniki uczące pisania pod konkretny egzamin. Owszem, z niektórych korzystam od lat, jak choćby z serii Successful Writing, ale jestem coraz mniej zadowolony. Natomiast porządnej książki poświęconej egzaminowi maturalnemu nie ma. Uznałem więc, że napiszę ją sam.
Od wielu lat prowadzę zajęcia na różnych uczelniach, gdzie między innymi nauczam przedmiotu Writing (pisanie). Obserwuję „produkt” liceum, czyli umiejętności przeciętnego absolwenta i jestem coraz bardziej załamany. Próbkę mam całkiem niezłą, ponieważ uczelnia, na której prowadzę obecnie zajęcia, zbiera studentów z terenu nie tylko ze Śląska, lecz również z dalszych okolic. Nie jest więc tak, że wypowiadam się w oparciu o umiejętności uczniów z jednej szkoły. Zanika umiejętność budowania jasnej i spójnej wypowiedzi wolnej od błędów gramatycznych. Mówiąc obrazowo, uczeń nie jest w stanie sam wyciągnąć się za włosy, więc oznacza to, że coś jest nie tak w nauczaniu pisania w szkole. Uważam, że winę za ten stan rzeczy ponoszą nie tylko angliści, lecz również poloniści. Poniżej postaram się objaśnić pokrótce, dlaczego tak sądzę.

2. Co jest nie tak z nauczaniem języka polskiego?
Podstawowym problemem z nauczaniem nie tylko języka polskiego, lecz również innych przedmiotów, jest to, że obecnie szkoła przeorientowała się na uczenie „pod egzamin”. Królują testy, a te zwalniają z myślenia nie tylko uczniów, lecz i nauczycieli. Jedną z konsekwencji wprowadzenia testów jest znaczne zmniejszenie, czy wręcz wyeliminowanie nauki pisania dłuższych wypowiedzi. Ten stan rzeczy uderza bezpośrednio w ucznia: nie posiada on umiejętności konstruowania jasnych i przejrzystych wypowiedzi w języku polskim, skutkiem czego nie może tych umiejętności przenieść na język angielski.
Jeszcze dziesięć lat temu, nie musiałem tłumaczyć zasad kompozycji i budowy tekstu; „początek, środek i koniec” było zrozumiałe dla każdego studenta. Obecnie muszę poświęcać sporo czasu na wyjaśnianie elementarnych zagadnień, które dawniej przekazywano na zajęciach z języka polskiego. Odbiorca, nadawca, opis, relacja, narracja, styl, rejestr – wydaje się, że te słowa są uczniom zupełnie obce. Widać też brak wprawy w pisaniu, co na poziomie licealnym objawia się głośnym jękiem „Ale ja nie wiem, od czego mam zacząć…” lub „Ale ja nie wiem, co mam pisać…”. Na poziomie gimnazjalnym jest jeszcze gorzej – łzy w oczach i cichy szept „Ale o co panu chodzi…”.
Nikt mnie nie przekona, że na lekcjach z języka polskiego uczniowie uczą się konstruować dłuższe samodzielne wypowiedzi pisemne. Gdyby tak było, wiedzieliby oni jak wygląda budowa tekstu i potrafiliby sklecić kilkanaście zdań powiązanych jako tako ze sobą. Skoro nie potrafią tego zrobić, oznacza to, że szkoła odeszła od nauki pisania.

3. Co jest nie tak z nauczaniem języka angielskiego?
W szkole nie tylko nie naucza się pisania na lekcjach języka polskiego. Również na zajęciach z angielskiego uczniowie… nie piszą. Albo piszą bardzo mało i schematycznie. Stawiam taką diagnozę w oparciu o objawy i czuję się do tego uprawniony: przeciętny gimnazjalista lub licealista nie wie chociażby, jak rozpocząć i zakończyć list czy email. Nie wie też, jak zgromadzić argumenty do prostej rozprawki typu „za i przeciw”. I nie wie jeszcze wielu, wielu rzeczy, które wiedzieć powinien.
A wydawałoby się, że nauka pisania nie powinna przysparzać problemów. Jeśli już podporządkowujemy wszystko egzaminom i mamy świadomość, że na końcu gimnazjum i liceum/technikum nasi uczniowie zostaną z pisania przetestowani, wówczas chyba dość łatwo przyjąć prostą strategię i powiedzieć sobie: moi uczniowie piszą raz w miesiącu. Przyjmując, że w roku szkolnym jest 10 miesięcy nauki, nietrudno obliczyć, że do egzaminów uczeń powinien napisać 28 wypracowań (gimnazjaliści i licealiści tracą dwa miesiące w ostatniej klasie). Czy tak ciężko poprawić kilkadziesiąt emaili lub rozprawek miesięcznie? Wypracowanie w gimnazjum będzie miało średnio 100 wyrazów, więc poprawienie setki takich oznacza konieczność przeczytania 10 tys. wyrazów. Ten wpis liczy sobie ok. 2130 słów. Drogi Czytelniku, ile czasu zabrało ci przejrzenie go?

