sobota, 6 sierpnia 2011

Materiały do części kulturowej olimpiad i konkursów językowych cz. 4


"Były sobie świnki trzy, świnki trzy, świnki trzy..."


Chciałbym polecić serię trzech książeczek wydanych przez Lonely Planet w serii "English Language and Culture": British Language and Culture, Irish Language and Culture oraz Australian Language and Culture.

Przekopywałem kiedyś Amazon w poszukiwaniu przewodników, a w podpowiedziach wyskoczyła mi książeczka British Langauge and Culture. Zaintrygowany śmiesznie niską ceną, zerknąłem sobie na nią i stwierdziłem: "A kupię sobie całą serię". Książeczki przybyły i okazały się strzałem w dziesiątkę.

Książeczki skupiają się na słownictwie, ale objaśnienia są wyjątkowo trafne i rozbudowane. W każdej książeczce można znaleźć następujące sekcje: Short History, Speaking ... English, Life & Society, Travel & Transport, Food & Drink, Sport, Entertainment, Slang, Misunderstandings, Regional Varieties oraz Regional Languages.

Przydatność serii oceniam przez pryzmat BLC. Już po pobieżnym przekartkowaniu pomyślałem sobie: "Rany, dlaczego ta książka nie wpadła mi w ręce PRZED moim pierwszym wyjazdem do Wielkiej Brytanii???" Znaleźć w niej można powszechnie używane słowa i wyrażenia, które lokują się na pograniczu języka codziennego i slangu. Co więcej, są to naprawdę te wyrazy, które napotkamy funkcjonując w Anglii. Oczywiście nie mam tu na myśli wyjazdu na wycieczkę zorganizowaną czy na kurs językowy, lecz dłuższy pobyt, kiedy będziemy zmuszeni prowadzić zwykłe życie i wejść przynajmniej w pewnym stopniu w "brytyjskość". Oprócz wyjaśnień różnych terminów, w książeczce znajdują się też ramki z dłuższymi notami (np. "Pudding on the style" czy "Naff is naff").

Zdecydowanie polecam wszelkim freakom językowym, fascynatom kultury i slangu, czy osobom planującym dłuższy wyjazd do danego kraju. Cena książeczek jest śmieszna: sugerowana cena detaliczna to 4,99 GBP, natomiast Amazon sprzedaje je jeszcze taniej, niekiedy nawet za pół ceny. Pomimo niewielkiego formatu, ilość treści jest ogromna, gdyż każda książeczka liczy ponad 200 stron.



British Language and Culture tutaj 

Irish Language and Culture tutaj 

Australian Language and Culture tutaj

A na pożegnanie piosenka w wykonaniu Szewczyka, Zientarskiego i Pijanowskiego tutaj

13 komentarzy:

  1. Witam! To ciekawe czytać bloga anglisty-pasjonata. Żałuję, że nie ma chyba w polskim internecie blogów podobnych pasjonatów: romanistów, italianistów, polonistów...

    Pisał Pan już trochę o zawodach, które można wykonywać po ukończeniu anglistyki. Mógłby Pan coś naskrobać o badaczu/wykładowcy akademickim?

    Zastanawiam się nad filologią angielską (za rok studia), ale naprawdę nie mam pewności czy znajdę pracę, biorąc pod uwagę, że nie chcę być nauczycielką, lektorką. Marzy mi się tłumaczenie powieści i/lub praca naukowa. Z tego, co Pan jednak pisał, znaleźć chętne wydawnictwo do współpracy bardzo trudno...

    Chciałabym poprosić o radę: czy jeśli bardzo lubię czytać literaturę angielską, ciekawią mnie różne ciekawostki językowe, nowe słówka, różne akcenty, inne dziwności, bardzo lubię historię, kulturę, meandry fonetyki i językoznawstwa też wydają mi się ciekawe - czy warto wtedy iść na filologie angielską, nawet jeśli to nie jest dziś zbyt "przyszłościowy" kierunek (bo angielski potrzebny do jakiejś tam pracy zna wielu ludzi, a dostać pracę stricte związaną np. z językoznawstwem angielskim chyba trudno znaleźć...)? Myślę więc też o filologii francuskiej, bo po niej znałabym francuski, drugi język romański, a także uczyłabym się dalej angielskiego. Wydaje mi się, że to rozsądniejsza opcja, ale i tak bardzo mnie ciągnie do anglistyki! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za tak obszerny komentarz :)

