Jeśli decydujemy się na studiowanie w Polsce, mamy do wyboru jedną z dwóch ścieżek: studia stacjonarne (zwane też "dziennymi") oraz niestacjonarne, czyli dawne zaoczne i wieczorowe. Jedną z podstawowych różnic między tymi formami studiowania jest to, że zgodnie z przepisami uczelnia może zredukować na studiach niestacjonarnych wymiar godzin dydaktycznych do 60% wymiaru godzin przewidzianych dla studiów dziennych. Ponieważ nauka na studiach niestacjonarnych odbywa się najczęściej w formie zjazdów weekendowych, uczelnie masowo korzystają z tej możliwości obniżenia wymiaru godzin. Dzieje się tak, gdyż ważną rolę odgrywają względy lokalowe (gdzieś trzeba tych studentów pomieścić), czasowe (w roku akademickim jest stała liczba sobót i niedziel) oraz kadrowe (mniejsza liczba godzin oznacza mniejszą liczbę nauczycieli akademickich). Z tych oto powodów student niestacjonarny ma najczęściej o 40% godzin zajęć mniej niż student stacjonarny, pobierający naukę na tym samym kierunku.
Ponieważ rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego regulując sprawę standardów kształcenia ustala także minimalną liczbę godzin zajęć, wydaje się oczywiste, że dla tworzącego to rozporządzenie ważne było, że dla wyedukowania studenta niezbędna jest pewna minimalna liczba godzin, kiedy to student zetknie się bezpośrednio z wykładowcą. Dlaczego jednak stworzono podwójny standard, inny dla studiów stacjonarnych, a inny dla niestacjonarnych?
Rozporządzenie MNiSzW zawiera następujące sformułowanie: "Plan studiów i program nauczania realizowany na studiach niestacjonarnych, zapewnia nabycie tej samej wiedzy i uzyskanie tych samych kwalifikacji co na studiach stacjonarnych na tym samym kierunku studiów i poziomie kształcenia". Bądźmy więc konsekwentni – skoro możemy zapewnić studentowi ten sam poziom wiedzy i kwalifikacji przy liczbie godzin zredukowanej o 40%, dlaczego nie zredukujemy liczby godzin studentom dziennym? Efekt kształcenia byłby identyczny, natomiast uzyskalibyśmy sporą korzyść finansową, gdyż zaoszczędzilibyśmy na pensjach nauczycieli akademickich. Te pieniądze można by przeznaczyć na infrastrukturę, badania naukowe albo stypendia dla najzdolniejszych studentów.
Jeśli jednak przyjmiemy, że do wyedukowania absolwenta studiów wyższych na odpowiednim poziomie jest potrzebna właśnie liczba godzin ustalona dla studiów stacjonarnych, natychmiast na usta ciśnie się pytanie: a dlaczegóź to studenci niestacjonarni otrzymują zniżkę? Czym zasłużyli sobie na tak szczególne traktowanie? Czy studenci zaoczni są w jakiś cudowny sposób mądrzejsi czy bardziej podatni na przyswajanie wiedzy? Nie mogę zrozumieć tej niekonswekwencji zawartej w rozporządzeniu.
Tworzenie "podwójnego standardu minimalnych wymagań" jest szkodliwe społecznie. W masowej świadomości studenci niestacjonarni to osoby, które uczą się mniej (co najczęściej jest prawdą), a dzięki temu odbierają gorsze wykształcenie. Prowadzi to do obniżenia rangi dyplomów ukończenia studiów niestacjonarnych, czyli do stworzenia kategorii "absolwentów drugiej jakości" z gorszymi dyplomami. Sytuacja ociera się już o komizm, gdyż studenci niestacjonarni najczęściej ciężko pracują, muszą zapłacić czesne za swoje studia, a na koniec otrzymują dyplom z doczepionym stygmatem społecznym. Czyli mówiąc po naszemu: haruj w pracy w dni powszednie, męcz się na uczelni w weekendy, zapłać za to, a potem i tak pracodawca skrzywi się, boś ty "zaoczny".
Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. YEA uważa, że minimalna liczba godzin dla studiów stacjonarnych i niestacjonarnych powinna być identyczna. Jeśli student "dzienny" ma zrealizować 2000 godzin, tak samo student "zaoczny" ma zrealizować swoje 2000. And no exceptions! Oczywiście takie rozwiązanie będzie niosło ze sobą pewne konsekwencje. Jedną z nich będzie wydłużenie czasu trwania studiów niestacjonarnych, gdyż w roku akademickim jest pewna stała liczba sobót i niedziel, kiedy mogą odbywać się wykłady i ćwiczenia. Oczywiście wydłużenie czasu trwania studiów oznaczać będzie zwiększenie czesnego, być może nawet dwukrotne. Łatwo więc podnieść lament, że to zagrozi naszemu wskaźnikowi skolaryzacji, że spadnie liczba studentów, że to uderzy w najbiedniejszych, którzy muszą godzić studiowanie z pracą. Odpowiem słowami Ronalda Reagana: "So what?".