4. O szkoleniu mini-egzaminatorów
Na rynku pojawiają się coraz nowsze wersje podręczników szkolnych do języka angielskiego, a wydawcy coraz większą wagę przywiązują do tzw. „examination skills”, czyli ćwiczeniu tego, z czym uczniowie zetkną się na egzaminach. Obecnie nawet podręczniki do klas pierwszych (i czwartych w szkole podstawowej) zawierają już sekcje „przygotowanie egzaminacyjne”. Wynika to z dwóch przyczyn: po pierwsze, nauczyciele i dyrektorzy rozliczani są z wyniki egzaminów; po drugie, egzamin z języka obcego zmienia się najczęściej, więc podręczniki muszą być uaktualniane na bieżąco. Co ciekawsze, minister w rozporządzeniu z dnia 9 lipca 2014 roku zdecydowała, że w podręcznikach wieloletnich nie wolno zamieszczać opisów sprawdzianów i egzaminów…
W podręcznikach i repetytoriach pojawiły się więc sekcje „pisanie”. Można jednak postawić mi dwa dość poważne zarzuty. Pierwszy z nich odnosi się do samej koncepcji nauczania, którą podręcznik niejako narzuca nauczycielowi. Z pewnych względów – niejasnych zresztą – cieszy się powszechnym uznaniem układ podręcznika typu „bigos z kapustą”. Typowy podręcznik jest podzielony na kilka lub kilkanaście jednostek, a każda z nich zawiera materiał pozwalający poćwiczyć różne „skills” (umiejętności). Mamy więc w takiej jednostce coś na pogadanie, coś do poczytania, coś do słuchania, coś z gramatyki, może jakąś powtórkę, może jakiś kącik kulturowy. Jednym z „cosiów” jest też stroniczka poświęcona pisaniu.
O ile taki układ podręcznika sprawdza się przy uczeniu czytania, słuchania czy gramatyki, gdyż zapewnia zróżnicowanie materiału, o tyle w przypadku nauki pisania tak nie jest. Nauka pisania wymaga porządnego wytłumaczenia zasad, pokazania jak je wprowadzić w życie, a potem utrwalania poprzez pisanie całych, kompletnych wypracowań. W samym więc rozplanowaniu materiału w podręczniku tkwi już zarzewie klęski, a jeśli dołożymy do tego lenistwo nauczyciela, któremu nie chce się organizować pisania wypracowań, wiemy już, skąd bierze się ta klęska.
Drugim zarzutem jest to, że najprawdopodobniej autorzy przygotowujący sekcje „pisanie” niewiele mieli do czynienia z prawdziwym, żywym uczniem. Rezultatem tego jest to, że kierują się tym, co sami mają w głowie. Autorem podręcznika jest najczęściej anglista, czyli osoba wykształcona. Co robi autor? Ano podświadomie (!) zakłada, że uczeń już umie pisać (przecież go uczą na polskim, no nie?), że nauczyciel coś tam powyjaśnia i tym oto sposobem naukę pisania zaczynamy od środka, a samego ucznia nie ćwiczymy na pisarza, lecz na mini-egzaminatora. Kiedy otworzymy dowolny podręcznika czy repetytorium, widzimy więc następujące ćwiczenia: na poprawianie błędów, na zmianę rejestru, na edycję tekstu itd. itp. Na usta ciśnie pytanie: czy wyście ludzie z byka spadli??? Gimnazjaliści i maturzyści nie potrafią często zbudować zdania, a wy im każecie bawić się w egzaminatora? Serio?

5. Jak będzie wyglądał mój podręcznik?
Kiedy obmyślałem koncepcję podręcznika Polonsky Writing for Matura, zdecydowałem się przyjąć kilka założeń, który pomogłyby utrzymać całość materiału w ryzach.
Założenie 1 – Podręcznik musi być w języku polskim
Jednym z pierwszych założeń było to, że wbrew temu, co sugeruje tytuł, napiszę tę książkę po polsku. Głównym powodem było to, że przeciętny uczeń nie dysponuje odpowiednią znajomością metajęzyka (czyli pojęć, jakich używamy do opisywania języka). Trudno jest komuś wyjaśniać w języku angielskim, czym jest „paragraph” czy „topic sentence”, kiedy ta osoba ma problemy z konstruowaniem zdań w Past Simple. Książka ma nadawać się do przerobienia samodzielnie w dość krótkim czasie, więc język polski ma ułatwiać uczniowi przyswojenie materiału.
Założenie 2 – Podręcznik koncentruje się na nauce pisania
Drugim założeniem było to, że mój podręcznik będzie przede wszystkim uczył dobrego pisania, a dopiero w drugiej kolejności będzie koncentrował się na egzaminie maturalnym. Zawsze byłem głęboko przekonany, że zdanie dowolnego egzaminu powinno być uzależnione od naszej wiedzy i umiejętności, a nie małpiej zręczności łączenia kreseczką pytania z odpowiedzią. Mówiąc prostym językiem: jeśli ktoś będzie potrafił napisać dowolny tekst na poziomie B2, upora się bez większych problemów z egzaminem na poziomie B2.
Założenie 3 – Uczeń ma głowie groch z kapustą
Początkowo kusiło mnie, aby założyć, iż uczeń nie wie nic. Uznałem jednak, że wówczas musiałbym napisać cały kurs językowy, a na to czasu i ochoty nie miałem. Zauważyłem natomiast, że uczniowie znają sporo słownictwa, nie potrafią go jednak „wyciągać” z głowy na zawołanie. Należy więc zmusić ich przez odpowiedni dobór ćwiczeń do sięgania po to słownictwo i czynnego używania go. Należy też uporządkować pewne zagadnienia gramatyczne, a także wyjaśnić uczniowi, że znaki interpunkcyjne to nie tylko kropka i przecinek. Wszystko jest jednak podporządkowane tekstowi, więc będziemy usiłowali wymóc na uczniu zmianę perspektywy patrzenia na język. Przede wszystkim, uczeń musi nauczyć się wychodzić poza zdanie.
Założenie 4 – Podręcznik ma się nadawać do pracy (prawie) samodzielnej
O ile samodzielnie możemy nabywać umiejętności bierne (tzw. „receptive skills”), sprawa nie jest taka prosta z umiejętnościami czynnymi (tzw. „productive skills”). Bez drugiego człowieka nie możemy nauczyć się rozmawiać w obcym języku. Podobnie sprawa się ma z pisaniem – ktoś musi przeczytać nasze wypracowania i je ocenić. Jednak sam podręcznik ma zapewniać wysoką autonomiczność ucznia; materiał podawany jest metodą „jedno zagadnienie na raz”, po objaśnieniach natychmiast pojawia się ćwiczenie itp. Niestety jednej rzeczy nie mogę zrobić. Nie da się do każdego egzemplarza książki dołączyć żywego egzaminatora, który sprawdzałby wypracowania.