    Co do pracy badaczy/wykładowców, to obecnie jest straszna nadprodukcja doktorów, którzy potem nie mają gdzie znaleźć zatrudnienia. Tylko nieliczni mogą liczyć na zatrudnienie w takich prestiżowych ośrodkach jak UAM, UŚ, UW, UJ itp. Pensja pracownika naukowego, konkretniej asystenta czy adiunkta, jest niższa niż pensja nauczyciela mianowanego w szkole państwowej. Oczywiście są granty unijne itp., ale do tego też trzeba umieć się "dorwać" :)

    Jeśli chodzi o wybór studiów to doradzam iść jednak za głosem serca, bo nie ma nic gorszego niż człowiek, który studiuje daną dziedzinę bez przekonania. O ile pasjonatowi nie przeszkadza żadna ilość pracy na studiach – nauka to jak oddychanie – to studiowanie czegoś na siłę może spowodować ogromną ilość kłopotów.

    Co do pracy "z językoznawstwem angielskim" – są różne formy pracy z angielskim. Może jakieś wydawnictwo? Może redakcja tekstów? Może praca nad słownikami czy materiałami do uczenia? Może wyjazd za granicę i studia w UK? Możliwości jest naprawdę sporo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za szybką odpowiedź :)

    Też zauważyłam, czytając strony internetowe uczelni, całe mnóstwo doktorantów...

    Wie Pan, z głosem serca to jest taki problem, że do języków romańskich też mnie ciągnie. Nie wiem tylko czy bym sobie poradziła, bo znam słabo francuski, ale w końcu na tych filologiach można, także na prestiżowych uczelniach, można zaczynać naukę od zera.

    Więc zadam takie bardziej konkretne pytanie: czy bardzo trudno znaleźć takie zajęcie, gdzie można by wykorzystywać wiedzę języko-/literaturoznawczą (nie tylko język, który można dobrze poznać gdzie indziej niż na studiach)?

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, naukę można zaczynać od zera. Nawet jest germanistyka na UŚ od zera, o czym się rok temu dowiedziałem ku swojej wielkiej uciesze :)

    Jeśli chodzi o doktorantów, to ja nie wiem, na co ci ludzie liczą. Na uczelniach wszystko już działa na zasadzie prostej zastępowalności pokoleń, czyli musi odejść z uczelni ktoś, żeby można było wskoczyć na jego miejsce. A nauki humanistyczne nie są jakoś specjalnie priorytetową dziedziną gospodarczą.

    Konkretna odpowiedź na konkretne pytanie: to zależy, co chce Pani robić i ile chce Pani zarabiać. Jeśli chce być Pani woluntariuszką i tłumaczyć za darmo, to takie zajęcie Pani znajdzie w "pięć sekund". Tylko z czego się Pani wtedy utrzyma...? Można pracować jako redaktor w serwisie internetowym, albo założyć jakiś własny biznes, ale wszystko się sprowadza do tego, żeby mieć jakiś pomysł na to, co robić PO filologii. A niestety wielu studentów jest zafascynowanych językiem, kulturą, literaturą, a nie myśli pragmatycznie o tym, co robić po studiach. Potem przychodzi wielkie rozczarowanie "po jaką cholerę ja to studiowałam".

    Jeśli chce Pani mieć coś wspólnego z czystym językoznawstwem może warto postarać się o studiowanie w UK? Tam są bardzo dobre ośrodki akademickie, a studia i pracę da się jakoś pogodzić. Może zawalczyć o jakieś stypendium? Perspektywy pracy "w zawodzie" zresztą na pewno większe.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czyli z tego wynika, że nie warto marzyć o zostaniu badaczem, nawet jeśli się tego bardzo chce, bo szanse -niewielkie?

    Pewnie najwięcej możliwości pracy jest w edukacji? Lektorzy, nauczyciele? Na marginesie, zastanawiam się trochę też nad tym czy ciekawa byłaby praca lektora języka polskiego jako obcego. Pewnie to nauczanie przebiega po angielsku, skąd niby wziąć tylu anglojęzycznych obcokrajowców, którzy chcieliby się akurat polskiego uczyć?

