Przeglądając ostatnio jedno z forów internetowych poświęconych językowi angielskiegmu natknąłem się na wątek, w którym forumowicze starali się udzielić odpowiedzi na tytułowe pytanie. Odpowiedzi padały bardzo chaotyczne i różnorodne, więc postanowiłem temat trochę uporządkować. Pierwszy wpis poświęcam szeroko rozumianej pracy nauczycielskiej z wyłączeniem anglistyk (z jednej strony to sprawa bardzo niszowa, z drugiej zaś zasługuje na osobny wpis).
Odpowiadając więc na tytułowe pytanie można by rzec: Po anglistyce można uczyć i to na wiele różnych sposobów. Możemy zostać nauczycielem w szkole państwowej, lecz w tym celu potrzebujemy wpierw zdobyć tzw. uprawnienia pedagogiczne. Jeśli decydujemy się na specjalizację metodyczną w czasie studiów licencjackich, oznacza to, że będziemy musieli równocześnie zdobywać uprawniania do nauczania drugiego przedmiotu. Jeśli na specjalizację nauczycielską zdecydujemy się dopiero na drugim etapie studiów, tj. podejmując studia magisterskie, wówczas nie musimy zdobywać uprawnień do nauczania drugiego przedmiotu. Sami musimy zdecydować, co jest dla nas lepsze: ciężki licencjat z uprawnieniami do nauczania dwóch przedmiotów, czy lżejsze studia licencjackie i magisterskie okupione brakiem uprawnień do nauczania dodatkowego przedmiotu. Czy warto zostać nauczycielem w szkole państwowej. Jeśli spojrzymy od strony zabezpieczeń socjalnych, wówczas skusić nas może stała pensja oraz spora liczba wszelakich przerw wakacyjnych i świątecznych. Niestety, Ciemna Strona Mocy prezentuje się dużo groźniej: coraz większe kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia (powodem jest niż demograficzny!!!), coraz większa ilość papierów, papiereczków i sprawozdań, coraz większe kłopoty z uczniami (mówiąc wprost – uczniowie nas coraz mniej słuchają) oraz największy kłopot – konieczność przebrnięcia przez staż i "kontraktowego", zanim dochrapiemy się upragnionego statusu nauczyciela mianowanego.
Oczywiście możliwość uczenia daje nam nie tylko szkoła państwowa. Absolwent z dyplomem ukończenia studiów magisterskich ma przewagę nad licencjatem – może pracować jako lektor w szkolnictwie wyższym. Tutaj wyraźnie musimy rozgraniczyć uczelnie państwowe od prywatnych. Na uczelni państwowej pensum lektora wynosi obecnie 540 godzin dydaktycznych w roku akademickim. Przekłada się to na obowiązek uczenia po 18h przez 30 tygodni. Pensja nie jest co prawda zbyt wysoka, ale odpadają nam wszelkie obciążenia występujące w szkole, czyli wychowawstwo, spotkania z rodzicami, wycieczki, biurokracja oraz inne pierdoły. Po kilku latach pracy możemy zostać wykładowcą. To oznacza, że co prawda nasza pensja nie rośnie, ale pensum spada do 360 godzin dydaktycznych (12h uczenia tygodniowo). To umożliwia nam bezproblemowe dorabianie, pisanie książek, wykonywanie tłumaczeń etc. Sytuacja wygląda o wiele gorzej, jeśli chodzi o uczelnie prywatne. Przede wszystkim, nie chcą one zatrudniać lektorów na etatach, lecz oferują one umowę-zlecenie albo umowę o dzieło. Oznacza to, że w najkorzystniejszym dla nas wariancie mamy zagwarantowaną pracę na jeden semestr. Uczelnia może też nas wywalić w każdym momencie, gdyż wystarczą niekorzystne ankiety i już jest "po zawodach" (jest to sytuacja rzadka, ale sam byłem świadkiem wyrzucenia lektorki natychmiast po hospitacji). Jeśli już uczelnia prywatna zaoferuje nam etat, wówczas będziemy na nasze wynagrodzenie bardzo ciężko pracować. Powtórzę jeszcze raz: bardzo, bardzo, bardzo ciężko. Na uczelni prywatnej nie istnieje coś takiego jak "goły etat", tzn. sama dydaktyka. Natychmiast zostaniemy obdarzeni tzw. "funkcją", np. będziemy odpowiadać za układanie egzaminów, czy pisanie wniosków o dotacje unijne. Władze uczelni będą również oczekiwać od nas podjęcia studiów doktoranckich lub przynajmniej publikowania w periodykach naukowych. Pamiętać też trzeba o jeszcze jednej nieprzyjemnej stronie pracy na uczelniach państwowych i prywatnych – lektoraty odbywają się również w soboty i niedziele, gdyż wtedy zjawiają się spragnieni wiedzy studenci zaoczni!