6. Co znajdzie się w książce?
Książka Polonsky Writing for Matura będzie zawierać kompletny kurs pisania, który pozwoli opanować materiał maturalny na poziomie B1 (matura podstawowa) oraz B2 (matura rozszerzona). W książce znajdą się też sekcje pokazujące, jak pisać wypracowania na poziomie C1 (matura dwujęzyczna), gdyż coraz więcej osób jest zainteresowanych tym poziomem. Uznałem, że nie warto rozbijać książki na dwa lub trzy poziomy, gdyż wygodniej mieć kompletny podręcznik, w którym jest wszystko. No dobra, prawie wszystko :)
Podstawą książki Polonsky Writing for Matura będzie 30 jednostek lekcyjnych, co bierze się z tego, że od września do końca kwietnia jest około 35 tygodni. Książka nie może być przesadnie rozbudowana, gdyż uczeń nie wyrobi się z przerobieniem materiału. Każda jednostka składa się z 4 stron, więc jak łatwo obliczyć, uczeń otrzyma 120 stron ćwiczeń i zadań. Jedna jednostka odpowiada 60-90 minut pracy bez czasu potrzebnego na pisanie wypracowania.
W podręczniku znajdzie się też miejsce na pisanie wypracowań. Denerwują mnie zadania oddawane na kartkach i karteluszkach, niekiedy powyrywanych z zeszytów wszelkiej maści i rozmiarów. Uznałem, że warto dołączyć 30 kartek (60 stron), na których będzie można zapisać swoje wypowiedzi pisemne. Tym sposobem uczeń będzie miał wszystko w jednym podręczniku. Od nauczyciela bądź korepetytora będzie zależało, czy zażyczy sobie oddawania całego podręcznika, by sprawdzić wypracowanie. Kartkę z wypracowaniem można też wyciąć, podpisać i oddać– koniec z niechlujnością!
Resztę książki zajmie przewodnik po egzaminie, słowniczek terminów oraz pełny klucz, w którym znajdą miejsce odpowiedzi do ćwiczeń i modelowe teksty. Całość na wygodnym formacie A4. Zdaję sobie sprawę z tego, że materiał z takiego podręcznika będzie kopiowany na zajęcia i nie mam zamiaru złośliwie tego utrudniać wybierając jakiś egzotyczny format. Wychodzę z założenia, że nie ma potrzeby karać nabywców za to, że ktoś inny piraci. Prawda?
Chciałem stworzyć książkę wygodną, więc będzie sporo miejsca na wpisywanie odpowiedzi, a także puste marginesy na notatki. Całość minimalistyczna, ale jest to zdrowy minimalizm, ułatwiający skoncentrowanie się na pracy.
W podręczniku nie będzie też zadań zamkniętych. Jest to zabieg celowy, gdyż na egzaminie uczeń dostanie kartkę z poleceniem. Nie będzie żadnych ramek z wyrazami, nie będzie dobieranek, nie będzie testu wielokrotnego wyboru. Polecenie, kilkanaście linijek na wpisanie odpowiedzi i nic więcej. W mojej książce znajdziecie więc głównie ćwiczenia wymuszające aktywność językową. Tak, będzie bolało :)
A same teksty i zadania traktuję z humorem. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat podręczniki do angielskiego stały się bezbarwne i pozbawionego tego inteligentnego humoru, który zawsze kojarzył mi się z Anglikami. Porównując książki do piwa: typowy podręcznik obecnie bardziej przypomina „jasne pełne koncernowe” niż porządne piwo. Przykładowe zadania oraz wzorcowe teksty będą napisane z dystansem i humorem. Życie jest za krótkie, żeby przechodzić przez nie z zaciśniętymi zębami.

7. No to kiedy to cudo?
Pierwszą partię materiału z książki będzie można pobrać ze strony wydawnictwa Polonsky w połowie sierpnia. Będziemy wszyscy w wydawnictwie starać się, aby książka ukazała się jeszcze w listopadzie tego roku. Będzie dostępna w naszym sklepiku oraz na Allegro. Czynimy też starania, aby była dostępna w szerszej dystrybucji.
Stay tuned!


Zapowiedź książki na stronie wydawcy - tutaj

niedziela, 14 czerwca 2015

Studiujemy w Wielkiej Brytanii



Coraz większa liczba osób zainteresowana jest podjęciem studiów w Wielkiej Brytanii. Nie chodzi tu tylko o studiowanie języka angielskiego, lecz również innych przedmiotów. W tym wpisie chciałbym najpierw zastanowić się nad kwestią czy warto, a następni omówić pokrótce procedurę starania się o miejsce na brytyjskim uniwersytecie.

1. Czy warto studiować w Wielkiej Brytanii?
Najprostsza i jednoznaczna odpowiedź brzmi: tak. Wielka Brytania znajduje się w ścisłej czołówce krajów prowadzących badania naukowe i już sam ten fakt wiele mówi. Oczywiście uniwersytety są lepsze i gorsze, lecz nawet bardzo słaby brytyjski uniwersytet bije na łeb na szyję polską czołówkę, czyli UJ i UW.
Praca ze studentem jest doskonale zorganizowana. Przede wszystkim, nie ma wielkiej liczby zajęć – najczęściej stawiamy się na wykłady, ćwiczenia i laboratoria trzy lub cztery razy w tygodniu. Wykładowcy są doskonale przygotowani, a sam proces nauki jest wspomagany przez dokładne określenie wymogu zaliczeń przedmiotów; wszystko dostajemy na początku semestru ślicznie rozpisane i wystarczy trzymać się wymagań. Nie będzie tak jak polskim uniwersytecie, gdzie wykładowcy biorą wymagania z sufitu, a panie z dziekanatu… Może zostawmy ten temat. Każdy wie, kim jest przysłowiowa “pani z dziekanatu”.
Dyplomy brytyjskie mają dużą wartość na rynku pracy – po prostu nie musimy udawać, że jesteśmy fachowcem w swojej dziedzinie. I nikt nie zapyta nas, czy faktycznie znamy angielski ;)

2. Jak się zabrać za przygotowania do studiów?
Przede wszystkim musisz jak najszybciej określić CO chcesz studiować. Sprecyzuj więc, czy ma to być Materiałoznawstwo czy może Hotelarstwo. Ten wybór jest bardzo ważny, ponieważ określa, jakie przedmioty maturalne będą ci potrzebne.
Warto porozmawiać szczerze z rodzicami, warto przemyśleć swoje życie i zastanowić się, kim chcemy być. Następnie siadamy przy komputerze i zaczynamy klikać po stronach uczelnianych. Są one przeważnie świetnie zorganizowane i tam znajdzie szczegółowe wymagania na wymarzonym kierunku (który po angielsku nazywa się „course”). Zakładam, że interesują nas studia licencjackie albo inżynierskie.
Kiedy już mamy określony kierunek, warto zastanowić się, jaka strategia wyboru MIEJSCA będzie dla nas odpowiednia. Tu możliwości jest kilka:
a) mamy w Wielkiej Brytanii rodzinę albo znajomych, którzy zgodzą się nas „przytulić” na 3-4 lata – możemy się wtedy zdecydować na uniwerytet w tym mieście, a to będzie oznaczać ogromną oszczędność na zakwaterowaniu,
b) chcemy studiować na konkretnym uniwersytecie, gdyż to tam są nasze wymarzone studia – dobrze, to też rozsądna strategia,
c) bierzemy pod uwagę czesne i tu robi się ciekawie – pamiętajmy, że studia w Anglii są dość drogie (ok. 9000 funtów za rok czesnego), natomiast niedawno Szkocja znacząco obniżyła czesne dla Szkotów oraz – uwaga! – dla osób z Unii Europejskiej, czyli dla Polaków też (1820 funtów). Przykład tutaj: Edinburgh University – Accounting http://www.ed.ac.uk/studying/undergraduate/fees?programme_code=UTACCFIMAH

