piątek, 6 sierpnia 2010

Puby

Reality is an illusion that occurs due to lack of alcohol (wyryte na belce w pubie The Boot, Bracknell)


Rzeczą, która podoba mi się najbardziej w angielskich pubach jest luz. Obsługa jest przeważnie spokojna i nienachalna, klienci nie deptają się przy kontuarze, ludzie są względem siebie neutralnie uprzejmi. Współczesny pub to miejsce, gdzie może przyjść każdy, nawet matka z dzieckiem. Nie zawsze jednak bywa w pubie spokojnie – właśnie w Anglii byłem świadkiem knajpianego mordobicia. Ot, trzech panów poszarpało się przy automatach do gry, jeden wylądował na podłodze, obsługa nawet nie wychyliła się zza baru. Po prostu lokalny folklor zaznaczył swoją obecność...

Przybysza z Polski mogą zadziwić różne pubowe fakty i zwyczaje. Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że w naszym kraju królują lokalne marki piwa, tj. Tyskie i Żywiec. W Anglii zobaczymy wszędzie znaki australijskiego Fostersa i belgijskiej Stelli Artois. Picie tych masowo produkowanych lagerów zdecydowanie odradzam, gdyż to licencyjne "podróby" w rodzaju Heinekena rozlewanego w Polsce. Na szczęście sytuację ratuje sztandarowy produkt irlandzki, czyli Guinness typu "draught" (lany). Piwo to ma przeważnie w pubie swój osobny "kij", a procedura lania go do szklanki ma sześć etapów: barman winien chwycić szklankę opierając palec wskazujący w połowie jej wysokości, szklankę następnie nachylamy pod kątem 45° i wlewamy piwo, powoli prostując szklankę. Kiedy piwo sięgnie górnej krawędzi szklanki, barman odstawia szklankę i pozwala, aby piwo osiadło. Tworzy się wtedy pianka o kremowej konsystencji ("creamy head"). Kiedy piwo osiadło, barman dolewa kolejną porcję, lecz tym razem odpycha wajchę od siebie. Klient dostaje swoją pintę piwa i powinien ją wypić w odpowiedni sposób – szklankę należy podnieść wysoko, a następnie – by użyć słów głównego piwowara browaru Guinness – "zrywamy pieczęć" ("break the seal"), czyli wypijamy pierwszy łyk, pozwalając by pod nosem osiadła nam biała pianka. Pamiętajmy ten rytuał: (1) the glass, (2) the 45-degree angle, (3) the pour, (4) the purge and settle, (5) the top-up, (6) the presentation and savour. Pamiętajmy też, że Guinness to zwykle najdroższe lane piwo w pubie...

Samo nalewanie piwa w Anglii różni się znacznie od tego, do czego przywykliśmy w Polsce. Naszym zwyczajem jest lanie piwa "do kreski". Angielski barmana przeważnie zignoruje wszelkie oznaczenia na szklance i naleje nam ukochanego napoju bardzo hojnie, aż się będzie wylewał i ściekał po szklance. Wytarciem szklanki barman już nie będzie sobie najczęściej głowy zawracał, więc musimy ją zanieść do naszego stolika ostrożnie w wyciągniętej ręcej. Sytuacja się komplikuje, kiedy mamy kilka szklanek w ręce, a kilka już spożyliśmy... Może to jest przyczyna, dla której większości klientów przychodzi do pubu ubranych niedbale? Ciekawym obyczajem jest też niedopijanie piwa do końca. Miejscowi przeważnie zostawiają centymetr albo pół napoju na dnie szklanki i zamawiają kolejną pintę.

W pubie można kupić nie tylko piwo. Przeważnie jedna wajcha przy barze służy do nalewania cydru ("cider"), który jest niczym innym jak przefermentowanym sokiem jabłkowym. Bardzo popularny w pubach jest "Strongbow". Cydr idealnie pasuje do klimatu angielskiego, gdyż świetnie gasi pragnienie. W pubie można też spróbować "shandy", czyli piwa mieszanego z napojem gazowanym, np. Sprite'em. Zamawiając shandy wybieramy rodzaj piwa, barman nalewa pół szklanki, a następnie dopełnia ją używając węża z końcówką podobną do wylewki prysznicowej. Shandy bardzo dobrze gasi pragnienie i, rzecz oczywista, ma niską zawartość alkoholu. Ponieważ puby starają się dogodzić wszelkim gustom, dostaniemy też tradycyjne, butelkowane ale, piwa importowane (tak, można kupić polskie!), jak również wino białe i czerwone. Polecam spróbować szkockie piwo "Innis & Gunn", które leżakuje w dębowych beczkach. Smak naprawdę niesamowity! Niestety, to co wypijemy, później musimy wysikać, a wizyta w toalecie może przyprawić o zgrzyt zębów: panowie mają do dyspozycji śmierdzącą ściankę i wspólne sikanie... I tak było we wszystkich pubach, które do tej pory odwiedziłem.

