sobota, 4 maja 2013

Matura 2015. Co nas czeka?


Dnia 25-go kwietnia 2013 minister edukacji narodowej podpisała znowelizowane rozporządzenie w sprawie warunków i sposobu oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów oraz przeprowadzania sprawdzianów i egzaminów w szkołach publicznych. Na prosty język przekłada się to tak, że wreszcie wiemy, jakie będą nowe zasady przeprowadzania sprawdzianu i egzaminu maturalnego począwszy od 2015 roku. Ponieważ o sprawdzianie dla uczniów szkół podstawowych niewiele można jeszcze powiedzieć (brak informatora CKE), skoncentruję się w tym wpisie na egzaminie maturalnym. Za dwa lata czeka nas kilka rewolucji!

Rozporządzenie utrzymuje obowiązek zdawania pięciu przedmiotów na poziomie podstawowym. Są to język polski (pisemnie i ustnie), matematyka oraz język obcy nowożytny (pisemnie i ustnie). Taki zapis pociąga za sobą pewne konsekwencje. Obecnie w części ustnej egzamin maturalny z języka obcego nowożytnego to tzw. egzamin bez określonego poziomu, co oznacza, że taki sam egzamin zdają osoby przystępujące do matury podstawowej oraz rozszerzonej. W 2015 roku nastąpi powrót do egzaminu ustnego na poziomie podstawowym. Bardzo mnie ciekawi, na jaką formułę zdecyduje się CKE – powrót do rozmów sterowanych? A może będzie to adaptacja obecnego egzaminu ustnego? A może czeka nas jakaś rewolucyjna nowość?

Jeśli absolwent szkoły zdecyduje się zdawać angielski na poziomie rozszerzonym, wówczas zdaje go... wyłącznie pisemnie. Rozporządzenie MEN nie przewiduje bowiem możliwości zdawania matury ustnej z języka obcego nowożytnego na tym poziomie (sic!). Jak dla mnie jest to bardzo kontrowersyjna decyzja i nie widzę racjonalnego uzasadnienia dla usunięcia matury ustnej z poziomu rozszerzonego. Decydując się na zdawania angielskiego na poziomie rozszerzonym, absolwent spełnia tym samym wymóg MEN, by zdał obowiązkowo jeden przedmiot dodatkowy.

Dobrą zmianą jest udostępnienie wszystkim absolwentom możliwości zdawania tzw. matury z języka obcego nowożytnego na poziomie dwujęzycznym. Do tej pory było tak, że zdawali ją wyłącznie absolwenci liceów dwujęzycznych (lub z oddziałami dwujęzycznymi). Absolwenci „zwykłych” szkół średnich nie mieli takiej możliwości. Niewiele osób wiedziało, że matura na poziomie dwujęzycznym jest lepiej punktowana: Uniwersytet Śląski „wycenia” 1% na 2 punkty (dla matury rozszerzonej 1% to 1,5 pkt.), a UAM i UJ stosują przelicznik 4/3 dla tego poziomu. Oznacza to w praktyce, że osoba, która zdała maturę dwujęzyczną uzyskując powyżej 75% „przebija” każdego absolwenta z maturą rozszerzoną, gdyż w czasie rekrutacji uzyskuje 100% punktów (UAM i UJ) lub ponad 150 pkt. na UŚ (a to więcej niż może uzyskać absolwent z maturą rozszerzoną).

Przewiduję więc, że już w 2015 roku wiele osób zdecyduje się na zdawanie matury na poziomie dwujęzycznym. Obecnie taką maturę zdaje kilkuset absolwentów w całym kraju, a możliwe, że ta liczba wzrośnie kilkukrotnie. Co ciekawe, absolwent decydujący się na zdawanie matury na poziomie dwujęzycznym może przystąpić do niej w części pisemnej i/lub ustnej. Ciekawe, dlaczego MEN zdecydowało się na utrzymanie części ustnej dla poziomów podstawowego i dwujęzycznego, a usunęło egzamin ustny dla poziomu rozszerzonego? Zdawanie matury na poziomie dwujęzycznym – a pamiętajmy, że to poziom C1 (!) – pociągnie za sobą pewne konsekwencje, ale o tym w dalszej części.