3. Który uniwersytet jest dobry?
Poniekąd na to pytanie udzieliłem już odpowiedzi powyżej – każdy będzie lepszy od polskiego. Jednak między samymi uniwersytetami brytyjskimi różnice są spore. Możemy więc:
a) kierować się opinią znajomych, którzy już w Wielkiej Brytanii studiują – wiemy w co się pakujemy, gdyż opieramy się na informacjach z pierwszej ręki,
b) poszukać naszego uniwersytetu na jakiejś liście rankingowej – jednym z wiarygodnych rankingów jest ranking Times Higher Education. Więcej informacji pod tym linkiem https://www.timeshighereducation.co.uk/world-university-rankings/,
c) kierować się… wymaganiami podanymi na stronie kierunku, który chcemy studiować.

4. Jakie wymagania trzeba spełnić, by studiować w Wielkiej Brytanii?
Aby studiować w Wielkiej Brytanii, powinniśmy być rezydentem któregoś z krajów Unii Europejskiej. Osoba posiadająca obywatelstwo polskie ma więc prawo studiować w WB. Kolejny wymóg, jaki musimy spełnić, to zdanie matury. I tu zaczyna się robić ciekawie…
Pamiętajmy, że to uniwersytet określa, jakie przedmioty mamy zdawać. Przykładowo, aby studiować Petroleum Engineering (4 Years) [MEng] na Manchester University, musimy zdać trzy przedmioty na poziomie rozszerzonym, a w tym obowiązkowo matematykę oraz jeszcze jakiś przedmiot z grupy „science” (biologia, chemia lub fizyka). Trzeci przedmiot wybieramy dowolnie; może to być angielski. Strona tego kierunku tutaj: http://www.manchester.ac.uk/study/undergraduate/courses/2016/06140/petroleum-engineering-4-years-meng/entry-requirements/
Jeśli zerknąłeś na stronę podaną powyżej, zobaczyłeś trzy magiczne literki – tutaj są to AAA. Każda literka oznacza jeden przedmiot tzw. A-levels, co odpowiada polskiej maturze rozszerzonej. A to ocena bardzo dobry, niżej są B i C. Najlepsze uniwersytety wymagają zdania egzaminów końcowych na A*, co czyta się „a star”. Jak łatwo zauważyć wymagania AAA to więcej niż ABB, natomiast wymagania na poziomie BBC są już dość niskie.
Lecz jak to ma się do polskiej matury? Otóż każdy uniwersytet z osobna określa, w jaki sposób przelicza oceny brytyjskie na polskie procenty. Jeden uniwersytet może uznać, że A to 90%, a inny „wyceni” A na 92%. Do tych informacji jest bardzo trudno się dokopać na stronach uniwersyteckich, ale niektóre instytucje podają takie informacje. Przykładowo wymagania dla polskich kandydatów na Edinburgh University prezentują się tak: http://www.ed.ac.uk/studying/international/country/europe-russia/poland/matura.

5. Jak to jest NAPRAWDĘ z wymaganiami brytyjskich uniwersytetów?
Część z was zatarła już pewnie rączki z radości pomyślała sobie: „Super, zdaję trzy przedmioty rozszerzone, jakoś nastukam te 80-85% i jestem przyjęty”. Oj, naiwni, naiwni…
Jeśli uniwersytet zdecyduje się rozpatrzyć wasze podanie i nada mu statusu „Rejected” (odrzucone), wówczas wystosuje tzw. ofertę (offer). Oferta może być bezwarunkowa lub warunkowa (conditional offer). Ponieważ jesteś licealistą i jeszcze nie zdawałeś matury, możesz liczyć co najwyżej na „conditional offer”. W tej ofercie uniwersytet określi JAK WYSOKO masz zdać maturę i będzie to podane w procentach. Przykładowo, jedna z moich tegorocznych uczennic starała się o przyjęcie na The University of Glasgow, a ten zażyczył sobie zdania trzech przedmiotów rozszerzonych na min. 90% (!) oraz… zdania KAŻDEGO z pozostałych przedmiotów wybranych na maturze na nie mniej niż 80%.
Jak widać, brytyjski uniwersytet dba o równomierny poziom kandydata i trzeba się mocno sprężać, aby te warunki spełnić. O naszym przyjęciu bądź nieprzyjęciu decydować też będzie wynik z matury podstawowej. Mało tego, niektóre uniwersytety rezerwują sobie prawo wglądu w wyniki z egzaminu gimnazjalnego.

6. Wymagania językowe
Dla kandydatów spoza Wielkiej Brytanii uniwersytety stawiają dodatkowo wymagania językowe. Jeśli więc nie chodziliśmy do anglojęzycznej szkoły średniej, wówczas musimy udowodnić znajomość języka angielskiego. Najprościej przystąpić do egzaminu IELTS, Academic Module. UWAGA! Matura z angielskiego NIE zwalnia z przystąpienia do IELTS.
Egzamin IELTS różni się tym od innych egzaminów językowych, że jest taki sam dla wszystkich. Jest on jakby miarką, którą przykłada się do każdego kandydata, by sprawdzić, jaka jest jego znajomość języka. IELTS składa się z czterech części: Reading, Listening, Writing i Speaking. Każda część oceniana jest osobno na skali od 0 do 9, a następnie wynik jest przeliczany na wynik łączny. Uniwersytety najczęściej życzą sobie IELTS na poziomie 6.5 do 7.5, z zastrzeżeniem, że żadna z części nie może być zdana niżej niż np. 6.0. Dokładniej przyjrzymy się IELTS w inny wpisie, ale poniżej dwie dość ważne uwagi.
Najtrudniejszą częścią IELTS jest Writing. Na dwa wypracowania jest tylko 60 minut i trzeba się naprawdę uwijać, by zdążyć. Przede wszystkim nie wolno nam ominąć żadnej części polecenia (za to jesteśmy mocno karani) i musimy posługiwać się płynny, eleganckim angielskim. Reading i Listening są do ogarnięcia bez problemu. Wszyscy przeważnie boją się części Speaking, ale jest ona bardzo prosta i sympatycznie prowadzona. Warto więc zapoznać się z testami i ćwiczyć pisanie pod kątem doświadczonego lektora.
IELTS możemy zdawać wielu miastach w Polsce, a sesje organizowane są bardzo często. Jeśli nie jesteśmy zadowoleni z wyniku, możemy bardzo szybko powtarzać egzamin. Wyniki mamy w ciągu dwóch tygodni i są one ważne tylko dwa lata. Najlepiej zdać IELTS po maturze.