Kolejna możliwość zatrudnienia to praca dla szkoły językowej. Zajmijmy się najpierw wadami. Po pierwsze, nie jesteśmy jedynym lektorem szukającym pracy. W każdej szkole językowej leży opasły segragator, a w nim dziesiątki CV anglistów, więc pracę dostaniemy w trzech przypadkach: (1) gdy znamy właściciela szkoły, (2) gdy zostaniemy zarekomendowani przez lektora, któremu właściciel ufa, (3) gdy szkoła jest "pod ścianą", ponieważ baaaaardzo potrzebuje lektora, a my jesteśmy pierwszą osobą, do której zadzwoniono. O wejściu z ulicy i natychmiastowym otrzymaniu pracy możemy zapomnieć. Kolejną rzeczą, o której lepiej nie myśleć to praca na etacie. Etat w szkole językowej ma właściciel i jeszcze niekiedy sekretarka. Szkoła językowa najczęściej zaproponuje nam umowę-zlecenie lub umowę o dzieło, a najprzychylniej będzie patrzeć na lektorów wystawiających rachunki (czyli lektorów, którzy prowadzą własną działalność gospodarczą). Pora na zajęcie się pozytywami. Praca dla szkoły językowej to przede wszystkim praca z niewielką grupą lub prowadzenie zajęć indywidualnych bez obowiązku prowadzenia horrendalnej biurokracji znanej nam już ze szkolnictwa państwowego. Klienci to przeważnie ciekawe osoby, więc możemy nawiązać pożyteczne kontakty. Szkoły językowe działają również jako swoiste "giełdy towarzyskie" dla lektorów: tutaj w trakcie ploteczek dowiemy się, jakie są stawki u konkurencji, gdzie aktualnie poszukują lektorów, której szkoły należy się wystrzegać, jakie wymagania ma właścieiel itp. Szkoły językowe często mają w swojej ofercie tłumaczenia, więc możemy otrzymywać również takie zlecenia. Pamiętajmy koniecznie o trzech rzeczach: (1) zajęcia odbywają się w najróżniejszych porach, więc zarówno ranne ptaszki, jak i "night owls" znajdują coś dla siebie, (2) musimy być wszechstronni i utalentowani, ponieważ jednego dnia będziemy prowadzić zajęcia dla początkujących bezrobotnych, a drugiego – kurs do CAE, (3) jeśli podpadniemy sekretarce, to mamy przechlapane!
Na koniec zostały nam przysłowiowe "korki", przez które rozumiem udzielanie lekcji we własnym domu. Ogromną zaletą takiej formy pracy jest to, że całe wynagrodzenie chowamy do własnej kieszeni. Oczywiście, jeśli chcemy się szeroko reklamować i to jeszcze podając własne imię i nazwisko, lepiej pomyśleć o zarejestrowaniu działalności gospodarczej. Jeśli udzielamy korepetycji na niewielką skalę, szansa, że ktoś nas podkabluje do Urzędu Skarbowego jest naprawdę niewielka. Niestety, tak jak w przypadku pracy w szkole językowej, korepetycje są biznesem sezonowym, więc nie utrzymamy się z tej formy zatrudnienia w wakacje.