Nie jest obecnie znany format egzaminów pisemnych i ustnych. Dopiero pod koniec sierpnia 2013 r. CKE opublikuje nowe informatory i wtedy przekonamy się, czy i w jakim stopniu zmieni się formuła egzaminów. W tym roku miałem dużo do czynienia z egzaminem gimnazjalnym i muszę przyznać, że w obecnej postaci poziom rozszerzony jest trudniejszy niż matura podstawowa. Egzamin gimnazjalny wymaga, by uczniowie byli w stanie napisać krótką wiadomość, list lub email (tak samo jak na maturze), a przecież część zadań to czysta gramatyka z zadaniami typu prafrazy czy tłumaczenie częściowe, których nie da się „zgadnąć”. Albo umiesz, albo nie. Jeśli CKE chce zadbać o jakąkolwiek gradację egzaminów, należy się spodziewać sporych zmian (i związanego z tym sporego zamieszania) w egzaminie maturalnym na poziomie podstawowym. Być może zniknie tzw. krótka forma użytkowa, czyli pisanie wiadomości. Być może pojawi się komponent gramatyczny. Być może CKE zdecyduje się na wprowadzenie zadań otwartych. Wszystko jest możliwe.

Powróćmy teraz do możliwości zdawania matury na poziomie dwujęzycznym (C1). Dla szkół średnich będzie to spory kłopot, gdyż trudno zorganizować naukę uczniów na trzech poziomach; podstawowym (B1, rozszerzonym (B2) oraz dwujęzycznym (C1). Gdybyśmy chcieli kształcić rzetelnie, należałoby przeprowadzić test kwalifikacyjny i na tej podstawie kierować uczniów do grup językowych. Co jednak zrobić z uczniami, którzy będą chcieli w niecałe trzy lata przeskoczyć z poziomu A2+ (egzamin gimnazjalny) na poziom C1? Czy szkoła średnia zaoferuje im taką możliwość? To przecież Obawiam się, że będzie tu panowała zupełna dowolność – niektóre szkoły zdecydują się na wprowadzenie kilku ścieżek, a inne ambitnych uczniów po prostu oleją, co zresztą miewa już miejsce teraz. MEN chyba jest zresztą świadome problemu, gdyż w rozporządzeniu jest zapis mówiący o tym, że absolwenci mogą przystąpić do egzaminu każdego przedmiotu, bez względu na to, czy uczyli się go w szkole średniej, czy nie.

Druga kwestia związana z możliwością zdawania matury na poziomie dwujęzycznym dotyczy uczelni wyższych, a konkretnie – filologii. Na jakim poziomie będzie można zdawać maturę? MEN dopuścił wszystkich do zdawania matury na poziomie C1. Na jakim poziomie absolwent filologii ma znać język obcy? Ministerstwo ustaliło, że na poziomie C1. Jak widać, absolwent z maturą na poziomie dwujęzycznym mógłby zażądać zwolnienia z PNJA (Praktycznej Nauki Języka Angielskiego), gdyż posiada „papiór” państwowy poświadczający znajomość języka na tym poziomie. Czyżby oznaczało to koniec PNJA? Sprawa jednak nie jest taka prosta...

Na początek krótkie wyjaśnienie dla laików: w skład PNJA wchodzą najczęściej takiej przedmioty jak Fonetyka (semestr lub rok), Pisanie, Słuchanie, Gramatyka Praktyczna, Mówienie i Czytanie. Niektóre filologie wprowadzają przedmioty pokroju Sprawności Zespolonych (Integrated Skills), bądź uzupełniają PNJA o tzw. Academic Writing. Na koniec roku studenci zdają kilkugodzinny egzamin, który obejmuje różne komponenty. Od specyfiki danej uczelni zależy, czy wymagane jest zdanie wszystkich części na pewnym poziomie, czy też można niejako „nadgonić” słabszy wynik z Pisania lepszym wynikiem z Czytania. Niekiedy możliwość przystąpienia do części ustnej uwarunkowana jest zdaniem części pisemnej, ale o tym decyduje obyczaj uczelniany. PNJA to zawsze postrach studentów (a także bicz na leniuszków i opornych).

Obecnie renomowane uczelnie państwowe jak UŚ, UAM, UJ czy UW mogą przebierać w kandydatach. Skoro nie ma egzaminu wstępnego, o dostaniu się na te uczelnie decyduje kolejność na liście rankingowej. Na samą filologię angielską na UŚ co roku stara się dostać ok. 1500 kandydatów, więc uczelnia zbiera samą śmietankę. Dla takich studentów nawet poziom C1 byłby zbyt łatwy. Z tej przyczyny renomowane anglistyki decydują się na wprowadzenie kształcenie na poziomie C1+ albo wręcz C2 (Proficiency) już na studiach licencjackich. Sądzę więc, że nikomu nie zaoferowano by zwolnienia z PNJA na podstawie matury dwujęzycznej.