7. Ile potrzeba pieniędzy?
Wiele osób patrzy wyłącznie na czesne na brytyjskich uniwersytetach, stąd rosnące zainteresowanie Szkocją (w końcu 1820 funtów to ok. 10,000 złotych). Niestety, większość z was nie zdaje sobie sprawy z kosztów życia.
Studiując w Wielkiej Brytanii mamy dwie opcje:
a) wynajmujemy sobie gdzieś pokój sami lub
b) korzystamy z akademika przy uniwersytecie.
Zacznę może od tego drugiego. Akademik to wygodne rozwiązanie, ponieważ mamy zagwarantowany jednoosobowy (!) pokój. Na kilka pokoi będzie przypadać łazienka i kuchnia. Pamiętajmy też, że w cenie akademika mieści się całodzienne wyżywienie. A jaka to cena? Zależy od uniwersytety i wynosi od 5 tys. do 8 tys. funtów. Pamiętaj o jednym – opłata za akademik jest wnoszona JEDNORAZOWO Z GÓRY! W pewnych przypadkach można ją rozratować, lecz musimy dysponować poręczycielem, który ma stałą pracę na terenie Wielkiej Brytanii. Jeśli nie dysponujesz kwotą 35-45 tys. złotych, którą jesteś w stanie wyłożyć jednorazowo, zapomnij o akademiku.
Może lepiej znaleźć pokój samemu? Pamiętajmy o dwóch rzeczach: bardzo, naprawdę bardzo ciężko szuka się pokoju przez internet z Polski. Landlord chce zobaczyć osobę, której wynajmie pokój albo dom, a my też wolelibyśmy przecież zobaczyć w jakim stanie jest nasze przyszłe lokum. Wiele osób poszukuje lokali i pokoje rozchodzą się bardzo szybko. Druga sprawa to tzw. „deposit” – i tak za mieszkanie musimy wyłożyć dwukrotność czynszu z góry, czyli pokój będzie nas kosztował kilkaset funtów. Potem płacimy co miesiąc albo co tydzień.

8. Wiem, co chcę studiować, mam kasę i co teraz?
Załóżmy jednak, że zdecydowałeś się na studia w Wielkiej Brytanii oraz masz pewne środki finansowe. Jak wygląda rekrutacja na studia krok po kroku?
Najpierw musimy wytypować 3-5 uniwersytetów według następującego klucza: „dream university” – tutaj bardzo bym się chciał dostać, ale szanse mam niewielkie; „main choice” – tu się raczej dostanę bez problemów; „last resort” – to uniwersytet słaby, na który na pewno się dostaniemy, jeśli powinie nam się noga gdzie indziej. Kierujemy się przy tym wymaganymi ocenami, czyli nasz klucz może wyglądać tak: AAB, BBC, BCC. NIE POPEŁNIAJMY błędu pchania się na uniwersytety na takim samym poziomie, np. 4 razy AAB, gdyż jeśli odwalą nas na jednym, odwalą nas też  najpewniej na pozostałych.
Kolejny krok to rejestracja w systemie UCAS (https://www.ucas.com/ucas/undergraduate/getting-started), który obsługuje wszystkie uniwersytety brytyjskie. Tutaj wprowadzamy nasze dane i wybieramy uniwersytety. Wszystko możemy zrobić samemu, z wyjątkiem jednego etapu, kiedy będzie nam potrzebny nauczyciel z naszej szkoły, gdyż tylko taka osoba może nam zapewnić referencje oraz podać przewidywane oceny („predicted grades”).
Najlepiej nie odkładać rejestracji i założyć konto już we wrześniu w klasie maturalnej. Mamy wtedy cztery miesiące na ogarnięcie wszystkiego, gdyż najpóźniej do 15 stycznia musimy wysłać nasze podanie.
Bardzo ważnym komponentem naszego podania jest tzw. „personal statement”. Musimy w kilkuset słowach, rzecz jasna angielskich (!), przedstawić się i wyjaśnić, dlaczego chcemy studiować dany przedmiot i to jeszcze w Wielkiej Brytanii. Z doświadczenia moich uczniów wiem, że przygotowanie eleganckiego i przekonywującego „personal statement” zabiera dużo czasu. Na stronie UCAS jest ładnie wyjaśnione co w tym wypracowaniu powinno się znajdować. Koncentrujmy się na przebiegu nauki, naszych osiągnięciach, wyjaśnijmy, dlaczego to my powinniśmy zostać przyjęci. Błędy ortograficzne i gramatyczne są niedopuszczalne, tak samo korzystanie z internetowych gotowców. Pamiętajmy, że z wyjątkiem uniwersytetów w Cambridge i Oxfordzie nikt nie organizuje egzaminów wstępnych, więc „personal statement” to jedyna okazja, by przemówić własnym głosem.
Kiedy już wypełniliśmy wszystkie rubryczki, wysyłamy nasze podanie i czekamy…
Czekanie może trwać bardzo krótko, niektóre uniwersytety odpowiadają już z początkiem lutego, a na niektóre trzeba czekać i dwa miesiące. Jeśli dostanie „rejected”, mówimy „trudno”, bo i tak nic nie poradzimy. Jeśli dostaniemy „conditional offer” – podwajamy nasze wysiłki, by zdać maturę jak najwyżej.

9. Co zrobić, kiedy powinie się noga?
Jeśli wszystkie uniwersytety odwalą nasze podanie, nie ma się czym przejmować. W Wielkiej Brytanii istnieje też instytucja college’u, więc może aplikować tam i studiować tzw. HNC (Higher National Certificate) albo HND (Higher National Diploma). Jeśli uda nam się dostać do college’u – a nie jest to drogie i trudne – wówczas może też studiować nasz przedmiot, a po pomyślnym zdaniu egzaminów końcowych… wskakujemy na drugi albo trzeci rok studiów, gdyż koledże mają podpisane umowy z uniwersytetami.


piątek, 5 czerwca 2015

Pakiet na Dzień Dziecka


Z okazji – trochę spóźnionego – Dnia Dziecka mam dla Was aukcje, na której można nabyć pakiet dwóch moich książek: Let's Visit the United States oraz Let's Visit Ireland. Zamiast płacić 150 złotych, pakiet można nabyć w cenie 99,00 złotych. Wysyłka gratis.