Studia niestacjonarne podejmujemy najczęściej, kiedy inne obowiązki utrudniają nam lub wręcz uniemożliwiają studiowanie "dzienne". Jest to idealne rozwiązanie dla osób ubogich, których nie stać na wynajęcie mieszkania w mieście akademickim, czy też dla osób wychowujących dzieci. Są też tacy, którzy na pierwszym miejscu stawiają karierę zawodową, natomiast "papierek" jest im potrzebny tylko dla formalnego potwierdzenia kwalifikacji zawodowych. Ważne jest to, że studiowanie godzimy z innymi obowiązkami czy zajęciami. O ile student wybierający stacjonarny tryb kształcenia niejako deklaruje, że nauka jest dla niego najważniejsza, student wybierający "zaoczne" informuje w ten sposób uczelnię, że ma inne zobowiązania. W brytyjskim czy amerykańskim systemie kształcenia przyjmuje się z tego względu bardzo prostą zasadę. Masz pracę albo inne obowiązki? Podejmujesz studia w trybie "part-time"? W takim razie będziesz studiował dwa razy dłużej, gdyż ilość wiedzy, jaką musisz przyswoić, jest taka sama, jakbyś studiował "full-time". Poważna uczelnia brytyjska czy amerykańska nie chce bowiem dopuścić do sytuacji, kiedy jej "produkt", czyli absolwent, będzie występował w dwóch wersjach: lepszej "dziennej" i gorszej "zaocznej". I taką samą zasadą powinno się kierować MNiSzW – absolwenci tego samego kierunku studiów, NIEZALEŻNIE OD TRYBU STUDIÓW, mają spełnić te same wymagania, a do nich należy m.in. zrealizowanie tej samej liczby godzin zajęć. Przy wprowadzeniu tego rozwiązania MNiSzW powinno równocześnie zaprzestać umieszczania na dyplomie ukończenia studiów informacji o trybie studiowania. Skoro studenci spełnili identyczne wymagania i uzyskali tę samą wiedzę i kwalifikację, po co komukolwiek informacja o tym, że jedna osoba studiowała przez lat trzy, a inna – przez lat sześć?
Rozporządzenie Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie standardów kształcenia dla poszczególnych kierunków oraz poziomów kształcenia, a także trybu tworzenia i warunków, jakie musi spełniać uczelnia, by prowadzić studia międzykierunkowe oraz makrokierunki – tutaj
Zajęcia na Open University pod względem liczby godzin – tutaj
środa, 4 sierpnia 2010
Stacjonarne, niestacjonarne czy po prostu studia?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kwestia długości trwania studiów i problemów finansowych to nie jest taka prosta sprawa. I "So what" to nie jest odpowiedź na te problemy. A poza tym, w jakim trybie studiował YEA?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Czytelnik
1. Skoro kwestia długości trwania studiów to "nie jest taka prosta sprawa", prosiłbym o szczegółowe wyjaśnienie, dlaczego tak jest. Może jakieś uzasadnienie?
OdpowiedzUsuń2. YEA skończył dzienne studia licencjackie w NKJO UJ, a następnie trzyletnie Studia Uzupełniające Magisterskie na tym samym uniwersytecie. Tak więc studiowanie w trybie stacjonarnym jak i niestacjonarnym nie jest mu obce.
Pozdrawiam serdecznie
YEA
Skąd YEA wie, ze zaoczni dostają dyplom ze stygmatem? Z tego co mi wiadomo, dyplom zataja, kto jakie studia kończył (co uważam za nieuczciwe, z powodów słabości dydaktycznych st. zaocznych, które wymienia YEA).
OdpowiedzUsuńCytuję fragment własnego dyplomu:
OdpowiedzUsuń"(...) odbył(a) studia wyższe zaoczne – magisterskie na kierunku filologia – specjalność filologia angielska w latach 1995-1998 w zakresie specjalizacja nauczycielska"
Czy taki dyplom zataja, kto jakie studia kończył? :D
My bad. Wszystko dlatego, że
OdpowiedzUsuń1) ja na dyplomie nic takiego nie mam
2) ktoś mi kiedyś mówił w pracy, że uczelnia wystawia wszystkim jednakowe dyplomy ...
ale,
re 2)
może to specyfika uczelni ... albo ja coś pokręciłam ...
Niestety nie widziałem dyplomu ani suplementu wydawanego obecnie, ale podejrzewam, że przynajmniej w tym drugim jest zamieszczona informacja o trybie studiów.
OdpowiedzUsuń