Pub to miejsce, gdzie możemy względnie tanio zjeść. "Względnie tanio" oznacza to, że danie będzie kosztować mniej niż 10 funtów. W typowym menu znajdziemy hamburery różnych rozmiarów i kanapki, a także brytyjskie klasyki w rodzaju "fish'n'chips", czy "bangers and mash". Jedzenie w pubie bardzo często przyrządzane jest z mrożonek, ale konia z rzędem temu, kto się na tym pozna. Zazwyczaj zamawiamy jedzenie przy barze, a następnie obsługa przynosi nam je do stolika. Pierwsze zderzenie YEA z tym systemem wyglądało tak, że na pytanie "Which number?" YEA zrobił wielkie oczy... Chodziło oczywiście o numer stolika, do którego miała trafić zamawiana potrawa. Od tego czasu YEA wie, że przed podejściem do baru trzeba zerknąć na blaszkę przymocowaną do blatu. Pamiętajmy też, że frytki jemy z... octem. Wydawać się to może szokujące, ale w takiej kombinacji smakują całkiem nieźle.

Na koniec o jeszcze dwóch ciekawych zwyczajach. W pubach należy zachować spokój, kiedy nagle rozlegnie się straszliwy brzęk. To po prostu personel tłucze szklanki, które są ubite. Wychodzą takie szklanki ze zmywarki do naczyń, a barman wyciera i niepełnosprawnymi pizga do pojemnika. Szczęka mi opadła w zachwycie, kiedy to pierwszy raz zobaczyłem i nie ukrywam, że chętnie bym zastąpił w takiej chwili barmana. Zapłaciłbym nawet, byle tylko wytłuc bezkarnie kilka szklanek! A jeśli już o płacenie chodzi, pamiętajmy, że w pubie raczej nie dajemy napiwków, choć zdarzają się osoby, które kupią barmanowi czy barmance piwo. Miły to gest względem obsługi, która najczęściej otrzymuje minimalną stawkę za godzinę pracy.



Więcej na temat lanego Guinnessa tutaj

Szkockie piwo "Innis & Gunn" tutaj

środa, 4 sierpnia 2010

Stacjonarne, niestacjonarne czy po prostu studia?

Jeśli decydujemy się na studiowanie w Polsce, mamy do wyboru jedną z dwóch ścieżek: studia stacjonarne (zwane też "dziennymi") oraz niestacjonarne, czyli dawne zaoczne i wieczorowe. Jedną z podstawowych różnic między tymi formami studiowania jest to, że zgodnie z przepisami uczelnia może zredukować na studiach niestacjonarnych wymiar godzin dydaktycznych do 60% wymiaru godzin przewidzianych dla studiów dziennych. Ponieważ nauka na studiach niestacjonarnych odbywa się najczęściej w formie zjazdów weekendowych, uczelnie masowo korzystają z tej możliwości obniżenia wymiaru godzin. Dzieje się tak, gdyż ważną rolę odgrywają względy lokalowe (gdzieś trzeba tych studentów pomieścić), czasowe (w roku akademickim jest stała liczba sobót i niedziel) oraz kadrowe (mniejsza liczba godzin oznacza mniejszą liczbę nauczycieli akademickich). Z tych oto powodów student niestacjonarny ma najczęściej o 40% godzin zajęć mniej niż student stacjonarny, pobierający naukę na tym samym kierunku.

Ponieważ rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego regulując sprawę standardów kształcenia ustala także minimalną liczbę godzin zajęć, wydaje się oczywiste, że dla tworzącego to rozporządzenie ważne było, że dla wyedukowania studenta niezbędna jest pewna minimalna liczba godzin, kiedy to student zetknie się bezpośrednio z wykładowcą. Dlaczego jednak stworzono podwójny standard, inny dla studiów stacjonarnych, a inny dla niestacjonarnych?

Rozporządzenie MNiSzW zawiera następujące sformułowanie: "Plan studiów i program nauczania realizowany na studiach niestacjonarnych, zapewnia nabycie tej samej wiedzy i uzyskanie tych samych kwalifikacji co na studiach stacjonarnych na tym samym kierunku studiów i poziomie kształcenia". Bądźmy więc konsekwentni – skoro możemy zapewnić studentowi ten sam poziom wiedzy i kwalifikacji przy liczbie godzin zredukowanej o 40%, dlaczego nie zredukujemy liczby godzin studentom dziennym? Efekt kształcenia byłby identyczny, natomiast uzyskalibyśmy sporą korzyść finansową, gdyż zaoszczędzilibyśmy na pensjach nauczycieli akademickich. Te pieniądze można by przeznaczyć na infrastrukturę, badania naukowe albo stypendia dla najzdolniejszych studentów.

