wtorek, 2 sierpnia 2016

Wielka cisza, czyli dlaczego należy zlikwidować gimnazja


Ostatnie dwie dekady to czas kolejnych trzęsień ziemi w edukacji. Wymienię kilka większych z głowy bez dbałości o porządek chronologiczny: wprowadzenie gimnazjów w 1999 roku, zmiany podstawy programowej, zastąpienie egzaminu dojrzałości egzaminem maturalnym, zmiana formuły matury ustnej z języka obcego, zmiana formuły matury pisemnej z języka obcego, posłanie sześciolatków do szkół, cofnięcie decyzji o posłaniu sześciolatków do szkół, wprowadzenie podręczników wieloletnich. Sporo tego? Sporo.
Miesiąc temu, 27 czerwca 2016, minister Anna Zalewska ogłosiła nadejście następnego trzęsienia ziemi, czyli kolejną reformę naszego systemu edukacji. Jednym z najważniejszych punktów tej reformy ma być likwidacja gimnazjów. Akurat ten pomysł uważam za bardzo dobry.

Miejsce gimnazjum w systemie edukacji
Miejsce na trzyletnie gimnazjum zostało wygospodarowane poprzez skrócenie szkoły podstawowej z ośmiu klas do sześciu oraz obcięcie jednego roku nauki w liceach i technikach. Właściwie każdy uczeń, który ukończy szkołę podstawową ma zagwarantowane miejsce w gimnazjum, gdyż w Polsce obowiązek nauki obejmuje osoby do osiemnastego roku życia. Do gimnazjum nie można się „nie dostać”.
W odróżnieniu od szkoły podstawowej, gdzie część przedmiotów została złączona w grupy przedmiotowe (np. przyroda), kształcenie w gimnazjum odbywa się z podziałem na przedmioty nauczania takie jak język polski, biologia, chemia itd.
Pod koniec trzeciej klasy uczniowie przystępują do egzaminu gimnazjalnego, który trwa trzy dni i polega na sprawdzeniu wiedzy poprzez test rozbity na trzy części: humanistyczną (z zakresu historii i wiedzy o społeczeństwie oraz z zakresu języka polskiego), matematyczno-przyrodniczą (z zakresu przedmiotów przyrodniczych i z zakresu matematyki) oraz z języka obcego nowożytnego. Wyniki egzaminu gimnazjalnego są wykorzystywane przy rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych, choć nie są jedynym kryterium.

Konsekwencje wprowadzenia gimnazjów
Obawy przed wprowadzeniem gimnazjów były ogromne, lecz tylko po części uzasadnione. Na początku ten etap nauczania działał ze zgrzytami, lecz stopniowo nauczyciele wypracowali sobie w miarę skuteczne metody pracy z młodzieżą, która ze względu na wiek (13–16 lat) jest dosyć trudna. Jest to typowe zjawisko, gdyż przestawienie tak wielkiej organizacji, jaką jest szkoła na nowe tory zabiera bardzo dużo czasu.
Natomiast młodzi ludzie nauczyli się, że przejście ze szkoły do szkoły to „bułka z masłem”. Sprawdzianu umiejętności w szóstej klasie SP, jaki był przeprowadzany do 2016 roku, nie dało się uwalić: każdy musiał go zdać, każdy musiał zostać przyjęty do gimnazjum.
Pomimo tego, że gimnazja reklamowano jako sposób na wyrównianie szans, nic takiego nie nastąpiło. Wyniki egzaminu gimnazjalnego są miażdżące dla systemu – wioski przegrywają w państwowych testach z miastami. W większych miastach tworzone są elitarne gimnazja, które przyciągają najzdolniejszych i najbardziej pracowitych (czyt. młodzież z domów, w których rodzice troszczą się o przyszłość swoich dzieci).
Ze względu na wzrost liczby liceów (oraz likwidację techników oraz zasadniczych szkół zawodowych) absolwentom gimnazjów jest bardzo łatwo znaleźć miejsce w takiej szkole. Z wyjątkiem gimnazjów dwujęzycznych, liceum nie wolno (!) przeprowadzić własnych egzaminów wstępnych, co skutecznie odbiera możliwość dokonywania selekcji wśród uczniów.