    No, niestety, mam właśnie takie podejście, jakie Pan opisał: "A niestety wielu studentów jest zafascynowanych językiem, kulturą, literaturą, a nie myśli pragmatycznie o tym, co robić po studiach." Moi rodzice nie mają wyższego wykształcenia i nie bardzo się orientują w studiach, więc pewnie sądzą, że cokolwiek wybiorę, będzie ok - doprawdy, to chyba byłoby nieuczciwe sobie studiować na ich koszt co "mi się podoba", a potem nie móc znaleźć pracy :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeśli chce Pani być badaczem w Polsce, to proszę pamiętać, że jest ogromna konkurencja. Może nie tyle badaczy, lecz ludzi z dyplomami, którzy chętnie wskoczą na stanowiska uczelniane. Jeśli chodzi o prowadzenie "research" za granicą, to jest... jeszcze większa konkurencja. Trzeba mieć doktorat z bardzo dobrej uczelni i/lub świetne wyniki. Do tego trzeba się ogromnie angażować w to, co się robi. Jeśli językoznawstwo, to przede wszystkim trzeba się wziąć za... statystykę. Droga do zostania pracownikiem instytucji badawczej może zająć z 10 lat.

    Policzmy: licencjat (3-4 lata), potem rok podyplomówki, która może się zaliczać do doktoratu, a ten z kolei trwa 4 lata. Czyli tryb ekspresowy to jest 7 lat, realny – 8 do 9 lat. A potem trzeba czekać na wolne miejsce w jakimś ośrodku ze świadomością, że takich jak Pani jest 20 na miejsce. Badacze najczęściej idą za pracą, a to oznacza przeprowadzki nie tylko w obrębie kraju (Wielka Brytania), lecz po całym świecie. Trzy lata tu, cztery lata tam i tak człowiek się wozi.

    Proszę jednak pamiętać, że ja tu nie zniechęcam, tylko mówię jak jest. Sam mam przyjaciela, który skończył dwie uczelnie w Polsce, zrobił doktorat na Oxford University, potem uczył w Londynie i obecnie jest "fellowem" na macierzystym uniwersytecie. Taka ścieżka zajęła mu ponad 15 lat. Obecnie jest uznanym naukowcem, który zajmuje się geografią finansów oraz przyszłością rynków kapitałowych (giełdami, mowiąc po naszemu). Jeśli ma Pani motywację, plan i zaplanuje sobie wszystko, to można to zrobić. Przyda się też trochę szczęścia, wywalczenie stypendium itp.

    OdpowiedzUsuń
  7. Praca w edukacji to jest "McJob". Studenci bezustannie podcinają stawki za lekcje i korepetycje, za chwilę dojdzie to do 5 złotych za godzinę pewnie. Poza tym, w edukacji człowiek zarabia tyle pieniędzy, ile godzin pracuje i poza to nie wyjdzie. Dobry lektor, który ma fajną stawkę i krwawi się po 40-50 godzin tygodniowo dobije do kwoty 8 tysięcy miesięcznie i nie ma bata, tego już się nie da przeskoczyć. Tylko z tego trzeba opłacić ZUS, pracuje się siedem dni w tygodniu, a kasa musi starczyć na 4 miesiące wakacji. Dla porównania – reprezentant handlowy powiedzmy w branży grzewczej wyciągnie 10 tys na miesiąc z premią, przez 12 miesięcy w roku. Dostaje auto, laptopa, komórkę, szkolenia, a żona w ramach premii załapie się jeszcze do SPA raz w roku ;) Więc trzeba sobie zadać pytanie "mieć" czy "być".

    Oczywiście można starać się połączyć jedno i drugie, ale tak jak powiedziałem wcześniej: pójść sobie na filologię angielską jest łatwo, skończyć – trudniej, pracować w zawodzie – well... to już czeka nielicznych.

    Lektor polskiego, owszem, fajna rzecz. Ale tutaj znowu trzeba pomyśleć gdzie i kiedy i za ile. Gdzie są ci ludzie, którzy chcą uczyć się polskiego? Jak do nich trafić? Jak ich przekonać, że to właśnie Pani ich skutecznie nauczy?

    Jedyną sensowną branżą w edukacji – z zastrzeżeniem: NA DZISIAJ – wydaje się być nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne. Ale tutaj urodziła się Pani o 5 lat za późno, bo dyplom i kwalifikacje trzeba mieć teraz. Za pięć lat szkoły i przedszkola będą obsadzone.

