poniedziałek, 13 czerwca 2011

John Virapen "Skutek uboczny: śmierć"

W wydawnictwie Publicat ukazało się właśnie moje tłumaczenie autobiograficznej książki Johna Virapena "Skutek uboczny: śmierć" (Side Effects: Death. Confessions of a Pharma-Insider. 2010, Virtualbookworm.com Publishing Inc.).

Książka poświęcona jest wątpliwej jakości praktykom koncernów farmacetycznych, głównie promowaniu nowych produktów oraz kreowaniu zapotrzebowania na nowe, które mają leczyć "urojone" choroby (autor dość brutalnie rozprawia się m.in. z ADHD). John Virapen pracował w branży przez długi okres czasu i relacjonuje tutaj przede wszystkim swoje poczynania.

Książka napisana jest prosty językiem, a życiorys autora i jego machinacje przedstawione są w sposób sensacyjny, rzekłbym nawet – bombastyczny. Pomimo tego, że oczywistości autor ukazuje jako prawdy objawione, książka jest wiarygodna pod względem merytorycznym (jej polskie wydanie było zresztą konsultowane z niezależnym farmaceutą). Mnie najbardziej zafascynował opis mechanizmów marketingowych i handlowych. Zauważyłem sporo analogii do tego, co dzieje się obecnie w naszym kraju na rynku podręczników szkolnych do nauki angielskiego.

Jako tłumacz muszę tu zwrócić uwagę na to, że oryginał to jedna z najgorzej zredagowanych książek, z jaką miałem do czynienia: wystarczy wspomnieć o pomylonej numeracji przypisów, czy namiętne stosowanie skrótu ADHS w miejsce ADHD (Autor uznał, że to pewnie "syndrome", więc literka S w akronimie pojawić się musi. Na jego nieszczęście jest to przecież "disorder"...) Szczytem wszystkiego było wymienianie American Society for Diabetes, które po prostu... nie istnieje. Wyjątkowo niestarannie została sporządzona bibliografia; autor nie zadbał o utrzymanie jakichkolwiek konwencji (brak choćby dat dostępów do materiałów internetowych).

Jeśli kogoś interesują przygody tłumacza z tłumaczeniem, to muszę przyznać, że najbardziej dały mi popalić strony z ADHD, gdzie Virapen rozpisuje się na temat dzieci i ich zachowania. Omawia pokrótce reklamy i strategie wychowawcze, i dały mi tu popalić Pawełki Wiercipięty (Fidgety Philip), Stasie Straszydło ("shock-headed Peter") czy inne Mikołajki (Little Nick). Dlaczego to takie bolesne? Ponieważ strasznie zwalniaja pracę, gdyż tłumacz musi przeprowadzić małe śledztwo. Po pierwsze, należy się upewnić, czy dziecięce imiona pochodzą z bajek albo opowiadań, czy też może zostały wymyślone przez autora. Jeśli to pierwsze, należy sprawdzić, czy nie pojawiły się te postacie aby w jakiś polskich tłumaczeniach. Ponieważ w tym przypadku były to dzieci z książek niemieckiego lekarza Heinrichia Hoffmana oraz opowieści francuskiego duetu Goscinny-Sempé (Virapen miłosiernie wymienia ich w swojej książce), trzeba było poszukać polskich odpowiedników. Poklikalim, poklikalim i jak zawsze Wujek Google i Ciocia Wikipedia dają radę!  Morał jest taki: nawet tłumacząc książkę z branży biograficzno-farmakologicznej, masz być tłumaczu przygotowany na to, że autor skoczy w bok i przetestuje twoją wiedzę choćby z literatury dziecięcej! Ale przecież takie smaczki my tłumacze lubimy najbardziej :)

Tłumaczenie wykonywałem na zlecenie firmy TERKA, z którą mam przyjemność od kilku lat współpracować.

Książkę Johna Virapena można nabyć w Empiku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz