Wynik nauczania języka angielskiego w szkołach podstawowych i średnich można opisać takim wzorem matematycznym: (3 +) 3 + 3 + 3 = 3 = 1.
Liczba "3" oznacza w obydwu wzorach liczbę lat nauki na danym poziomie kształcenia, tj. klasy 1-3, klasy 4-5, gimnazjum i liceum. Ponieważ nie wszystkie szkoły podstawowe prowadzą naukę angielskiego na poziomie edukacji wczesnoszkolnej, pierwszy element równania jest opcjonalny. Ponieważ wzór wygląda absurdalnie, dokonajmy przełożenia go na język codzienności.
Jeśli nasze dziecko trafi do szkoły podstawowej, która prowadzi naukę angielskiego od klasy pierwszej, wówczas zacznie się uczyć kolorków, cyferek i innych pierdółek, które pani od angielskiego strzelą do głowy. Efekt takiej edukacji będzie bliski zeru, ponieważ umiejętność zapominania jest u dzieci w wieku lat 7-9 równie wielka jak umiejętność uczenia się. Owszem, dzieciaki nauczą się być może liczyć do dziesięciu czy dwudziestu, poznają kilka wierszyków i piosenek, jednak nauka po 2-3 godziny tygodniowo z panią, która nie jest native speakerem nie doprowadzi do tego, że nasze dziecko będzie klekotać po angielsku jak jego rówieśnik z UK czy USA. Efekt nauczania angielskiego na tym poziomie możemy uznać za zaniedbywalny dla naszych rozważań.
Kolejnym etapem edukacji jest nauka angielskiego w klasach 4-6 szkoły podstawowej. Tutaj nauczyciel trzyma w swoich rękach same asy. Dzieci już zaczynają wchodzić na poziom rozumowania abstrakcyjnego, a do tego opanowały w miarę dobrze czytanie i pisanie. Są też wdrożone do pracy szkolnej: wiedzą, co to jest zadanie domowe, potrafią skupić się przez kilkanaście minut czy pracować w grupie. Natomiast największym asem jest to, że dzieci koniecznie i za wszelką cenę chcą zadowolić nauczyciela. Praca z nimi jest pod względem dyscypliny i efektywności łatwa i przyjemna, co sprawia, że jest to chyba najbardziej produktywny etap nauki angielskiego. Jeśli nauczyciel nie skomplikuje zbytnio nauki, lub nie narzuci zbyt wysokiego poziomu albo szybkiego tempa nauki, istnieje szansa, że dzieci nauczą się czegoś w tym okresie. Niestety, spora grupa nauczycieli potrafi zmarnować ten potencjał, poprzez dobór nieodpowiednich metod pracy czy/i nieodpowiedniego podręcznika, poprzez nierealne wymagania, poprzez swoją niesystematyczność czy własne braki w edukacji.
Załóżmy jednak, że dziecko wyniosło pewną wiedzę i umiejętności z lekcji języka angielskiego. Niestety, cała praca dziecka zostanie zmarnowana w gimnazjum, ponieważ nie ma łączności i współpracy między tą instytucją, a szkołą podstawową. Nauczyciele rozpoczynają często pracę od powtórek, albo automatycznie zakładają, że ich wychowankowie niewiele potrafią. Nauka języka angielskiego rusza ponownie od alfabeciku, cyferek, zaimków osobowych czy przysłowiowego "My name is...". Oczywiście prowadzi to do ogromnej frustracji uczniów, ponieważ wielu z nich przeszło już przez ten etap edukacji (z jakim skutkiem, to inna sprawa). Uczniowie nudzą się więc i olewają lekcje, ponieważ jakoś sobie na nich poradzą, a dla nauczyciela nie ma nic gorszego niż grupka znudzonych szesnastolatków. Niestety, nauczyciele są sami sobie winni. Osobiście usłyszałem kiedyś od osobniczki zatrudnionej w gimnazjum jako anglistka, że "My tu nie musimy nic robić, bo zawsze winę zwalimy na podstawówkę, a potem liceum posprząta". Nie wiem, jaki odsetek nauczycieli gimnazjalnych prezentuje taką postawę i nie mam zamiaru poprzez wrzucenie wszystkich do jednego wora obrażać tych, którzy pracują ciężko i z poświęceniem. Jednak przyznać trzeba, że nauczyciel gimnazjalny ma zapewnioną sporą dozę bezkarności dzięki temu, że gimnazjum nie jest częścią ani szkoły podstawowej, ani liceum.
Nasza pociecha, która właśnie zmarnowała trzy lata życia, trafia teraz do liceum. Tutaj zaczyna się panika i ciężka praca, ponieważ zachodzi konieczność przygotowania się do matury z języka angielskiego. Ponieważ większość uczniów deklaruje podstawową znajomość angielskiego i wybór takiegoż poziomu matury pisemnej i ustnej (po sześciu czy nawet dziewięciu latach nauki języka!!!), nauczyciele licealni zaczynają pracę od... alfabeciku, cyferek, zaimków osobowych czy przysłowiowego "My name is...". Niestety, nauka angielskiego w liceum trwa tylko 2,5 roku, a połączona jest z koniecznością przygotowania się do matury z języka polskiego, matematyki oraz przedmiotu dodatkowego. Zachodzi więc typowy syndrom "na nic nie mam czasu" i nasz licealista tylko nadgania i nadgania.