    Ponieważ nie lubię dołować i zostawiać czarnej dziury (tak samo we wpisach, zawsze proponuję rozwiązania), powiem tak: warto starać się iść na dobrą anglistykę, gdzie jest ogromna konkurencja. To kształtuje charakter, daje kontakt z bardzo inteligentnymi ludźmi (angliści są naprawdę cwani), a potem zostają kontakty na całe życie. Można też poznać wielu innych ludzi z innych kierunków i węszyć, co oni robią, czym oni się zajmują. Sam angielski to mało, więc trzeba albo uczyć się polskiego (tak, to nie błąd), albo dodać inną dziedzinę, albo dołożyć języków. Albo postawić na badania i gnać przed siebie. Przecież można korespondować z badaczami na całym świecie, można sobie dowolne artykuły i książki pościągać, można się uczyć tego już teraz, żeby na studiach nie cierpieć. Jak będzie Pani w kąciku siedzieć i czekać, aż ktoś Panią z tłumu wyciągnie, to się Pani nigdy nie doczeka. Myśleć, kombinować, pracować i samemu sobie wykuwać własną ścieżkę :) Inaczej się nie da po prostu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. "Dobry lektor, który ma fajną stawkę i krwawi się po 40-50 godzin tygodniowo dobije do kwoty 8 tysięcy miesięcznie i nie ma bata, tego już się nie da przeskoczyć. (...) Dla porównania – reprezentant handlowy powiedzmy w branży grzewczej wyciągnie 10 tys na miesiąc z premią, przez 12 miesięcy w roku. (...) Więc trzeba sobie zadać pytanie "mieć" czy "być"."

    Szczerze, to lekko szokuje mnie takie podejście. "To straszne, że pracuje się tyle, a można liczyć na najwyżej marne 8 tys." Błagam! Dla mnie 8 tys. to jakaś fortuna, bez której spokojnie można się obyć. Jakie być czy mieć?! 8 czy 10 tysięcy? Obie sumy są astronomiczne i czy ktokolwiek przeciętny o nich myśli? Ważne, żeby praca dawała utrzymanie, satysfakcję, że to, co się robi, jest ciekawe, no i trochę dodatkowych pieniędzy na rzeczy, które są miłe, ale nie niezbędne do życia. No, ale to tylko moje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  9. No i wspomnę jeszcze o tym, że najlepiej, aby ta praca była po prostu pożyteczna :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Drogi Anonimie, widzę, że na bakier jesteś z matematyką oraz systemem prawno-podatkowym. Przejdźmy więc przez obliczenia za rączkę, dobrze?

    Lektor pracuje przez 8 miesięcy, czyli 30 tygodni. Przy stawce brutto 50 zł za godzinę (60 min.) i 50 godzinach tygodniowo daje to: 50 x 50 x 30 = 75 000 złotych brutto.

    Rok ma jednak 12 miesięcy, więc te 75 tys. oznacza średnio 6 250 zlotych miesięcznie. Od tego należy odliczyć składkę na ZUS, koszt księgowego oraz podatek. Przyjmijmy, że dwa pierwsze to 1500 złotych, a podatek wynosi 19%, czyli po odjęciu kosztow wychodzi nam 3800 zeta na rękę. O boże, jakaż to bonanza!

    A mówimy tutaj o sytuacji idealnie, kiedy nie przepada ANI JEDNA godzina zajęć (przepaść potrafi nawet 20-40% w przypadku lekcji indywidualnych).

    Proszę samodzielnie wykonać te obliczenia dla stawki godzinowej 25 albo 30 złotych, która jest stawką powszechniejszą niż górne 50 złotych.

    Proszę sobie też sprawdzić koszt wynajęcia/zakupu mieszkania, stawki za wodę, prąd, gaz etc. :))) Miłych obliczeń.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak dla porównania proszę przyjrzeć się wynagrodzeniu nauczycieli szkolnych. Od 1 września 2011 ma zarabiać 2 550 zł, ale MEN podaje, że po uwzględnieniu wysługi i dodatków będzie to średnio 3 770 zł. Odejmujemy 30%, bo to są kwoty brutto i co widzimy? 2639 złotych miesięcznie na rękę za pracę 19 godzin (45 minutowych!) w tygodniu. Naszemu przykładowemu lektorowi wyliczyliśmy 3 800 za pracę blisko trzy razy więcej. Więc proszę mi to nie ochać i achać nad stawkami i zarobkami, ale czytajmy wpisy ze zrozumieniem i odnośmy je do aktualnej sytuacji ekonomicznej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Abstrahując od dyskusji na temat perspektyw pracy po filologii (która powinna uwzględnić hordy studentów tego kierunku) chciałbym podać stronkę, gdzie można zakupić w/w książki (dla przykład "British... za 4,17€ z darmową wysyłką).
    http://www.bookdepository.co.uk/

    OdpowiedzUsuń
  13. Słyszałem o nich, muszę kiedyś przetestować :)

    OdpowiedzUsuń