Inaczej sprawy mają się na uczelniach prywatnych. Ponieważ wymagania wstępne są o wiele niższe – najczęściej wystarczy zdana matura – rozbieżność poziomów studentów jest spora: trafiają się osoby z maturą rozszerzoną zdaną z wynikiem 40-60%, ale mamy także studentów ze zdaną wysoko maturą podstawową. Uczelnia prywatna nie może więc wywindować nadmiernie poziomu językowego, gdyż po prostu słabsi studenci nie dostaną szansy na nadrobienie zaległości. Dlatego uczelnie prywatnę raczej będą się trzymać poziomu C1 na studiach licencjackich. O ile więc byłaby  możliwość wyeliminowania PNJA, tak się nie stanie, gdyż kandydatów z maturą dwujęzyczną będzie po prostu za mało (oni wybiorą raczej uczelnie państwowe). Być może uczelnie prywatne będą po prostu wprowadzać możliwość zwolnienia osoby z maturą dwujęzyczną z egzaminu z PNJA.

Pozostaje jeszcze kwestia słabszych uczelni państwowych, gdzie nauka odbywa się „po bożemu”, czyli zgodnie z wytycznymi ministerstwa (licencjat = C1). Prawdopodobnie te uczelnie postąpią tak jak prywatne: chcesz, to chodzisz na PNJA, a jak nie chcesz, to jest możliwość zaliczenia tych przedmiotów na podstawie matury. Choć moje prywatne zdanie jest takie, że nie można na okres dwóch lub trzech lat rezygnować z uczenia się języka. Obowiązuje przecież zasada „organ nieużywany zanika” ;)

Absolwentom przystępującym w przyszłym tygodniu do matury życzę połamania długopisów.

Testy maturalne z lat poprzednich możecie pobrać z tego Chomika

wtorek, 16 kwietnia 2013

Czy angielski to jeszcze język obcy?


Dziwnym nie jest, że lubię rozmawiać ze swoimi studentami i uczniami na najdziksze tematy. Przeważnie nasze dyskusje kręcą się  wokół spraw związanych z lingwistyką i edukacją, a od kilku miesięcy ustawicznie przewija się temat: jakie języki obce należy znać. Większość studentów popiera stanowisko głoszące, że jak najwięcej. Ja się z nimi nie zgadzam i twierdzę, że wystarczy znać tylko pięć: angielski, angielski, angielski, angielski oraz, rzecz jasna, angielski. Oczywiście jest to z mojej strony przede wszystkim prowokacja, która ma podnieść temperaturę dyskusji i zmusić rozmówców do używania szarych komórek (choć znalazłoby się wiele argumentów za taką tezą), i taki też status wrzuciłem dzisiaj na swojego fejsbukowego fanpejdża. Kliknąłem enter, share'owałem odruchowo na swojego walla, a potem przeczytałam to, co napisałem i dostrzegłem paradoks wpisu. „There are five foreign languages worth knowing: English, English, English, English, and... English.” Czy dostrzegacie, jaki to paradoks?

Nie od dziś wiadomo, że słowo pisane jest czymś innym niż myśl. Po zapisaniu pewne rzeczy stają się lepiej widoczne, czy wręcz oczywiste. Kiedy omiotłem wzrokiem swój status, natychmiast wyrwało się z niego słowo „foreign”. Czy język angielski jest dla nas jeszcze taki „zagraniczny”? Czy faktycznie jest taki „obcy”? Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie, musimy cofnąć się w czasie.

Na początku lat 90-tych XX wieku, zaledwie 20 lat temu, język angielski był dla nas instrumentem obcym. Sam ledwo go znając uczyłem tego języka na zasadzie „wiódł ślepy kulawego”, a właściwie wszyscy moi uczniowie (zarówno ci zupełnie młodzi, jak i ci starsi) byli „absolutnymi początkującymi”. Angielski dopiero zaczynał wlewać się do naszego kraju: w sferze rozrywki dokonywało się to przez gry, piosenki i filmy, a w sferze edukacyjnej – przez kursy i lekcje. Pojawiły się podręczniki i czasopisma, wreszcie dostępne stały się słowniki (kocham słowniki!). A potem runęły dwie granice, cenowa i cyfrowa. Jeszcze pod koniec XX wieku wyjazd do Wielkiej Brytanii oznaczał ogromny koszt w postaci biletu na samolot bądź autobus. Umasowienie transportu lotniczego dało jednak w rezultacie znaczne obniżenie cen, a masa przemieszczających się transportem kołowym ludzi sprawiła, że opłacalne stało się założenie linii autobusowych kursujących regularnie z Polski do UK. Wymiana „biologiczna” przyśpieszyła znacznie.

Było to jednak niczym wobec rewolucji cyfrowej. Pod polskie strzechy trafił internet, najpierw w postaci „wdzwanianej”, która masakrowała budżet domowy, gdyż płaciło się horrendalne stawki za impulsy, a potem łącz opartych na sieciach kablowych i różnych wariantach Neostrady. I od tej chwili poleciało. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nieograniczony dostęp do anglojęzycznych stron stał się faktem. Miało to swoje jaśniejsze strony jak dostęp do różnych darmowych serwisów, lecz angielski wsączał się też w nasze życie dzięki książkom i nagraniom ściąganym z „torrentów” czy „ruskich serwerów”. A jak się sprawy mają z grami i filmami, to już Czytelnicy sami dobrze wiedzą. Wymiana informacji przyśpieszyła zgoła nieprawdopodobnie.