Przyjrzyjmy się więc cyferkom z wzoru podanego na początku wpisu. Dzięwięć, czy dwanaście lat nauki języka angielskiego w szkole sprowadza się tak naprawdę do pracy przez trzy lata. Gimnazjum to nieudolna powtórka szkoły podstawowej, a liceum to panikarska próba uporządkowania tego, w czym nabałaganiły podstawówka i gimnazjum. Niestety, to tylko połowa równania. Musimy pamiętać o tym, że nauka w szkole to również testy i sprawdziany, lekcje spędzone na sprawach wychowawczych, wycieczki, czy też okresy po klasyfikacji, kiedy tylko zapycha się jakoś czas do ferii. Nauka w szkole to też nauczyciel, który ugina się pod presją młodzieży i "puszcza filma" (co jest podobno praktyką nagminną). Uwzględnić też trzeba niską skuteczność lekcji szkolnych. Z tych powodów bezpieczniej jest założyć, że tak naprawdę trzy lata nauki przekładają się na jeden rok solidnej pracy.
Przełóżmy teraz powyższy wywód z powrotem na liczby. Jeśli przyjmiemy, że rok nauki szkolnej oznacza 120 godzin lekcyjnych (40 tygodni po 3 godziny), wówczas dziewięć lat spędzonych na nauce angielskiego będzie oznaczało 1080 godzin, a dwanaście lat – 1440 godzin. Jeśli zamienimy godziny szkolne na godziny zegarowe, dziewięć lat nauki będzie równało się 810 godzinom, a dwanaście lat – 1080 godzinom. Nie jest tu zresztą ważna konkretna liczba, lecz rząd wielkości. Dlaczego? Otóż przyjmuje się, że do uzyskania poziomu B2, tj. FCE potrzeba właśnie 800 godzin, a do uzyskania poziomu C2, tj. CPE – 1100-1200 godzin. Jak to jest, że większość absolwentów liceów zdaje egzamin maturalny na poziomie podstawowym, który jest na poziomie B1 (ekwiwalent 350-400 godzin nauki)? Jak to jest, że wyniki uzyskiwane z tego egzaminu są wcale nierewalacyjne, a uczniowie tak naprawdę są na poziomie A2 (180-200 godzin nauki)? Ano dlatego, że tak naprawdę (3 +) 3 + 3 + 3 = 3 = 1.
Jasno widać, że obecny system szkolnictwa i sposób nauczania angielskiego jest po prostu dobaniasty. Nie można przecież określić inaczej systemu, który zamiast zapewniać jak najwyższej skuteczności nauczania przy jak najmniejszej ilości godzin, realizuje dokładną odwrotność – marnując setki godzin pracy ucznia, doprowadza do bardzo skromnego rezultatu. Gdyby taka sytuacja miała miejsce w fabryce, czy banku, bankructwo byłoby nieuniknione. Nie można przecież marnować 70-80% materiału czy czasu pracowników. Natomiast kpiną z obywateli jest to, że w szkole można. Więc jeśli kiedyś będziesz się zastanawiał Czytelniku, dlaczego Twój poziom znajomości angielskiego jest taki marny, to przypomnij sobie zasadę "Dziewięć równa się trzy, a trzy równa się jeden".
niedziela, 13 grudnia 2009
Matematyka języka angielskiego
Etykiety:
angielski,
język angielski,
matematyka,
matura,
nowa matura
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, zgadzam się, zgadzam się.
OdpowiedzUsuńW obecnej formie system spełnia tylko jedną funkcję: uspokojenia sumień wszystkich, w tym rodziców (którzy angażuja się w tę fikcję finansując dodatkowe 3 lata nauki w przedszkolu, jeszcze przed 3+3+3+3). A pomysleć, że kiedyś można było zacząć naukę angielskiego w pierwszej klasie liceum i po 4 latach zdać na anglistykę.
I jeszcze uwaga poboczna: w swoim tworzeniu fikcji system jest bardzo skuteczny (każdy kto publicznie głosi poglądy zaprezentowane wyżej przez Anioła, wychodzi na heretyka; wiem z autopsji). Bo przecież WSZYSCY WIEDZĄ, że dzieci należy uczyć języków tak wcześnie jak to możliwe, ponieważ inaczej pozbawia się je tej jedynej w życiu szansy. Chodzi pewnie o szansę uczenia się zwierząt i kolorów cztery razy, za każdym razem od tak sobie językowo przygotowanego nauczyciela-rodaka.
@
No ja niestety również zgadzam się ze wszystkim co zostało napisane. Sama zaczęłam naukę języka w 5 klasie szkoły podstawowej. Będąc w drugiej klasie gimnazjum chciałam iść na kurs językowy. Rodzice się zgodzili. Poszłam do szkoły językowej na test i na najprostszym teście jaki mogli mi dać zdobyłam jakieś 13 punktów na 100 możliwych. Koleżanka z która byłam zdobyła może z dwa więcej. Dodam, że byłam jedną z najlepszych uczennic i miałam na pewno nie gorsze oceny roczne niż 5. Po pół roku czy roku w tej szkole miałam już szóstkę i odczuwałam wyraźną różnicę w moich umiejętnościach. Nagle materiał na lekcjach stał się banalnie prosty (na dodatek wyprzedziliśmy materiał). Po pewnym czasie sama już mogłam ocenić, że nauczycielka popełnia błąd kiedy daje nam w kółko to samo zdanie do wykucia, np. w present simple. Np. "He often goes to school." I do tego pytanie, przeczenie, dwie krotkie odpowiedzi i koniec. Opanowanie tego schematu stało się róznoważne z opanowaniem danego zagadnienia gramatycznego. Poza tym, po roku nauki (od podstaw, i to wcale nie intensywnej) byłam w stanie wyłapać rażące błędy popełniane przez nauczycielke, które na dodatek nam wmawiała.
OdpowiedzUsuńNa szczęście wszystko dobrze się skończyło. Teraz sama studiuję filologię. Mam nadzieję, że nigdy tak nie skrzywdzę żadnego z moich uczniów.;)
Kasia