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by łączyć ze sobą poszczególne formy zatrudnienia. Bardzo często nauczyciele dają lekcje prywatne, a lektorzy uniwersyteccy pracują dla szkół językowych. "Dziwnym nie jest", jak to mawia jeden z Wilqowych bohaterów, ponieważ każdy chce zarobić godnie.
PS. 1 Jeśli ktoś z Czytelników chciałby rozwinięcia tematu, proszę sygnalizować to w komentarzach.
PS. 2 Odkopałem archiwalne materiały z pisemnego egzaminu dojrzałości, więc w najbliższym czasie zajmę się obiecaną analizą matury.
niedziela, 8 listopada 2009
Co dalej po anglistyce? Cz. 1 – Nauczycielem być.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Pewnie, że chcemy rozwinięcia! Bardzo się cieszę, że natrtafiłem na Pański blog, w końcu konkretne informacje w jednym miejscu. Filologia angielska to coś, z czym łączę swoją przyszłość od bardzo dawna (w tym roku matura, więc stoję przed wyborem studiów). Muszę przyznać, że bardzo 'gładko' się czyta Pańskie posty. Czekam z niecierpliwością na więcej. Na pewno będę tutaj regularnie zaglądał. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPraca w szkole językowej wygląda dokładnie tak, jak to Pan opisał - sam pracuję od roku w jednej z wrocławskich placówek tego typu i zgadza się każdy szczegół. Co ciekawe, uczyłem też angielskiego w wojsku (szkoła podoficerska), ze specjalnie dla nich ułożonego podręcznika. Momentami było tak absurdalnie, że blednie przy tym Ionesco, Mrożek i cały Monty Python :)
OdpowiedzUsuńKłaniam się i czekam na więcej,
Gniewko Drewnicki
Panie Romanie, lepiej tego ujac nie mozna bylo. czekamy na kontynuacje, a ja moge podrzucic kilka ciekawostek z zagranicy...tu to sie dopiero ´fajnie´pracuje w szkolach jezykowych...a uczniowie...coz..to temat na osobny watek:) pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS. polskich znakow w moim komentarzu nie ma nie dlatego ze nie wiem jak ich uzywac, lecz dlatego ze moj portugalski komputerek takowych nie ma.
z powazaniem
Dominika Woznicka
W filologu publicysta siedzi :) Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Iwona Gandor
Pożyteczny wpis i ciekawie zapowiadający się blog. Szczególnie, że mam za sobą pracę w każdej z wymienionych form i instytucji.
OdpowiedzUsuńNiestety, masz (Autorze - możemy być na Ty?) chyba złe doświadczenia z szukaniem pracy w szkołach językowych. Od dwóch lat zajmuję się rekrutacją lektorów i nie zdarzyło mi się przyjmować kogoś tylko dlatego, że był krewnym i znajomym (królika) szefa. Za to nawet szukanie lektora w pośpiechu (pod warunkiem że ma się dobrą bazę do poszukiwań, oferuje uczciwe warunki współpracy i nie-morderczą lokalizcję i czas zajęć) często pozwala znaleźć kogoś z pasją i doświadczeniem.