Syndrom porzuconego dziecka
Aby zrozumieć, w jaki sposób gimnazjum szkodzi uczniom, musimy cofnąć się do szkoły podstawowej. Mały człowiek, rozpoczynający naukę w I klasie, wymaga bardzo dużo uwagi i pomocy nie tylko ze strony nauczycieli, lecz również ze strony rodziców. Niestety szkoła wymaga sporego zaangażowania ze strony rodzica, a nauka nabiera prawdziwego rozpędu, kiedy dziecko trafia do IV klasy. Jest to chwila, kiedy nauka rozszczepia się na kilka przedmiotów i ogarnięcie tego jest bardzo ciężkie.
Niestety ostatnia zmiana podstawy programowej wymusiła na nauczycielach inny sposób pracy z dziećmi: nie ma czasu na ćwiczenia i powtarzanie, nie ma czasu na utrwalanie materiału. Wystarczy tylko zerknąć na kalejdoskop zagadnień wprowadzanych w IV klasie na matematyce. Uczeń ma się zaznajomić ze wszystkim po trochu, a nauczyciel gna i gna z materiałem.
Nic dziwnego, że odpowiedzialni rodzice starają się pomóc swoim dzieciom. Odrabiają z nimi zadania, ćwiczą, przepytują, odpytują i wyjaśniają. Sytuacja jest w miarę do opanowania, jeśli rodzice mają ustabilizowaną, regularną pracę. Gorzej, kiedy tak nie jest.
Kiedy dziecko kończy szkołę podstawową, rodzice przeważnie mają już dość. Wielu z nich uznaje, że dziecko jest wystarczająco duże i samodzielne, by w gimnazjum zatroszczyć się samo o swoją naukę. W końcu już wie, jak się uczyć, no nie? W tym okresie zaczyna się również młodzieńczy bunt i stawianie się, więc zmęczony po sześciu latach podstawówki rodzic nie ma już siły kopać się z systemem oraz z własnym dzieckiem. Zmęczony rodzic porzuca dziecko.
Pewna grupa rodziców stara się jednak zadbać o swoje pociechy i stąd taka popularność elitarnych gimnazjów („Tu się zajmą moim dzieckiem.”) oraz korepetycji („Niech to ktoś ogarnie za mnie.”). Wielu rodziców nie wyrabia z pomaganiem dziecku w nauce; kto z nas po kilkunastu latach od zakończenia edukacji radzi sobie świetnie z chemią, biologią, matematyką, historią i co tam jeszcze w szkole żądają? Przeważnie dzieciaki są jednak zdane same na siebie.

Bez początku i bez końca
Prowadzenie zajęć w gimnazjum to ogromne wyzwanie dla nauczycieli, gdyż nie mają oni wpływu na to, jaki „materiał” (fuj, co za okropne określenie) trafia w ich ręce. Skąd mają wiedzieć, jaki będzie zasób wiedzy ich przyszłych uczniów oraz jakie umiejętności ucznia się będą oni posiadać? Nauczanie w gimnazjum ma też dobrą stronę. Domyślacie się? Tak, nie trzeba się martwić o to, co uczniowie wyniosą z naszych lekcji. Przecież liceum albo technikum posprząta po nas…
Uczeń gimnazjum jest więc zawieszony między dwoma światami; już nie jest pilnym i posłusznym dzieckiem, a jeszcze nie stał się odpowiedzialnym za siebie człowiekiem. W wieku 14 czy 15 lat nie myśli się o przyszłości, więc gimnazjaliści tracą trzy lata na beztroskie bujanie się. Szkoda miejsca, by przytaczać wszystkie relacje moich uczniów, ale wystarczy wspomnieć, że jest to czas wielogodzinnych nocnych rozgrywek w Counter-Strike’a, zanurzania się w serialach czy po prostu olewania wszystkich i wszystkiego.
A później w liceum jest wielki płacz. Bo nauka, bo wymagania, bo matura. Kształcenie wyglądałoby inaczej, gdyby gimnazja były „podwieszone” pod licea, a nauczanie byłoby prowadzone w cyklu sześcioletnim przez tych samych nauczycieli. Niestety wieloletnią praktyką było łączenie w zespoły szkół gimnazjów i podstawówek, co skutkowało „dziewięciolatką”.

Zlikwidujmy gimnazja
Uważam, że gimnazjum jako instytucja nie sprawdza się. Powoduje tylko uśpienie czujności rodziców („Moje dziecko jest już przecież prawie dorosłe.”) oraz daje złudne poczucie zawieszenia uczniom („A co ja się będę jakimiś studiami martwił? Mam czas.”). Niestety w obecnym systemie gimnazjum rozwadnia to, co wypracowuje szkoła podstawowa, a gimnazjalistom zapewnia raczej słabe przygotowanie do dalszego kształcenia się w liceach czy technikach. I dlatego dobrze się stanie, jeśli gimnazja zostaną zlikwidowane.

Co dalej?
Tempo zmian zaproponowanych przez minister A. Zalewską jest ogromne. Skandalem jest wprowadzanie reform w środku etapu kształcenia. Przypomnę tylko, że etapy są cztery: klasy I-III SP, IV-VI SP, gimnazjum i szkoła ponadgimnazjalna. Ministerstwo ogłosiło, że zmiany dotkną uczniów, którzy we wrześniu rozpoczną naukę w klasie szóstej szkoły podstawowej. Dlaczego taka reforma nie jest wprowadzana stopniowo w klasach pierwszych albo czwartych? Dlaczego nagła zmiana kursu?
Dopiero za miesiąc poznamy szczegóły rozwiązań, gdyż projekt zmian w ustawie o systemie oświaty pojawi się 16 września (tak obiecała minister). Dopiero po lekturze projektu ustawy będzie można ocenić, na ile obiecywane zmiany mają sens. A wiele kwestii pozostaje do wyjaśnienia, choćby zapowiedziana przez minister A. Zalewską ciągłość nauczania języka obcych (w swoim wystąpieniu minister wyraźnie powiedziała o tym, że uczeń ma iść przez 12 lat tylko do przodu).

Będzie bal. Oj, niezły bal.