poniedziałek, 14 listopada 2011

Nie samym angielskim... (6)


Fotografuję trzema aparatami, które kupiłem z drugiej ręki. Nie kupuję nowych aparatów, ponieważ nie lubię przepłacać za sprzęt. Można to uznać za dziwny przesąd czy idiosynkrazję, ale zawsze lepiej fotografowało mi się aparatami pożyczonymi, albo "second-hand". 

Najdłużej w moim posiadaniu jest Miss Minolta, czyli Minolta A2. Bardzo lubię ten aparat, ponieważ posiada milion pokręteł i przełączników, które pozwalają na dostęp do podstawowych funkcji i nastaw bez wchodzenia w menu. Kiedy wziąłem go po raz pierwszy do ręki, poczułem się trochę przytłoczony, ale już po kilku minutach zabawy zacząłem "czuć" aparat. Minolta A2 to co prawda lustrzanka, lecz pozbawiona możliwości wymiany obiektywu – dysponujemy zafiksowanym na stałe zoomem o ogniskowej 28-200 mm. Można to uznać za ograniczenie, lecz dla mnie to rozwiązanie ma dwie gigantyczne zalety. Przede wszystkim nie brudzi się sensor, który w typowej lustrzance cyfrowej jest w większym stopniu narażony na pyłki i brudki. Druga zaleta jest natury ekonomicznej – skoro optyka jest niewymienna, nie jestem wystawiony na pokusę kupowania nowych obiektywów. Myślę, że jeśli zajdzie potrzeba wymiany Miss Minolty na nową cyfrówkę, będzie to urządzenie podobnego typu.

Miss Minolta została tak przeze mnie ochrzczona, ponieważ ma duszę starej, angielskiej gospodyni. Jest to aparat niezawodny (o ile nie zapomnę naładować baterii), pozbawiony narowów, przewidywalny aż do bólu. Jeśli pogodzimy się z jego ograniczeniami (np. możliwością zrobienia tylko trzech zdjęć w formacie RAW pod rząd), fotografowanie nie będzie stanowiło większego problemu. Jako ciekawostkę podam, że istnieje możliwość wyduszenia z pliku RAW rozdzielczości 22 megapikseli, choć nominalnie aparat ma tylko 8 mpix.

W bielskim komisie fotograficznym "Horyzont" znalazłem swego czasu Herr Schwarza, czyli Revueflexa AC1. Chciałem sobie sprawić zestaw analogowy, a zrażony już byłem do zakupów na Allegro. Uznałem więc, że warto zapłacić trochę więcej i podreptałem na plac "Żwirka i Muchomorka". Brałem do ręki korpus za korpusem i kiedy dotknąłem AC1, natychmiast wiedziałem, że będziemy się przyjaźnić przez wiele lat. Aparat był świetnym stanie, czyściutki i znakomicie wyregulowany. Do dzisiaj nie wiem, czy mam dziękować jego poprzedniemu właścicielowi za wystawienie go do komisu, czy pukać się po głowie (jak można sprzedawać TAKI aparat???).

Herr Schwarz to sprytna bestia. Posiada jasną matówkę z dobrze rozwiązanym systemem ostrzenia oraz kilka niezłych bajerów. Bardzo lubię blokadę spustu migawki, gdyż odpada problem jej przypadkowego wciśnięcia. Aparat posiada też możliwość zablokowania wizjera, żeby nie wpadało "lewe" światło, kiedy fotografujemy ze statywu. AC1 to oczywiście lustrzanka, więc można do niej dokupić fajną optykę za śmieszne pieniądze. Obecnie korzystam z typowej "trójcy stałoogoniskowej": Flektogon 35/2.4, Revuenon 55/1.7 oraz Beroflex 135/2.8. Dlaczego "Herr Schwarz"? Ten aparat jest jak Mercedes sprzed trzydziestu lat – solidny, niezawodny, zbudowany z myślą o użytkowaniu przez kilkadziesiąt lat.

Po dziesięciu latach świadomego fotografowania uznałem, że przyszła pora na zakup aparatu średnioformatowego. Posiadałem już kiedyś Lubitela, ale nie mogłem się dogadać z tym aparatem. Oddałem go w ręce Alinki i mam nadzieję, że dobrze mu w Gdańsku. Ponieważ chciałem uniknąć szoku związanego z przesiadaniem się na jakieś kasetki, zdecydowałem się na Pentacona Six. Jest to aparat przypominający napompowanego małoobrazkowca; nie ma kaset, film ładujemy jak do zwykłego analoga, zdjęcia wychodzą kwadratowe. Niestety kolejny raz nie strzymałem i udałem się na Allegro, by nabyć Psixa drogą kupna.

Aparat wzbudził spore emocje swoim rozmiarem oraz problemami z obsługą. Oczywiście teraz już wiem, że należy pociągnąć za taką malutką wypustkę przy podstawie i wtedy tył się otworzy... Rozgryzłem też ostrzenie z lupką, wyczaiłem problem z przewijaniem filmu (aparat jednak nie był stuprocentowo sprawny mimo tego, co twierdził sprzedający), nauczyłem się odpinać i zapinać obiektyw. Swój pierwszy raz z Psixem miałem odbyć w czasie sesji z Ewą i nie rozczarowałem się: bydlak zapewnił niezapomniane przeżycia. Ręce mi się trzęsły, z wrażenia zapomniałem, że mam przewijać film ręcznie, a na końcu rozsypało się coś w środku do końca i migawka przestała się domykać. Z całej rolki filmu wyszły tylko trzy  jako tako wyglądające klatki... Niezły bilans, no nie? Kiedy jednak zobaczyłem pierwszą klatkę z nieplanowaną multiekspozycją, wiedziałem, że warto było. Psix zyskał przydomek LeBydlaq, ponieważ to bydlę z diabelską, czarną duszą.

Dziabnięcie średnim formatem okazuje się być podstępne i trwałe. Pomimo falstartu i wierzgnięcia, LeBydlaq dostaje kolejną szansę i pojedzie w najbliższym czasie do Krakowa, gdzie zostanie zreperowany (oby!), a mnie czeka zakup obiektywu portretowego.


* * *


[Julia] (fot. YEA, 2011)

Miss Minolta fotografuje tak jak wyżej.




[Ewa] (fot. YEA, 2011)

Pierwsze w życiu zdjęcie wykonane na średnim formacie, nieplanowana multiekspozycja.



(Kopiowanie, przetwarzanie i jakiekolwiek wykorzystywanie zdjęć z tej strony jest zabronione.)

2 komentarze:

  1. Ten artykul albo krotka recenzja aparatow bardzo mnie wciagnela. Moglabym prosic o reklame komisu na placu 'zwirka i muchomorka'? Tzn jak tam trafic.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak konkretnie to jest tam, gdzie zielona strzałka http://maps.google.pl/maps?q=49.819827,19.044338&num=1&t=h&vpsrc=0&z=19

    Adres:
    "Horyzont" Sklep Fotooptyczny
    pl. Żwirki i Wigury 9 a
    43-300 Bielsko-Biała

    Po prawej jest wejście do biura podróży, a my idziemy schodkami w dół. Lokal jest dość specyficzny, zapaszek rupieciarni, ale na półkach cuuuda :)))

    OdpowiedzUsuń