I gdzieś po drodze miała miejsce wielka zmiana. Angielski, który był dotychczas językiem obcym, stał się niepostrzeżenie językiem swojskim. Nie chodzi tu bynajmniej o to, że angielski spowszedniał, czy stał się zwierzęciem oswojonym. Angielski zaczął być po prostu NASZYM językiem. Coraz więcej osób – w tym i ja – funkcjonuje na codzień w specyficznym polsko-angielskim koktajlu językowym. Zajęcia? Prowadzę swobodnie po angielsku. Internet? Czytam i wypowiadam się swobodnie po angielsku. Lektury? W większości czytane swobodnie książki angielskie. Filmy? Wyłączam napisy i lektora – oglądam swobodnie po angielsku. Bywają takie tygodnie, że sam już nie jestem w stanie określić, w jakim języku myślę. To zresztą przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.

Czytelnik może opluć teraz monitor i klawiaturę ze śmiechu, wykrzykując: „Ale ty jesteś pro! Nic dziwnego, że tak masz”. Jednak coraz więcej osób z mojego otoczenia zaczyna się posługiwać angielskim na codzień. Lekarze odkryli, że jedyna w miarę aktualna literatura poświęcona zagadnieniom medycznym ukazuje się wyłącznie po angielsku. Kadra kierownicza coraz częściej pracuje w anglojęzycznym otoczeniu. Na lekcjach trafiają się co prawda nadal „anglistyczne dziewice”, lecz systematycznie rośnie odsetek osób zainteresowanych poziomami od FCE wzwyż, które chcą po prostu porozmawiać po angielsku. W naszym kraju parcie na zdobywanie wiedzy z angielskiego było ogromne i teraz to podejście zaczyna procentować; stajemy się dwujęzyczni. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale trend jest wyraźny.

Bilingwalizm powiększającej się grupy Polaków stał się faktem, ale jest on powiązany z drugim zjawiskiem. Język angielski odrywa się od konkretnych krajów i staje się obecnie dobrem wspólnym; na naszych oczach rodzi się Global English, który wykorzystywany jest przez „non-native speakers” przede wszystkim do wyrażania siebie i do komunikacji między sobą, a nie z Anglikami, Amerykanami czy Australijczykami. Tak więc język, który wlał się do naszego kraju i przemodelował nam połączenia neuronowe, zaczyna być teraz zawłaszczany i kształtowany przez NAS. Jak więc można mówić, że angielski jest „foreign”?! Skoro wypowiadam się po angielsku, skoro tworzę w tym języku, skoro jestem w stanie wpływać na niego bawiąc się jego składnią i leksyką, mogę chyba powiedzieć, że jest to już MÓJ język? I od kilku miesięcy tak właśnie angielski postrzegam. English is not foreign any more.

A na koniec spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: ile właściwie języków obcych należy znać? Przynajmniej sześć: angielski, hiszpański, rosyjski, niemiecki, arabski i chiński. Hiszpański jest językiem globalnym, używanym w wielu krajach. Znając hiszpański, można z łatwością opanować włoski czy portugalski. Chiński to oczywista oczywistość – najbliższe dekady będą gospodarczo należały do Chińczyków, więc warto zapoznać się z językiem nowej klasy posiadaczy. Chińczycy już wyszli poza swój kraj, moszczą się teraz w Afryce, zasiedlają stopniowo USA i Kanadę, a za kilka lat trafią nawet do Polski (Are you ready for your new Chinese bosses?). Rosyjski warto poznać choćby ze względu na odmienność alfabetu i niesamowitą melodykę, a znajomość niemieckiego przyda się w naszym rejonie. Arabski to język narodów, które zaczynają mieć coraz więcej do powiedzenia, więc również warto się go nauczyć, by z pierwszej ręki czerpać informację o tym, co do nas i o nas mówią.

YEA says: Know your Polish. Know your English. And learn five foreign languages: Russian, German, Spanish, Chinese and Arabic.



sobota, 13 kwietnia 2013

Dajmy już spokój z tą reformą

W pełni popieram akcję Ratuj Maluchy, której celem jest  ostateczne odwołanie przez rząd reformy obniżenia wieku szkolnego. Uważam, że działania MEN są nieodpowiedzialne i powinno zostać w tej sprawie przeprowadzone referendum.

Proszę Was, zapoznajcie się ze stroną Ratuj Maluchy i zbierajcie podpisy za wnioskiem o referendum.