Bardzo interesujacy opis...sama niedlugo bede bronic pracy licencjackiej i chce pojsc na studia zaoczne uzupelniajace i na staz (mam nadzieje do szkoly panstwowej). Takze dziekuje za wiele przydatnych informacji. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńWitam, bardzo interesujący wpis. Obecnie jestem początkującym nauczycielem (na 1/2 etatu=660zł). Dodatkowo udzielam prywatnych korepetycji i uczę w szkole językowej. Najwięcej przyjemności czerpię oczywiście z pracy w szkole językowej. Korepetycje niestety są nieregularne a w szkole państwowej cały czas wypełniam formularze i tłumacze się z wystawionych ocen. Zgadzam się z autorem całkowicie.Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPanie Romanie, może czas na rozwinięcie tematu?:) Mnie osobiście interesowałby temat pracy na Uczelni Wyższej- jak się tam dostać?!:) jakie wymagania trzeba spełnić, żeby uczyć na anglistyce, a jakie, by uczyć angielskiego na innych kierunkach (w ramach lektoratu)? Can't wait to read it!:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Skrótowa odpowiedź: należy być magistrem filologii angielskiej, by uczyć tu i tu.
OdpowiedzUsuńA co do rozwinięcia tematu, zapisałem zamówienie i wrzuciłem w kolejkę :)
Bardzo ciekawe i prawdziwe przedstawienie perspektyw po ukończeniu filologii angielskiej, zarówno jeśli chodzi o pracę nauczyciela jak i tłumacza w części 2 wpisu. Proszę o przedstawienie również sytuacji pracy nauczyciela będącego pracownikiem naukowo-dydaktycznym na uczelni. Obecnie jestem lektorem pracującym w nkjo na umowę - zlecenie, przeszłam przez wszystkie wyżej wymienione miejsca pracy, ale interesuje mnie coś więcej niż umowa zlecenie czy umowa o dzieło. Natomiast szkolnictwo państwowe odpada z wyżej wymienionych w wpisie powodów. Do minusów pracy w szkolnictwie państwowym zaliczyłabym również brak rozwoju, a wręcz 'cofanie' się w angielskim. Bardzo dziękuję.
OdpowiedzUsuńJestem nauczycielem języka angielskiego od 12 lat. Przeszłam prawie wszystkie szczeble nauczania tutaj wymienione. Pracowałam w lubelskich szkołach państwowych (na poczatku w podstawówce, potem już tylko w srednich szkołach), różnych szkołach językowych i na prywatnej wyższej uczelni oraz udzielałam korepetycji. Po przeprowadzce do Kołobrzegu, pracuję w średniej szkole morskiej (uczę języka angielskiego zawodowego mechaników i nawigatorów okretowych; rozszerzyłam, ba, ja dopiero przyswoiłam ten specyficzny zasób słów i wyrażeń z dziedziny marynistyki), ale tutaj zrobiłam sobie też tłumacza przysięgłego jeszcze przed wszelkimi zmianami (mam nadzieję, że niektórzy wiedzą o jakie zmiany chodzi), tłumaczę ustnie i pisemnie, sporadycznie udzielam korepetycji. Natomiast, jesli miałaby teraz wybierac kierunek studiów, to na pewno byłyby to kierunki ściśle. Intensywna praca w edukacji po tylu latach pracy wypala niesamowicie. Natomiast wydaje mi się, że nie należałoby się ograniczać tylko do kształcenia innych, tylko podjąć też próbę wykorzystania swojej umiejętności posługiwania się angielskim chociazby w tłumaczeniach.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz :) Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję.
OdpowiedzUsuńMyślę, że anglista z prawdziwego zdarzenia jest zawsze żądny czegoś nowego. Nauczanie w szkole morskiej musi być na pewno ciekawe, świetna okazja do zapoznania się z zawodem i terminologią.
Jeśli chodzi o wypalenie, to owszem, szkoła wypala i nauczanie wypala. Po prostu człowiek ma ograniczoną "pojemność" na kontakty z innymi ludźmi. Kwestia tego, czy stawiać na uczenie, czy być "kombajnem" od wszystkiego, to już każdy musi sam sobie odpowiedzieć. Sam bym twierdził, że "człowiek-kombajn" raczej się sprawdza, ale jak patrzę we własne CV, to musiałbym potem odszczekiwać własne słowa ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń