niedziela, 29 sierpnia 2010

Out of sight, out of mind

Kiedy znajdziemy się w Anglii, a już szczególnie w Londynie, uderzy nas obfitość. Zamiast jednolitej bladości na ulicach, wiele tu odcieni skóry. Style budownictwa również przemieszane solidnie. Na drogach wszystkie możliwe marki i modele samochodów. Po pewnym czasie przestaniemy jednak dostrzegać, że ta obfitość maskuje pewne braki...

W sklepie i supermarkecie nie przyłapiemy nigdy kasjerki na braku drobnych do wydawania reszty. A już w żadnym wypadku nie usłyszymy sakramentalnego pytania: "A jest może te 21 pensów? Albo lepiej, ten funt dwadzieścia jeden?" Klient ma w sklepie wręczyć należność w dowolnej formie, a od wydawania reszty jest kasjerka, która przygotowana jest do tego opowiednio przez sklep: codziennie rano dwie panie przeciągają przez halę sejf, w którym znajdują się pieniądze, w tym i drobniaki, i "nabijają" każdą kasę. A jak drobniaki się kasjerce skończą, to wzywa ona menadżerkę i natychmiast dostaje odpowiednią porcję monet. Klient płacący kartą może poprosić o tzw. "cashback", czyli wypłatę gotówki ze sklepowej kasy i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby otrzymać żądaną kwotę choćby w postaci jednopensówek. Sam często prosiłem o jednofuntówki, bo takie monety były mi potrzebne. Problemów żadnych nie było – "Nasz klient, nasz per pan!"

W supermarkecie nigdy nie zostaniemy "wygonieni" z kasy. W Polsce obowiązuje taki zwyczaj, że kasjerka szybciutko przerzuca towar po towarze i przebiera niemalże nogami, żebyśmy już-już się spakowali, zapłacili i wynieśli. W Anglii tak nie ma. Kasjerka czeka grzecznie aż się spakujemy i dopiero, gdy rzucimy "Bye-bye" wyciągnie rękę po towar następnego klienta. Możemy się guzdrać i guzdrać, a ona ani jednym gestem nie zasygnalizuje zniecierpliwienia, ani nie spuści z nas oka. Dopóki nie odejdziemy od kasy, jesteśmy jej klientem i to tym najważniejszym.

W Anglii nie zobaczymy krawężnika przy przejściu dla pieszych, który będzie sporym stopniem utrudniał przejazd dziecięcym wózkiem. Krawężnik jest zrównany z poziomem jezdni, a na dodatek kilka płyt przylegających do niego jest uformowanych tak, że mają wystające guzki. Ot tak, dla bezpieczeństwa, żeby ktoś nie ześlizgnął się przypadkiem na jezdnię.

W całej masie kolorów i strojów nie zobaczymy księdza w sutannie i koloratce. Nie zobaczymy też zakonnicy w habicie. Owszem, Anglia nie jest krajem katolickim, więc prawdopodobieństwo natknięcia się na osoby duchowne jest samo w sobie niewielkie, niemniej jednak konia z rzędem temu, kto widział autentycznego księdza.

Na stoisku owocowo-warzywnym znajdziemy w Tesco czy Sainsbury's wszystkie owoce świata. Melony w pięciu kształtkach, pomidory srakie i owakie, truskawki zawsze idealnie świeże. Wybór jest niesamowity, nieprawdaż? No to spróbujmy kupić... porzeczki. Zwykłe czerwone, albo czarne porzeczki. Okazuje się, że ten znany nam doskonale z Polski owoc jest dostępny tylko w postaci dżemu i soków. W postaci nieprzetworzonej nie występuje.

Przyjemne jest to, że w Anglii nie ma typowych blokowisk. Owszem, zdarzy się punktowiec, albo blok, który będzie plątaniną poziomów i korytarzy, ale nie ma tych monstrualnych zagród dla trzody ludzkiej, gdzie setki ludzi poukładane są w pionie i poziomie w mikroskopijnych mieszkankach.