Aukcja na Allegro tutaj

Książki można obejrzeć w dziale Download w wydawnictwie Polonsky





piątek, 22 maja 2015

Let’s Visit the United States i inne sprawy wydawnicze



Pora się wytłumaczyć z długiego okresu milczenia na tym blogu. Powody są dość prozaiczne. Najpierw pracowałem nad tłumaczeniem na język angielski monografii z zakresu nauk o zarządzaniu, które trzeba było wykonać z należytą starannością i rzetelnością. Sporo się nauczyłem, a przyswajanie pojęć z zakresu logiki rozmytej okazało się być nie takie straszne jak się początkowo wydawało. Jest to pierwsza książka, jaką w całości tłumaczyłem na język angielski.

Drugim projektem, który pochłaniał praktycznie cały mój wolny czas przez ostatnie trzy miesiące, był podręcznik do kopiowania Let’s Visit the United States. Niestety zatrudniony do napisania tego podręcznika native speaker nie sprawdził się, dlatego wydawnictwo zrezygnowało ze współpracy z nim i musiałem przejąć książkę. Oznaczało to, że do kosza poszły opracowane materiały i trzeba było WSZYSTKO pisać od nowa. Nie udałoby mi się nigdy napisać takiego podręcznika w trzy miesiące, gdyby nie to, że miałem już wcześniej przeżuty temat (tak, mam na myśli podręcznik United States at a Glance, który od ponad dwóch lat leży w WSz PWN i czeka na wydanie). Nie musiałem godzinami zbierać materiałów i przekopywać się przez książki oraz strony internetowe. Pomimo intensywności prac Let’s Visit the United States pisało się bardzo przyjemnie. Duża w tym zasługa moich współpracowników – Karoliny, Marcina, Mateusza i Michała – a także niesamowite wsparcie psychiczne, jakie znalazłem w fejsbukowej grupie Nauczyciele Angielskiego. To prawdziwa przyjemność napotkać tak niesamowitych ludzi zaangażowanych w uczenie angielskiego.



Podręcznik Let’s Visit the United States wykorzystuje kropka w kropkę ten sam układ co mój poprzedni podręcznik Let’s Visit Ireland. Były co prawda przymiarki, by trochę pozmieniać i skorygować ćwiczenia, lecz uznałem, że skoro mnie samego do szału doprowadzają niekonsekwetne serie wydawnicze, nie będziemy wprowadzać zamieszania, tak więc układ i długość ćwiczeń pozostaną takie same. Książka składa się z 15 jednostek, a w każdej z nich znajdziecie tekst poświęcony ciekawemu zagadnieniu oraz tzw. Highlight, czyli drugi tekst, który koncentruje się na konkretnym temacie związnym z głównym zagadnieniem, obudowane różnorodnymi ćwiczeniami na słownictwo, pisanie i mówienie. W książce jest więc 30 tekstów, a wszystkie są nagrane i zamieszczone na płycie CD w formacie audio. Można więc bez problemu wykonywać zadania jako „reading” albo „listening”.

Jeśli chcecie się zapoznać z podręcznikiem, pod tym linkiem znajduje się Sample Unit:

Książka już poszła do druku a CD „siem tłoczy”, więc z końcem przyszłego tygodnia rozpoczniemy sprzedaż ze strony wydawnictwa oraz przez Allegro. Let’s Visit the United States będzie też dostępny w Bibliotece Anglisty prowadzonej przez Egis Sp. z o.o. Wydawca zapowiada fajne promocje i na pewno będę Was o nich informował.


Obecnie pracujemy nad kolejną pozycją z serii Let’s Visit…, a będzie to Let’s Visit Scotland. Przygotowuje ją dla nas Pani Katarzyna Kłosińska z Uniwersytetu Warszawskiego. Pod tym linkiem znajduje się Sample Unit:

Wydawnictwo Nowa Era opublikowało już podręcznik Teenglish, którego jestem współautorem. Pracowałem nad pierwszą częścią tego podręcznika, przygotowując ćwiczenia powtórkowe, które po wprowadzeniu wymogu wieloletności zostały przełożone do zeszytu ćwiczeń. Książka obecnie przechodzi ministerialne procedury, by uzyskać tzw. numer dopuszczenia.





Najbliższe miesiące zapowiadają się bardzo pracowicie. Kończę projekt wydawniczy, który przygotowywałem ze swoimi studentami translatoryki z Wyższej Szkoły Zarządzania Ochroną Pracy. Na razie nie zdradzę bliższych szczegółów, powiem tylko, że jest to dzieło pionierskie w Polsce.

Oczywiście musi powstać Companion do podręcznika Let’s Visit the United States, więc to zadanie dla mojej ekipy na czerwiec i lipiec. Ja zaś zabieram się kolejną książkę, napisanie której marzyło mi się od kilku lat. Na razie powiem, że będzie to podręcznik adresowany do licealistów… I nie, nie będzie to książka do kopiowania. Wakacje zapowiadają się bardzo pracowicie, gdyż chciałbym, aby ta książka ukazała się w styczniu 2016 roku, a będzie mieć objętość dwa razy większą niż podręczniki do kopiowania.

wtorek, 10 marca 2015

O podręcznikach wieloletnich



1. Wprowadzenie
W tym roku kalendarzowym będzie miało miejsce wdrożenie właściwego etapu operacji „podręcznik wieloletni”. Uczniowie klasy IV szkoły podstawowej, klasy I gimnazjum oraz klasy I szkoły ponadgimnazjalnej po raz pierwszy zetkną się z książkami które zgodnie ze zmianą wprowadzoną w ustawie o systemie oświaty będą wykorzystywane przez trzy lata. Uczniowie szkoły podstawowej oraz gimnazjum otrzymają podręczniki „darmowe”.