Jeśli jednak przyjmiemy, że do wyedukowania absolwenta studiów wyższych na odpowiednim poziomie jest potrzebna właśnie liczba godzin ustalona dla studiów stacjonarnych, natychmiast na usta ciśnie się pytanie: a dlaczegóź to studenci niestacjonarni otrzymują zniżkę? Czym zasłużyli sobie na tak szczególne traktowanie? Czy studenci zaoczni są w jakiś cudowny sposób mądrzejsi czy bardziej podatni na przyswajanie wiedzy? Nie mogę zrozumieć tej niekonswekwencji zawartej w rozporządzeniu.

Tworzenie "podwójnego standardu minimalnych wymagań" jest szkodliwe społecznie. W masowej świadomości studenci niestacjonarni to osoby, które uczą się mniej (co najczęściej jest prawdą), a dzięki temu odbierają gorsze wykształcenie. Prowadzi to do obniżenia rangi dyplomów ukończenia studiów niestacjonarnych, czyli do stworzenia kategorii "absolwentów drugiej jakości" z gorszymi dyplomami. Sytuacja ociera się już o komizm, gdyż studenci niestacjonarni najczęściej ciężko pracują, muszą zapłacić czesne za swoje studia, a na koniec otrzymują dyplom z doczepionym stygmatem społecznym. Czyli mówiąc po naszemu: haruj w pracy w dni powszednie, męcz się na uczelni w weekendy, zapłać za to, a potem i tak pracodawca skrzywi się, boś ty "zaoczny".

Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. YEA uważa, że minimalna liczba godzin dla studiów stacjonarnych i niestacjonarnych powinna być identyczna. Jeśli student "dzienny" ma zrealizować 2000 godzin, tak samo student "zaoczny" ma zrealizować swoje 2000. And no exceptions! Oczywiście takie rozwiązanie będzie niosło ze sobą pewne konsekwencje. Jedną z nich będzie wydłużenie czasu trwania studiów niestacjonarnych, gdyż w roku akademickim jest pewna stała liczba sobót i niedziel, kiedy mogą odbywać się wykłady i ćwiczenia. Oczywiście wydłużenie czasu trwania studiów oznaczać będzie zwiększenie czesnego, być może nawet dwukrotne. Łatwo więc podnieść lament, że to zagrozi naszemu wskaźnikowi skolaryzacji, że spadnie liczba studentów, że to uderzy w najbiedniejszych, którzy muszą godzić studiowanie z pracą. Odpowiem słowami Ronalda Reagana: "So what?".

Studia niestacjonarne podejmujemy najczęściej, kiedy inne obowiązki utrudniają nam lub wręcz uniemożliwiają studiowanie "dzienne". Jest to idealne rozwiązanie dla osób ubogich, których nie stać na wynajęcie mieszkania w mieście akademickim, czy też dla osób wychowujących dzieci. Są też tacy, którzy na pierwszym miejscu stawiają karierę zawodową, natomiast "papierek" jest im potrzebny tylko dla formalnego potwierdzenia kwalifikacji zawodowych. Ważne jest to, że studiowanie godzimy z innymi obowiązkami czy zajęciami. O ile student wybierający stacjonarny tryb kształcenia niejako deklaruje, że nauka jest dla niego najważniejsza, student wybierający "zaoczne" informuje w ten sposób uczelnię, że ma inne zobowiązania. W brytyjskim czy amerykańskim systemie kształcenia przyjmuje się z tego względu bardzo prostą zasadę. Masz pracę albo inne obowiązki? Podejmujesz studia w trybie "part-time"? W takim razie będziesz studiował dwa razy dłużej, gdyż ilość wiedzy, jaką musisz przyswoić, jest taka sama, jakbyś studiował "full-time". Poważna uczelnia brytyjska czy amerykańska nie chce bowiem dopuścić do sytuacji, kiedy jej "produkt", czyli absolwent, będzie występował w dwóch wersjach: lepszej "dziennej" i gorszej "zaocznej". I taką samą zasadą powinno się kierować MNiSzW – absolwenci tego samego kierunku studiów, NIEZALEŻNIE OD TRYBU STUDIÓW, mają spełnić te same wymagania, a do nich należy m.in. zrealizowanie tej samej liczby godzin zajęć. Przy wprowadzeniu tego rozwiązania MNiSzW powinno równocześnie zaprzestać umieszczania na dyplomie ukończenia studiów informacji o trybie studiowania. Skoro studenci spełnili identyczne wymagania i uzyskali tę samą wiedzę i kwalifikację, po co komukolwiek informacja o tym, że jedna osoba studiowała przez lat trzy, a inna – przez lat sześć?


Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie standardów kształcenia dla poszczególnych kierunków oraz poziomów kształcenia, a także trybu tworzenia i warunków, jakie musi spełniać uczelnia, by prowadzić studia międzykierunkowe oraz makrokierunki – tutaj

Zajęcia na Open University pod względem liczby godzin – tutaj