wtorek, 16 kwietnia 2013

Czy angielski to jeszcze język obcy?


Dziwnym nie jest, że lubię rozmawiać ze swoimi studentami i uczniami na najdziksze tematy. Przeważnie nasze dyskusje kręcą się  wokół spraw związanych z lingwistyką i edukacją, a od kilku miesięcy ustawicznie przewija się temat: jakie języki obce należy znać. Większość studentów popiera stanowisko głoszące, że jak najwięcej. Ja się z nimi nie zgadzam i twierdzę, że wystarczy znać tylko pięć: angielski, angielski, angielski, angielski oraz, rzecz jasna, angielski. Oczywiście jest to z mojej strony przede wszystkim prowokacja, która ma podnieść temperaturę dyskusji i zmusić rozmówców do używania szarych komórek (choć znalazłoby się wiele argumentów za taką tezą), i taki też status wrzuciłem dzisiaj na swojego fejsbukowego fanpejdża. Kliknąłem enter, share'owałem odruchowo na swojego walla, a potem przeczytałam to, co napisałem i dostrzegłem paradoks wpisu. „There are five foreign languages worth knowing: English, English, English, English, and... English.” Czy dostrzegacie, jaki to paradoks?

Nie od dziś wiadomo, że słowo pisane jest czymś innym niż myśl. Po zapisaniu pewne rzeczy stają się lepiej widoczne, czy wręcz oczywiste. Kiedy omiotłem wzrokiem swój status, natychmiast wyrwało się z niego słowo „foreign”. Czy język angielski jest dla nas jeszcze taki „zagraniczny”? Czy faktycznie jest taki „obcy”? Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie, musimy cofnąć się w czasie.

Na początku lat 90-tych XX wieku, zaledwie 20 lat temu, język angielski był dla nas instrumentem obcym. Sam ledwo go znając uczyłem tego języka na zasadzie „wiódł ślepy kulawego”, a właściwie wszyscy moi uczniowie (zarówno ci zupełnie młodzi, jak i ci starsi) byli „absolutnymi początkującymi”. Angielski dopiero zaczynał wlewać się do naszego kraju: w sferze rozrywki dokonywało się to przez gry, piosenki i filmy, a w sferze edukacyjnej – przez kursy i lekcje. Pojawiły się podręczniki i czasopisma, wreszcie dostępne stały się słowniki (kocham słowniki!). A potem runęły dwie granice, cenowa i cyfrowa. Jeszcze pod koniec XX wieku wyjazd do Wielkiej Brytanii oznaczał ogromny koszt w postaci biletu na samolot bądź autobus. Umasowienie transportu lotniczego dało jednak w rezultacie znaczne obniżenie cen, a masa przemieszczających się transportem kołowym ludzi sprawiła, że opłacalne stało się założenie linii autobusowych kursujących regularnie z Polski do UK. Wymiana „biologiczna” przyśpieszyła znacznie.

Było to jednak niczym wobec rewolucji cyfrowej. Pod polskie strzechy trafił internet, najpierw w postaci „wdzwanianej”, która masakrowała budżet domowy, gdyż płaciło się horrendalne stawki za impulsy, a potem łącz opartych na sieciach kablowych i różnych wariantach Neostrady. I od tej chwili poleciało. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nieograniczony dostęp do anglojęzycznych stron stał się faktem. Miało to swoje jaśniejsze strony jak dostęp do różnych darmowych serwisów, lecz angielski wsączał się też w nasze życie dzięki książkom i nagraniom ściąganym z „torrentów” czy „ruskich serwerów”. A jak się sprawy mają z grami i filmami, to już Czytelnicy sami dobrze wiedzą. Wymiana informacji przyśpieszyła zgoła nieprawdopodobnie.

I gdzieś po drodze miała miejsce wielka zmiana. Angielski, który był dotychczas językiem obcym, stał się niepostrzeżenie językiem swojskim. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że angielski spowszedniał, czy stał się zwierzęciem oswojonym. Angielski zaczął być po prostu NASZYM językiem. Coraz więcej osób – w tym i ja – funkcjonuje na codzień w specyficznym polsko-angielskim koktajlu językowym. Zajęcia? Prowadzę swobodnie po angielsku. Internet? Czytam i wypowiadam się swobodnie po angielsku. Lektury? W większości czytane swobodnie książki angielskie. Filmy? Wyłączam napisy i lektora – oglądam swobodnie po angielsku. Bywają takie tygodnie, że sam już nie jestem w stanie określić, w jakim języku myślę. To zresztą przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Czytelnik może opluć teraz monitor i klawiaturę ze śmiechu, wykrzykując: „Ale ty jesteś pro! Nic dziwnego, że tak masz”. Jednak coraz więcej osób z mojego otoczenia zaczyna się posługiwać angielskim na codzień. Lekarze odkryli, że jedyna w miarę aktualna literatura poświęcona zagadnieniom medycznym ukazuje się wyłącznie po angielsku. Kadra kierownicza coraz częściej pracuje w anglojęzycznym otoczeniu. Na lekcjach trafiają się co prawda nadal „anglistyczne dziewice”, lecz systematycznie rośnie odsetek osób zainteresowanych poziomami od FCE wzwyż, które chcą po prostu porozmawiać po angielsku. W naszym kraju parcie na zdobywanie wiedzy z angielskiego było ogromne i teraz to podejście zaczyna procentować; stajemy się dwujęzyczni. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale trend jest wyraźny.

Bilingwalizm powiększającej się grupy Polaków stał się faktem, ale jest on powiązany z drugim zjawiskiem. Język angielski odrywa się od konkretnych krajów i staje się obecnie dobrem wspólnym; na naszych oczach rodzi się Global English, który wykorzystywany jest przez „non-native speakers” przede wszystkim do wyrażania siebie i do komunikacji między sobą, a nie z Anglikami, Amerykanami czy Australijczykami. Tak więc język, który wlał się do naszego kraju i przemodelował nam połączenia neuronowe, zaczyna być teraz zawłaszczany i kształtowany przez NAS. Jak więc można mówić, że angielski jest „foreign”?! Skoro wypowiadam się po angielsku, skoro tworzę w tym języku, skoro jestem w stanie wpływać na niego bawiąc się jego składnią i leksyką, mogę chyba powiedzieć, że jest to już MÓJ język? I od kilku miesięcy tak właśnie angielski postrzegam. English is not foreign any more.

A na koniec spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: ile właściwie języków obcych należy znać? Przynajmniej sześć: angielski, hiszpański, rosyjski, niemiecki, arabski i chiński. Hiszpański jest językiem globalnym, używanym w wielu krajach. Znając hiszpański, można z łatwością opanować włoski czy portugalski. Chiński to oczywista oczywistość – najbliższe dekady będą gospodarczo należały do Chińczyków, więc warto zapoznać się z językiem nowej klasy posiadaczy. Chińczycy już wyszli poza swój kraj, moszczą się teraz w Afryce, zasiedlają stopniowo USA i Kanadę, a za kilka lat trafią nawet do Polski (Are you ready for your new Chinese bosses?). Rosyjski warto poznać choćby ze względu na odmienność alfabetu i niesamowitą melodykę, a znajomość niemieckiego przyda się w naszym rejonie. Arabski to język narodów, które zaczynają mieć coraz więcej do powiedzenia, więc również warto się go nauczyć, by z pierwszej ręki czerpać informację o tym, co do nas i o nas mówią.

YEA says: Know your Polish. Know your English. And learn five foreign languages: Russian, German, Spanish, Chinese and Arabic.