2. O co chodzi?
Od wielu lat rodzice narzekali, że podręczniki szkolne kosztuja majątek. O ile wydatek rzędu 300-400 złotych w szkole podstawowej jest jeszcze do przełknięcia, rodzice gimnazjalistów muszą liczyć się z wydatkiem kilkuset złotych. Sprawa przestaje być zabawna, jeśli mamy dwójkę czy trójkę dzieci, gdyż jednorazowo trzeba wyłożyć ponad tysiąc złotych. W swojej dobrotliwości rząd postanowił ulżyć ciężkiej doli obywateli – a przy okazji zapunktować sobie u nich w roku wyborczym – i znowelizował ustawę o systemie oświaty, skupiając się głównie na podręcznikach. Uczeń ma otrzymać darmowy zestaw podręczników, a ustawodawca przewidział nawet coroczną kwotę na zakup materiałów ćwiczeniowych.
Wyjaśnijmy od razu – te podręczniki NIE są darmowe. Przygotowanie książki, jej druk i dystrybucja kosztują (i to niemało), więc ktoś musi wydawcom za to zapłacić. W budżecie zostały zarezerwowane na to środki – w 2015 roku jest to kwota 290 mln złotych, która urośnie do 529 mln złotych w roku 2021. Ponieważ rząd nie posiada własnych pieniędzy, na wieloletnie podręczniki zrzucimy się wszyscy w postaci podatków.

3. Jak wygląda podręcznik wieloletni?
Nowelizacja ustawy o systemie oświaty wprowadziła dość ważna zmianę. Do tej pory podręcznik szkolny musiał posiadać tzw. numer dopuszczenia (musiał zostać sprawdzony i zatwierdzony do użytku szkolnego przez zespół ekspertów ministerialnych). Numer dopuszczenia obejmował wszystkie komponenty podręcznika, w tym zeszyty ćwiczeń. Również repetytoria, które tak chętnie wykorzystywano w gimnazjach i liceach, musiały posiadać numery dopuszczenia. Po nowelizacji ustawy jedynie sam podręcznik wieloletni będzie musiał posiadać taki numer, a w wszystkie inne materiały będą zwolnione z tego wymogu. Ministerstwo, które wcześniej przydzieliło sobie prawo kontrolowania wszelkich treści podręcznikowych, o dziwo teraz z tego prawa zrezygnowało.
Podręcznik wieloletni z założenia ma służyć trzem kolejnym rocznikom uczniów. W przypadku podręczników do nauki języka angielskiego – bo przecież takie interesują nas na tym blogu najbardziej – oznacza to w praktyce jedną bardzo ważną rzecz: zakaz pisania w książce. Uczniowi nie będzie wolno wypełniać zadań ani dopisywać sobie znaczeń słówek, czy notować na marginesie objaśnień nauczyciela. Książka ma być przekazana kolejnemu rocznikowi w stanie dziewiczym, a za wszelkie uszkodzenia rodzice będą ponosili sankcje.
I podręczniki faktycznie zmieniają swoją postać. Ze stron wydawnictw językowych można już pobrać przykładowe jednostki podręczników wieloletnich. Zmianie uległy wszystkie ćwiczenia polegające na zaznaczaniu właściwych wyrazów czy wpisywaniu brakujących elementów. Uczeń ma udzielić odpowiedzi w zeszycie.

4. Czy zmieni się sposób pracy z uczniem?
Zakładając, że nauczyciel zdecyduje się na pracę z podręcznikiem wieloletnim (nie jest to takie oczywiste, gdyż zmieniona ustawa dopuszcza również inne metody pracy), możemy zakładać, że w szkołach zostaną wprowadzone zeszyty przedmiotowe. Uczeń będzie musiał prowadzić przez cały rok zeszyt, w którym znajdą się notatki i odpowiedzi do ćwiczeń z podręcznika wieloletniego. O ile jestem sobie w stanie wyobrazić prowadzenie zeszytów w szkole podstawowej, mam spore wątpliwości, czy uda się wyegzekwować to u gimnazjalistów. Bierny opór uczniowskiej materii potrafi być ogromny, a zeszyt zawsze może „siem zgubić” czy zniknąć w magiczny sposób.
Przyjmijmy jednak wariant optymistyczny – nauczyciel wprowadza zeszyt do języka angielskiego i udaje mu się to przeprowadzić. I co teraz? Kazać uczniom notować same odpowiedzi? Zeszyt zacznie przypominać klucz do podręcznika. Cóż uczniowi dadzą same słówka, czy fragmenty zdań, albo odpowiedzi bez pytań? Nauczyciel może więc kazać uczniom przepisywać całe zdania, czy wręcz całe ćwiczenia. Będzie to miało dwojakie skutki: po pierwsze, część uczniów będzie protestować czynnie i biernie, gdyż w obecnych czasach napisanie kilkunastu zdań przerasta możliwości przeciętnego ucznia; po drugie, nawet jeśli nauczycielowi uda się zagonić uczniów do przepisywania ćwiczeń, oznaczać to będzie spowolnienie tempa pracy w czasie lekcji. No i w ten sposób zafundowaliśmy sobie konflikt interesów. Na czym on polega?
Obecnie nauczyciele często realizują podręcznik przez półtora roku. Powszechne są praktyki przerabiania dwóch części podręcznika przez dwa lata, lub praca z podręcznikiem przez kilkanaście miesięcy, a następnie przerzucenie się na repetytorium gimnazjalne. Po wprowadzeniu podręcznika wieloletniego zniknie taka możliwość pracy, gdyż urzędnicy założyli, że wszystkie dzieci są identyczne i podręcznik ma być przerobiony w rok. Wszystko jest zgodne z ich logiką, gdyż podręcznik ma być przekazany uczniom z kolejnego rocznika. Nauczyciele stracą więc możliwość elastycznej pracy z książką, natomiast samo tempo prowadzenia lekcji może ulec spowolnieniu. Czyli klasyczny pat: książkę, którą dotychczas przerabiałem w półtora roku mam obecnie przerobić w rok pracując wolniej.
Pewnie niektórzy czytelnicy już wyczuwają instynktownie rozwiązanie tego problemu – uczeń zostanie poproszony o przepisanie ćwiczeń w domu. Na lekcji zadania zostaną rozwiązane ustnie, być może nauczyciel podyktuje krótką notatkę, jednak w imię oszczędności czasu zeszyt trzeba będzie prowadzić w domu.