A jeśli już mowa o mieszkaniach, powierzchnia naszego lokalu pozostanie dla nas zawsze tajemnicą. Liczy się tylko to, ile jest sypialni. I nie ważne, czy mają one powierzchnię równą boisku do kosza, czy chusteczki do nosa. Trzy sypialnie to więcej niż dwie, i koniec. A kto by sobie zawracał głowę metrami czy stopami kwadratowymi...

Jeśli zaś chodzi o zachowania społeczne, to warto zwrócić uwagę na to, że Anglicy... nie wpadają na innych ludzi. Polacy wpadają na siebie na ulicy, przepychają się, zawadzają o siebie wózkami sklepowymi, natomiast osobnikom należącym do nacji żyjącej za Kanałem Le Manche chyba wszczepiają przy urodzeniu mikroradar albo inną echosondę. Anglik idący z naprzeciwka da kroczek w bok odpowiednio wcześniej, aby tylko nie cię potrącić. Jeśli miałby zawadzić o ciebie przepychając się, zatrzyma się i poprosi o zrobienie przejścia. Oczywiście, w miejscach odwiedzanych przez turystów zostaniemy z pewnością popchnięci przez różne rozlazłe ciapy, ale na pewno nie będą to tubylcy. Ciekawe jest zresztą to słowiańskie upodobanie do kontaktu fizycznego. A podobno im dalej na wschód, tym gorzej – Joanna Chmielewska opisywała paskudne zwyczaje Rosjan, którym wsio rawno, że wiszą na kimś, albo przyciskają się do kogoś choć miejsca w koło w bród.

Anglicy dbają też o bezpieczeństwo pojazdów, które przemieszczają się autostradami i drogami szybkiego ruchu. I wcale nie chodzi tu o stawianie radarów gdzie popadnie – tych akurat zaczynają się pozbywać! – albo bezsensowne obniżanie dopuszczalnych prędkości. Przy angielskiej drodze nie zobaczymy spiętrzenia bilbordów, ani tym bardziej paskudnych i szalenie niebezpiecznych ekranów telewizyjnych, na których emitowane są ruchome filmiki. W mieście, gdzie mieszkam, jest takich gówien kilka, a osoba, która wydała zgodę na ich postawienie powinna zostać oskarżona w prokuraturze o świadome spowodowanie zagrożenia życia ludzkiego. W Anglii traktuje się drogę jako miejsce, gdzie ma się odbywać szybko i BEZPIECZNIE ruch samochodowy, więc takich rozpraszaczy nie znajdziemy. Owszem, w Londynie czy w miastach bilbordy są, ale tam się już raczej stoi w korkach, więc przy ślamazarnym ruchu taka przydrożna reklama nie przeszkadza. Inna sprawa zresztą, jak te bilbordy wyglądają... U nas reklamy są malutkie, upstrzone milionem napisów, nieczytelne i brzydkie. W Anglii reklamy są wielkie, często oparte na dowcipnym skojarzeniu, atakują jednym słowem czy sloganem. Ale to już temat na osobny wpis.

O takich brakach jak nieobecność śniegu, nieobecność zatyczek w umywalkach z dwoma kranikami, czy nieobecność chleba w marketach (bo gumowe tostowce to nie chleb), już się nawet nie chce pisać, bo to oczywiste oczywistości.


P.S. 1 Powiedzenie zawarte w tytule można luźno objaśnić – "invisible maniac" :)
P.S. 2 Skąd pochodzi zdanie cytowane w drugim akapicie – "Nasz klient, nasz per pan!"? Wie ktoś?

6 komentarzy:

  1. Jeszcze to troskliwe 'tiredness kills. take a break' na autostradach ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. I podświetlone znaki drogowe, i panowie pracowicie wycinający w krzakach dziurę, żeby znak było widać :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo przyjemny tekst. Czekam na kolejne! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ad Anna – brawo!

    ad Anonimowy z 13:22 – Dziękuję, do publikacji przygotowane są następne.

    OdpowiedzUsuń
  5. interesting nugget of information :)

    OdpowiedzUsuń