5. Podręcznik wieloletni a rodzice
Nowelizacja ustawy o systemie oświaty wprowadziła tzw. dotację celową przyznawaną na wyposażenie szkół w podręczniki lub materiały edukacyjne. Przykładowo, w klasach IV-VI jest to kwota 140 złotych na podręczniki na ucznia oraz 25 złotych rocznie na materiały ćwiczeniowe (rocznie na jednego ucznia). Szkoła, kupując podręczniki, nie może przekroczyć tej kwoty. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w ustawie znalazło się kilka prawdziwie szatańskich zapisów.
W przypadku uszkodzenia, zniszczenia lub niezwrócenia podręcznika lub materiału edukacyjnego, szkoła może żądać od rodziców ucznia zwrotu kosztu tegoż. I teraz ciśnie się na usta pytanie: co to jest „uszkodzenie podręcznika”? Narysowanie jednej kreski? Odruchowe wypełnienie ćwiczenia? Uszkodzenie okładki? Książki mają to do siebie, że noszone do szkoły zużywają się. Dowcipni koledzy mogą książkę porysować lub podrzeć. I co wtedy? Obawiam się, że szkoły mogą–  i będą – żądać zwrotu kosztów. Za „darmowy” podręcznik trzeba będzie płacić po raz drugi, tym razem z własnej kieszeni.
Niektórzy rodzice wykażą się zapobiegliwością: skoro uszkodzenie podręcznika wieloletniego będzie skutkować zwrotem kosztów, może lepiej zabezpieczyć się i kupić dziecku drugi egzemplarz książki, w której będzie mogło sobie pisać. Podręcznik wydany przez szkołę odkładamy wtedy na półkę i na koniec roku szkolnego oddajemy go w stanie praktycznie dziewiczym. I tu mamy zarzewie kolejnego konfliktu, gdyż nauczyciel może sobie nie życzyć pisania po książkach, natomiast argument „Ale to mój prywatny egzemplarz” spotka się z kontrą „I tak masz przepisać ćwiczenie do zeszytu”. Widać, że wiele będzie zależało od polityki danej szkoły, czy wręcz danego nauczyciela.

6. A kto za to płaci?
Kolejnym szatańskim zapisem, jaki znalazł miejsce w nowelizacji ustawy o systemie oświaty, jest zmiana wprowadzona w art. 22 ac.1. Cytuję w pełnym brzmieniu (podkreślenie moje):

Uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów mają prawo do bezpłatnego dostępu do podręczników, materiałów edukacyjnych lub materiałów ćwiczeniowych, przeznaczonych do obowiązkowych zajęć edukacyjnych z zakresu kształcenia ogólnego, określonych w ramowych planach nauczania ustalonych dla tych szkół.

Zapis ten, to nic innego jak szach-mat zarówno dla szkoły, jak i rodziców. Z jednej strony uczniowie „mają prawo do bezpłatnego dostępu”, lecz przecież nie oznacza to obowiązku (!) zapewnienia dowolnych podręczników oraz materiałów edukacyjnych i ćwiczeniowych przez szkołę. Z punktu widzenia nauczyciela, to ogromny kłopot, ponieważ nie wolno mu ani prosić rodziców o zakup materiałów, ani nawet go sugerować. A skąd szkoła ma wziąć środki finansowe przekraczające kwotę dotacji? Do tej pory mieliśmy system, który zgrzytał i świstał, lecz pozwalał na zakup ćwiczeń lub przeprowadzenie zrzutki na papier do ksero.

7. Kto będzie wybierał podręcznik wieloletni?
Ustawa stanowi, że zespół nauczycieli prowadzących nauczanie na danym szczeblu edukacyjnym ma wskazać „jeden podręcznik do zajęć z zakresu danego języka obcego nowożytnego”. Mniejsza z tym, że szlag trafia dotychczasową autonomię nauczyciela w kwestii wyboru książki, z której ma nauczać. Sprawy będą się miały jeszcze gorzej. To nie angliści będą wybierać podręcznik do angielskiego.
Kwota, jaką dyrektor szkoły może przeznaczyć na jednego ucznia to 140 złotych w klasach IV-VI oraz 250 złotych w gimnazjum. Z tej kwoty 1% ma stanowić koszt obsługi, więc tak naprawdę będzie to 138,60 zł oraz 247,50 zł. Biorąc pod uwagę różnorodność podręczników publikowanych przez multum wydawnictw, konia z rzędem temu, komu uda się ulepić szkolny zestaw podręczników zadowalający wszystkich nauczycieli (szczególnie w dużych szkołach). Ponieważ wydawnictwa lubią podsuwać gotowe rozwiązania, stanie to, co miało miejsce w zeszłym roku: wydawcy zaoferują pakiety dla klas IV-VI w cenie 138,60, a dla gimnazjów – za 247,50 zł. Dyrektorowi szkoły będzie o wiele prościej „przyklepać” jeden kompletny pakiet dla szkoły niż przebijać się przez różnorodne oferty, próbując zadowolić polonistów, matematyków, anglistów i nauczycieli pozostałych przedmiotów. A co lepsze, ustawa jest w tym względzie wyjątkowo jednoznaczna. Tak, zespoły nauczycieli zgłaszają propozycje podręczników. Tak, rada rodziców musi udzielić swojej opinii. Lecz to dyrektor zatwierdza „zestaw podręczników lub materiałów edukacyjnych obowiązujący we wszystkich oddziałach danej klasy przez co najmniej trzy lata szkolne”. Mało tego, to dyrektor  posiada głos decydujący.
Ciekawi mnie też kwestia wyboru podręcznika wieloletniego w szkołach prowadzących nauczanie na różnych poziomach. Niektóre szkoły dzielą uczniów na grupy ze względu na poziom zaawansowania, lecz kto jest w stanie przewidzieć trzy lata naprzód, jacy uczniowie trafią do naszego gimnazjum?

8. Czym to się skończy?
Najbliższy rok szkolny 2015/2016 będzie czasem wielkiego chaosu. Szkoły będą po raz pierwszy przechodziły przez procedurę szkolnego zestawu podręczników, więc okaże się, czy dyrekcje idą na łatwiznę i sięgają po pakiety, nie licząc się przy tym ze zdaniem nauczycieli, czy może będzie jednak miejsce na pewne manewry i dobranie odpowiedniego podręcznika do języka angielskiego.
Od września nauczyciele będą wypracowywać nowe metody pracy. Wielu anglistów ma już świadomość, że trzeba będzie zmienić podejście i obecnie zastanawia się, co robić: wybrać inny podręcznik? pracować tylko na materiałach edukacyjnych i ćwiczeniowych? a może pracować bez podręcznika? Ustawa dopuszcza te możliwości, gdyż jedynym obowiązkiem jest zrealizowanie podstawy programowej. W szkolnictwie wypracowanie nowych metod pracy trwa kilka lat, gdyż jest to proces polegający na bezustannym dopasowywaniu się do ucznia i dostrajaniu do warunków narzuconych przez przepisy. Wielu nauczycieli odkryje, że tempo pracy z klasą spada, więc będzie eksperymentować z nowymi metodami. Czy będzie to oznaczało „przekopywanie” na dom mechanicznych czynności jak osławione „write in your notebook”?